tag:blogger.com,1999:blog-70034089283989705522023-11-15T22:42:33.113-08:00Tyle liter przed oczami...Katarzyna Kurekhttp://www.blogger.com/profile/03328263517759816179noreply@blogger.comBlogger129125tag:blogger.com,1999:blog-7003408928398970552.post-36308438890544607052018-03-11T12:13:00.000-07:002018-03-11T12:13:30.728-07:00Blog idzie na urlop!<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiK8dSQ1P5z5egMuwINQQFwBWvtcC07WdJgIZKFBg8npZ0I0QK7UQ9f9LpjWzeYl5eRi6Z-HxA-6JcU52MlMNx8bBSv1BJNzYrxvXPwBTPknTzkVkcgiiXLtdbmZQiJ8fx1M3QmUjQftId1/s1600/IMG_20180108_191441_022.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1600" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiK8dSQ1P5z5egMuwINQQFwBWvtcC07WdJgIZKFBg8npZ0I0QK7UQ9f9LpjWzeYl5eRi6Z-HxA-6JcU52MlMNx8bBSv1BJNzYrxvXPwBTPknTzkVkcgiiXLtdbmZQiJ8fx1M3QmUjQftId1/s320/IMG_20180108_191441_022.jpg" width="320" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Moi Drodzy Czytelnicy!</div>
<div style="text-align: justify;">
Z przykrością oznajmiam, że Tyle liter przed oczami... idzie na urlop. Przez najbliższe trzy miesiące nie będę nic publikować zarówno na blogu jak i na fanpage'u. Prawdopodobnie uraczę Was kilkoma fotkami na Insgramie, ale to wszystko, co mogę obiecać. Mam nadzieję, że wybaczycie mi tę absencję, szczególnie, że mam zamiar się z niej dokładnie wytłumaczyć.</div>
<div style="text-align: justify;">
Na początku blog był dla mnie sposobem na nudę. Nic nie sprawia mi większej przyjemności niż czytanie i pisanie. Jednak ludzkie życie przechodzi różnego rodzaju rewolucje. Obecnie pisanie jest także moim zawodem. I choć dobrze jest robić to, co się kocha, nawet to ma swoje granice... Powiem szczerze - jestem zmęczona. W ostatnim miesiącu przeczytałam tylko cztery książki. Znajduję więcej przyjemności w słuchaniu muzyki niż w opowiadaniu o swoich czytelniczych wyborach. Pisanie recenzji przychodzi mi z trudnością i coraz częściej, kiedy wracam zmęczona po pracy traktuję to jak karę. Z przymusu nie wyszło jeszcze nic dobrego. Stąd ta przerwa. Muszę odpocząć zarówno od literatury, będącej niezwykle ważną częścią mojego życia jak i od pisania tekstów według mniej lub bardziej skodyfikowanego schematu. Zapewniam Was, że nie przestanę tworzyć. Po prostu mam w głowie tak wiele projektów, które czekają na realizację do czasu "kiedy wyrobię się ze wszystkimi zaległymi recenzjami", że zaczynają one terroryzować moje myśli. Czas poddać się temu terrorowi.</div>
<div style="text-align: justify;">
Mam nadzieję, że za trzy miesiące do mnie wrócicie. W końcu bez czytania nie da się żyć ;)</div>
<div style="text-align: justify;">
Kasia ;)</div>
Katarzyna Kurekhttp://www.blogger.com/profile/03328263517759816179noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-7003408928398970552.post-6004705717403447542018-03-03T10:02:00.000-08:002018-03-03T10:02:31.555-08:00O płytkości świata, w którym żyjemy, czyli "Dysforia. Przypadki mieszczan polskich" Marcina Kołodziejczyka<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjh0RH0BVWvjdrFBiZsOegsamQKLYpLYiK-zJttIHvvs12bmxlakGA8rx320D-vWh_bHLGoma1PHumNfrFpZQ5n-C9M0bkvrChuKW95dfLIwpk8iLhkUfgUNiPsrQ5FdWO-z-pXVukzDXz1/s1600/IMG_20180303_185608_945.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1600" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjh0RH0BVWvjdrFBiZsOegsamQKLYpLYiK-zJttIHvvs12bmxlakGA8rx320D-vWh_bHLGoma1PHumNfrFpZQ5n-C9M0bkvrChuKW95dfLIwpk8iLhkUfgUNiPsrQ5FdWO-z-pXVukzDXz1/s320/IMG_20180303_185608_945.jpg" width="320" /></a></div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
M. Kołodziejczyk, Dysforia. "Przypadki mieszczan polskich". Wydawnictwo Wielka Litera, 2015.</div>
<div style="text-align: justify;">
Miejski, a w szczególności warszawski styl życia wzbudza w ludziach specyficzną nerwowość, która zaburza normalne postrzeganie świata. W ciągłym pośpiechu, tłoku i pędzie ku karierze zatracamy normalne więzi międzyludzkie. Właśnie ten proces opisuje w swoim zbiorze fabularyzowanych reportaży "Dysforia. Przypadki mieszczan polskich" Marcin Kołodziejczyk. Przyznam, że jest to wizja zarówno ciekawa jak i przerażająca.</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
"Dysforia. Przypadki mieszczan polskich" to zbiór piętnastu historii zasłyszanych czy też zaobserwowanych w wielkim mieście. Dotyczą one spraw prozaicznych i równie normalnych ludzi: grupy rodziców czekających na swoje dzieci, lokatorów nowego apartamentowca czy przyjaciółek spotykających się zawsze w tym samym gronie. I choć ich narracja bywa specyficzna, czasem nawet wierszowana, treść jest na wskroś prawdziwa i celnie podsumowuje naszą codzienność, lęki i obawy.</div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
Zacznijmy od tego, czym jest dysforia. Definiuje się ją jako objaw zaburzeń psychicznych polegający na reagowaniu rozżaleniem, złością lub agresją na stosunkowo słabe bodźce. Jest ona prawdopodobnie tym, co odczuwa człowiek rzucający się na innego kierowcę na drodze, ponieważ ten za wolno jedzie, albo stanem dokuczającym poddenerwowanej paniusi w kolejce w supermarkecie, która krzyczy na przemęczoną kasjerkę, kiedy ta popełni błąd podczas kasowania produktów. Dysforia staje się wielkomiejską normą. Cóż, Marcin Kołodziejczyk doskonale dobrał tytuł swojego zbioru reportaży. Ale nie tylko tytuł. Teksty przedstawione w książce są bowiem na wskroś prawdziwe, mówią o tym, jacy jesteśmy, co czujemy i jak wygląda nasze życie. Jednak przede wszystkim zmuszają one do zastanowienia się, dlaczego nasza egzystencja jest tak płaska i jednowymiarowa. Mam wrażenie, że część bohaterów Kołodziejczyka wyzbyła się człowieczeństwa i przyswoiła sobie chory system wartości, w którym największą wagę ma pieniądz. Widać to w reportażu mówiącym o rodzicach czekających w poczekalni na swoje pociechy biorące właśnie udział w zajęciach dla maluchów. Wszyscy są zapatrzeni w siebie lub telefony. Człowieka ubranego w sweterek z dyskontu z góry uznaje się za śmiecia. Każdy przyjmuje wyznaczoną mu rolę, mimo że wewnętrznie pragnie krzyczeć, czeka tkwiąc w swojej roli dobrego rodzica, który wie, co dobre dla jego dziecka. Nawet jeśli uważa, że to bez sensu. Traktowanie ludzi biedniejszych jako gorszy gatunek pojawia się także, chociażby w reportażu opisującym życie robotnika budowlanego z prowincji, który ma przecież wszystko - pracę, kącik w garderobie i wielką panią, która zarządza jego codziennymi obowiązkami. Oboje są sobie tak obojętni, że nie zauważają wzajemnie swojego nieszczęścia. Autor z ciekawej perspektywy opisał również życie w nowoczesnym bloku, stylizowanym na apartamentowiec. Ludzie "światowi", którzy starają się tam wieść swoje osobne życia tak naprawdę stali się ofiarą ścisku i braku prywatności - każdego dnia zaglądają w swoje okna bezlitośnie oceniając i pisząc scenariusz cudzego życia. A ono, mimo że na pierwszy rzut oka wydaje się idealne, w rzeczywistości jest często nerwowym pasmem porażek i bierności. Pokazuje to tekst dotyczący spotykających się regularnie przyjaciółek - kobiet niezdolnych do szczerości i pełnych wzajemnej zawiści. I choć wszystkie te smutne historie opisane są we wspaniałym i różnorodnym stylu, brakuje mi w nich czegoś, co łączyłoby wszystko w całość. Być może autorowi chodzi o to, by pokazać światu osobność mieszczan. Jednak mi wydaje się, że mamy ze sobą coś wspólnego - tę dziwną anonimowość, będącą zarówno łaską jak i przekleństwem. Dysforia mówi o tym, że zbyt negatywnie reagujemy na bodźce, przerysowujemy znaczenie swojego świata. Chciałabym wierzyć w to, że jest inaczej. Jednak zbyt wielu z nas jest samotnych wśród tłumu, bym mogła się łudzić.</div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
Nie powiem Wam, czy powinniście przeczytać "Dysforię. Przypadki mieszczan polskich". Choć nie mogę tej książce zarzucić niczego pod kątem formalnym, całość wydaje mi się niezmiernie depresyjna. Jednak ów nastrój nic nie zmienia, nic nie wnosi, nie pozwala na przeżycie czegoś wzniosłego. Być może autorowi chodziło o to, by pokazać brak tego typu wartości. Nie wiem. Ja tego nie kupuję.</div>
</div>
Katarzyna Kurekhttp://www.blogger.com/profile/03328263517759816179noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-7003408928398970552.post-62152802872318577142018-02-17T04:19:00.000-08:002018-02-18T10:43:14.375-08:00O kryminale pełnym takich samych bohaterów, czyli recenzja "Handlarza śmiercią" Sary Blædel<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh3g0jYf4hev_cEJdJ0RzCS4NXA9XI5SKwb4_AO8UMrqgNnqPxycQhNsCh9sUkqe32f_MLE2ynFHJllPo1Qm1UH-gtb0immRFsvmMZyKdSjfwFbmbdXya5mvmMniY8kFe-TyAOQDDMsOI4i/s1600/0000055528.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="200" data-original-width="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh3g0jYf4hev_cEJdJ0RzCS4NXA9XI5SKwb4_AO8UMrqgNnqPxycQhNsCh9sUkqe32f_MLE2ynFHJllPo1Qm1UH-gtb0immRFsvmMZyKdSjfwFbmbdXya5mvmMniY8kFe-TyAOQDDMsOI4i/s1600/0000055528.jpg" /></a></div>
<div style="text-align: center;">
S. Blædel, "Handlarz śmiercią", tłumaczenie I.Zimnicka, Storytel, 2017.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Uwielbiam skandynawskie kryminały, aczkolwiek do tych napisanych przez Duńczyków czy też Dunki podchodzę ze sporą dozą rezerwy. Być może dlatego, że zbyt dobrze znam ten świat, by mógł mnie zaczarować, jeśli nie jest opisany w sposób mistrzowski. W "Handlarzu śmiercią" Sary Blædel brakowało jednak nie tylko klimatu, ale i całego zestawu cech, pozwalającego określić książkę mianem dobrej lub, chociażby, przeciętnej.</div>
<div style="text-align: justify;">
Policjanci z kopenhaskiego Wydziału Zabójstw wpadają w panikę. W trakcie weekendu dochodzi do dwóch zabójstw i oba mogą skutecznie rozjuszyć opinię publiczną. Dziennikarzy z pewnością zainteresuje zarówno zabójstwo młodej dziewczyny, której zwłoki odnaleziono w jednym z parków, jak i ciało reportera znalezione na tyłach hotelu Royal. Policjantka - Louise Rick musi mierzyć się z obiema sprawami jednocześnie. Przełożeni przydzielili ją bowiem do śledztwa dotyczącego dziewczyny, a najlepsza przyjaciółka - dziennikarka, wciągnęła w swoje prywatne dochodzenie mające na celu rozwiązanie drugiej sprawy - pełnej niebezpieczeństw i typów spod ciemnej, narkotykowej gwiazdy.</div>
<div style="text-align: justify;">
Cóż, najchętniej zostawiłabym Was z jednym zdaniem: ta książka jest na wskroś zła. Jednak obowiązkiem recenzenta jest wyjaśnić dlaczego, więc pozwolę sobie poznęcać się nad "dziełkiem" Sary Blædel w kilku czy też kilkunastu zdaniach. Zacznijmy od samej Louise Rick - tak antypatycznej z powodu własnego niezdecydowania i nieporadności postaci nie było od czasu naczelnej sieroty szwedzkiego kryminału - Fabiana Riska z powieści Stefana Ahnhema. Policjantka nie jest zdolna do podjęcia szybkiej, racjonalnej decyzji nawet w sprawie swojego związku, a co dopiero życia przyjaciółki. Nie ma bladego pojęcia o feministycznych ideałach (patrz - żenujący związek z najbardziej egoistycznym mężczyzną świata), a pracę traktuje tak rutynowo, że aż przykro o tym czytać. Jej przyjaciółka nie jest o wiele lepsza. W teorii Camilla ma być przeciwieństwem Louise. W rzeczywistości dysponuje dokładnie takim samym systemem dywagacyjno-decyzyjnym, polegającym mniej więcej na tym, że każda decyzja roztrząsana jest bardzo długo zarówno przed jej podjęciem jak i po, co i tak do niczego nie prowadzi. Jest tak zapewne dlatego, że intryga kryminalna została zarysowana w tak oczywisty i przewidywalny sposób, że rozwiązałby ją pięciolatek. Niestety, te dwie panie nie potrafią - zamiast tego piją szampana z gangsterami, nie wiedząc o ich profesji, mimo bycia przedstawicielkami zawodów znanych z posiadania takich informacji. Bardziej od tego irytuje tylko ich naiwność. Przecież w świecie przestępców każdy mówi prawdę i niczego nie ukrywa. I o ile nieporadność bohaterek w starciu z mafią narkotykową mogłabym zrozumieć, o tyle rozwiązanie zagadki śmierci dziewczyny jest zwyczajnie śmieszne. Nie skupiajmy się jednak jedynie na Louise i Camilli... Cóż, chciałabym. Jednak cała reszta bohaterów była tak słabo zarysowana, że czasami myliłam się co do ich płci. A wierzcie mi, nie mam problemu z identyfikacją duńskich imion. Podobieństwa były czasami tak duże, że nie dało się nawet rozróżnić dziennikarzy od policjantów. I to mimo szczerych chęci lektorki (tak, znów słuchałam audiobooka), która każdej postaci starała się nadać własny głos. Do tego tygla beznadziei dodam jeszcze brak autentyzmu. Bo szczerze wątpię, by informatorzy nachodzili ludzi w łazienkach, kiedy ich szefowie podrywają obce kobiety w restauracjach. Ale to tylko moja opinia.</div>
<div style="text-align: justify;">
Podsumowując - nie czytajcie tej książki, nie podchodźcie do niej, nie pozwólcie nawet, żeby Wasz wzrok spoczął na jej okładce - już to będzie stratą czasu. "Handlarz śmiercią" Sary Blædel to jeden z najgorszych kryminałów, jakie miałam nieprzyjemność poznać i z pewnością nie dam tej autorce kolejnej szansy. Wam radzę nie dawać nawet tej pierwszej!</div>
Katarzyna Kurekhttp://www.blogger.com/profile/03328263517759816179noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-7003408928398970552.post-12806344026507614042018-02-12T10:16:00.001-08:002018-02-12T10:16:49.147-08:00O skandynawskim kryminale bez skandynawskiego klimatu, czyli "Człowiek-nietoperz" Jo Nesbø<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhVFleLiDlSk97SAHGk5b_Q_UWpSJQ-Mu7WCyN2WjlN9cd9Q_qOQONqYZnREoR4d71AHSaPBLsC38cbIIBTbWvtNQBZru-nE92TOWMxbLwTRZ_tsETeLchcfATuMTWmjOewGIMkfNcCzfgb/s1600/IMG_20180212_191358_330.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1600" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhVFleLiDlSk97SAHGk5b_Q_UWpSJQ-Mu7WCyN2WjlN9cd9Q_qOQONqYZnREoR4d71AHSaPBLsC38cbIIBTbWvtNQBZru-nE92TOWMxbLwTRZ_tsETeLchcfATuMTWmjOewGIMkfNcCzfgb/s320/IMG_20180212_191358_330.jpg" width="320" /></a></div>
<div style="text-align: center;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="text-align: center;">
<span style="font-family: inherit;">Jo </span><span style="background-color: white; color: #222222;">Nesbø, "Człowiek-nietoperz", tłumaczenie I.Zimnicka, Wydawnictwo Dolnośląskie, 2014.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="background-color: white; color: #222222;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;">Kiedy już chwyciło się raz za książkę <span style="background-color: white; color: #222222;">Jo Nesbø i to z powodzeniem, prędzej czy później wypada odbyć bliskie spotkanie z jego sztandarowym bohaterem - Harrym Hole. Termin spotkania w tym przypadku wyznaczyła mi biblioteka i przyznaję, że ucieszyłam się, gdy okazało się, że "Człowiek- nietoperz" czeka na mnie na półce. Spotkanie z tą książką pozostawiło we mnie jednak pewien niedosyt.</span></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="background-color: white;"><span style="color: #222222; font-family: inherit;">Norweski policjant Harry Hole trafia do Australii, gdzie ma pomagać w rozwiązaniu zagadki zabójstwa swojej rodaczki Inger Holter. Dziewczyna prawdopodobnie stała się ofiarą seryjnego mordercy. W poszukiwaniach w Sydney partneruje Norwegowi Aborygen - Andrew Kensington, który oprowadza Harry'ego po najbardziej podejrzanych zakamarkach miasta. Upał, natłok informacji i </span><span style="color: #222222;">nieznany</span><span style="color: #222222; font-family: inherit;">, pełen dziwnych tropów świat sprawiają, że norweskiemu policjantowi nie udaje się zauważyć rzeczy oczywistych. Sprowadza to na niego nie lada niebezpieczeństwo.</span></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="background-color: white;"><span style="color: #222222; font-family: inherit;">Zacznę od pierwszego zarzutu - po co ta Australia? Rozumiem, że umieszczenie tam akcji powieści może się wydawać ciekawą koncepcją, szczególnie w kontekście kulturowym. Nawet przyznaję, że aborygeńskie legendy i różnice pomiędzy rdzennymi i napływowymi Australijczykami są niezmiernie ciekawe. Kontynent będący swoistym kulturowym tyglem potrafi zaskakiwać. Ale nie w skandynawskim kryminale! Australia odebrała tej książce klimat. Choć nie jestem na tyle krótkowzroczna by wierzyć, że Skandynawia jest krainą wiecznej zmarzliny, lubię tamtejszy świat, którego chłód objawia się w ludzkim zachowaniu, oszczędności słów i gestów. W powieści </span></span><span style="background-color: white; color: #222222;">Nesbø cechy te przedstawia jedynie jeden z bohaterów. A to za mało. Choć sam Harry Hole ma swój urok. I to na tyle silny, że można mu wybaczyć alkoholizm, gburowatość, i słabość do dziwnych romansów. Norweg jest bowiem mistrzem w swoim fachu. Pod warunkiem, że nie leży właśnie nieprzytomny w jakimś parku po trzydniowym alkoholowym ciągu. Ciekawą postacią jest też z pewnością Andrew Kensington. To dzięki temu mężczyźnie poznajemy sytuację Aborygenów w Australii. I choć większość z nas doskonale wie, że rdzenni mieszkańcy byli w tym kraju latami tępieni przez kolonizatorów, często nie zdajemy sobie sprawy z tego, że taka dyskryminacja trwa nadal. Dzięki Kensingtonowi, któremu udaje się sporo osiągnąć w świecie przynależnym białym, widzimy jaki koszt często trzeba ponosić by spełnić wyśrubowane wymagania i znieść presję otoczenia. Kensington staje się też przewodnikiem Harry'ego po australijskim podziemiu, które niewiele ma wspólnego z naszym wyobrażeniem o tym słonecznym raju. Ciekawa jest również, oczywiście, sama intryga kryminalna, która, przynajmniej dla mnie, była nieprzewidywalna i dobrze skonstruowana, dzięki czemu prowadziła czytelnika do rozwiązania za pomocą subtelnych tropów. Trudno napomknąć tu o którymkolwiek z nich, ale przyznaję, że te najbardziej wartościowe pochodziły od osób, po których nigdy bym się tego nie spodziewała.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="background-color: white; color: #222222;">"Człowiek - nietoperz" to pełna mylnych tropów i tajemnic opowieść, która wciąga czytelnika w swój świat. I choć nie ma w niej klimatu znanego ze skandynawskich kryminałów przyznaję, że australijski mikroklimat też ma swój urok. Nie dziwię się już milionom czytelników, którzy pokochali książki Jo </span><span style="background-color: white; color: #222222;">Nesbø. Sama z pewnością wrócę do historii z Harrym Hole, choć mam nadzieję, że następnym razem akcja będzie miała miejsce na północy Europy.</span></div>
Katarzyna Kurekhttp://www.blogger.com/profile/03328263517759816179noreply@blogger.com10tag:blogger.com,1999:blog-7003408928398970552.post-26589843170553410232018-02-07T22:19:00.000-08:002018-02-10T05:09:51.327-08:00O przerysowanej prowincji, która wydaje się aż zanadto polska, czyli "Wymazane" Michała Witkowskiego<div style="text-align: justify;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjWl9XRIKo7G-AJLHztfrZF-a36OhbF9Ngw4Xh1AXDNnQ1640vFyuNBsF8x0907GisyMAxrdKLwDsTRh-EWHqn8uZ9c1wlmhpfFxLXf72vMeelAbBIkaSULYK8-G288y68zxJY_r3QiDlav/s1600/IMG_20180204_134428_993.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1600" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjWl9XRIKo7G-AJLHztfrZF-a36OhbF9Ngw4Xh1AXDNnQ1640vFyuNBsF8x0907GisyMAxrdKLwDsTRh-EWHqn8uZ9c1wlmhpfFxLXf72vMeelAbBIkaSULYK8-G288y68zxJY_r3QiDlav/s320/IMG_20180204_134428_993.jpg" width="320" /></a></div>
<div style="text-align: center;">
M. Witkowski, "Wymazane", Wydawnictwo Znak Literanova, 2017.<br />
<br /></div>
Michał Witkowski wydaje się być pisarzem jedynym w swoim rodzaju. Tworzy literaturę tak przerysowaną i nieprzewidywalną, że od jego książek nie sposób się oderwać. Również "Wymazane" przeczytałam niemal jednym tchem, pochłaniając przesiąkniętą kampem rzeczywistość polskiego, małego miasteczka i historię człowieka wplątującego się w serię przedziwnych zdarzeń, które mają doprowadzić go do zdobycia sławy.</div>
<div style="text-align: justify;">
Gdzieś na końcu Polski, tuż przy litewskiej granicy, w pobliżu bagien i Lasu, W Którym Rosną Same Trujaki leży Wymazane. W mieście tym nie dzieje się niemal nic, a okolicą trzęsie Alexis - stara bizneswoman z gangsterską przeszłością. Mieszka tam również Damian Piękny, chłopak o przecudownej urodzie, niewielkich ambicjach i nietypowych skłonnościach seksualnych. Wpada on w oko Alexis, która chce sobie osłodzić ostatnie miesiące swojego życia. W ten oto sposób zaczyna się szalona historia, podsumowująca nasz świat przedstawiony w krzywym zwierciadle.</div>
<div style="text-align: justify;">
Wymazane wydaje się być esencją polskiej prowincji - zapomniane przez wszystkich, wyposażone w kilka bloków, bez perspektyw, z przyjemnościami ograniczającymi się do siedzenia na przystanku z puszką piwa. To niemal bezimienne miasto może wydać się znajome każdemu z nas, ponieważ pozbawione zostało cech charakterystyczny. To właśnie tam swoją młodość marnuje Damian Piękny. Zdaje się on być przykładem plastikowego, małomiasteczkowego chłoptasia, pasującego do Wymazanego jak ulał, lecz posiada kilka specyficznych i charakterystycznych cech wyróżniających go wśród rówieśników. Należą do nich porażająca uroda i seksualna skłonność do starszych pań, czy jak mówi sam Damian - starych bab. Ze względu na fizyczne przymioty wybiera go na swojego wybranka najważniejsza persona w całej okolicy - Alexis. Owa bizneswoman w podeszłym wieku posiada największy majątek w okolicy, którą trzęsie, ale nie potrafi zaradzić własnej chorobie. Pragnie ona osłodzić sobie resztę życia i jednocześnie zmienić żywot Damiana, którego niezwykła uroda nie może się przecież marnować. Relacja tych dwojga jest bardzo ciekawa. Z jednej strony wpisuje się w schemat matrony i jej utrzymanka, z drugiej jest na tyle przerysowana i szalona, że trudno przewidzieć jej skutki. Bowiem Alexis uwodząca Damiana, narratora tej historii, zdaje się być opozycją do tradycyjnego postrzegania starości. Witkowski w swojej książce odwraca bowiem role. Obiektem pożądania stają się kobiety, na które w rzeczywistym świecie niemal nikt nie zwraca uwagi. I chodzi tu nie tylko o Alexis, posiadającą wielki majątek, ale i o inne starsze panie, otwarcie mówiące o swoim umiłowaniu do mężczyzn. Jednak główna bohaterka pokazuje również inną odwrotność - jak często bowiem się zdarza, że okolicą rządzi i trzęsie kobieta? Jak często osoba przesiąknięta kapitalizmem rodem z warszawskiego bazaru na miejsce swojego imperium wybiera miasteczko zapomniane przez świat? Ta odwrotność pojawiająca się niemal w każdym wątku pozwala nam inaczej patrzeć na otaczający nas świat. Ale nie tylko ona. Samo Wymazane, jego nazwa, nieokreśloność, zapomnienie, znajdujące się w niej esencje prowincji pokazują nasze myślenie o świecie i naszej pozycji w nim. Polska, przynajmniej w oczach elit, składa się bowiem z Warszawy, kilku innych dużych miast i niczego. Nie zmienia to jednak tego, że nawet na bagnach może trwać jakieś dziwne, nieokreślone i dziwaczne życie, które dla przeżywających je jest bardziej prawdziwe niż warszawskie bankiety. Jednocześnie Alexis pragnie wprowadzić Damiana w warszawski świat, dać mu szansę na przeżycie życia z bajki, którą na prowincji może oglądać tylko w telewizji. Zdaje się w ten sposób zwracać stolicy swój dług. Jednak nawet Damian zauważa, że żywot gwiazdy Warszawy nie jest usłane różami. Co ciekawe, w powieści Witkowskiego niemal wszyscy zdają się tkwić w przeszłości, we wspomnieniach, jakby wszystko to, co działo się dawniej miało większe znaczenie.</div>
<div style="text-align: justify;">
Powieść Michała Witkowskiego opowiada o szalonym, przerysowanym i zabawnym świecie, który, mimo pozornej trywialności, niesie za sobą dużo znaczeń. I choć mam pewność, że rzeczywistość odbita w krzywym zwierciadle, zaprezentowana w brawurowy sposób w książce "Wymazane" nie będzie odpowiadać każdemu, lekturę tę polecam z całego serca.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
Katarzyna Kurekhttp://www.blogger.com/profile/03328263517759816179noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7003408928398970552.post-75575317384314605492018-02-04T05:23:00.000-08:002018-02-04T09:10:40.269-08:00Przede wszystkim jesteśmy ludźmi, czyli "Celibat. Opowieści o miłości i pożądaniu" Marcina Wójcika<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgpIWprocUKXFJDaWPXqDCP5H0CSgiU04rS6u9g2Xvh1O7HHXV11NQDtoRKqGAmGaXabpXI2XKywjxyrxIkuX3t156t0KdHvubzFv7Pp-YuZVwb4OfD6tORPXGpnY98LkejHrdRxpXE0h2C/s1600/celibat-opowiesci-o-milosci-i-pozadaniu-duze.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="270" data-original-width="270" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgpIWprocUKXFJDaWPXqDCP5H0CSgiU04rS6u9g2Xvh1O7HHXV11NQDtoRKqGAmGaXabpXI2XKywjxyrxIkuX3t156t0KdHvubzFv7Pp-YuZVwb4OfD6tORPXGpnY98LkejHrdRxpXE0h2C/s1600/celibat-opowiesci-o-milosci-i-pozadaniu-duze.jpg" /></a></div>
<div style="text-align: center;">
M.Wójcik, "Celibat. Opowieści o miłości i pożądaniu", Wydawnictwo Agora, 2017.</div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Pisanie tej recenzji to dla mnie twardy orzech do zgryzienia, ponieważ obiecałam sobie, że będę choć częściowo obiektywna. Tylko kiedy ktoś, kto jest tak zaprzysięgłym antyklerykałem jak ja bierze się za lekturę książki o celibacie, może mieć problem z powstrzymaniem emocji. Mimo tego postaram się pójść w ślady autora - Marcina Wójcika i o książce "Celibat. Opowieści o miłości i pożądaniu" napiszę tak rzeczowo i bezstronnie, jak tylko będę potrafiła.</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
"Celibat. Opowieść o miłości i pożądaniu" to zbiór reportaży dotyczących życia duchownych i aspirujących do tego stanu mężczyzn w Polsce. Bohaterowie opowiadają o swoich przeżyciach bez sprowadzania swojej seksualności do tabu i przyznają się do tego, że celibat jest dla nich wielkim ciężarem, którego większości nie da się udźwignąć. To także opowieść o tych najbardziej skrzywdzonych przez księży łamiących śluby czystości - ich partnerkach i partnerach, kochankach, ich rodzinach i dzieciach, które ze względu na przysięgi ojców przez całe życie będą nosić piętno dziecka duchownego.</div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
Część z nas zdaje się traktować święcenia kapłańskie jako rytuał zamieniający człowieka w pozbawionego ludzkich potrzeb i przywar pretendenta do miana świętego. Tylko w rzeczywistości jest inaczej. Ksiądz proboszcz i to zarówno ten z wielkiego miasta jak i zapomnianej przez wszystkich wsi, tak samo jak my musi jeść i pić, bywa mu zimno, często się wścieka, może być zarówno skąpy jak i hojny, i przede wszystkim odczuwa popęd seksualny. Nie rozumiem, dlaczego Kościół katolicki tak uparcie odbiera swoim kapłanom prawa do tego ostatniego, a w konsekwencji prawa do pełni człowieczeństwa. Nie mi jednak o tym decydować. Aczkolwiek, kiedy przysłuchiwałam się historiom opisywanym przez Marcina Wójcika (tak, znów słuchałam audiobooka), poznałam bezmiar cierpienia ludzi, którzy zadręczają się z powodu wewnętrznej sprzeczności. Zacznijmy od tego, że w moim mniemaniu w książce pojawiły się dwa rodzaje księży. Pierwsi (w mniejszości) starali lub nadal starają się dochować celibatu. Udaje im się to w seminarium, gdzie nikt nie uczy młodych mężczyzn, często nieposiadających wielu doświadczeń seksualnych, jak radzić sobie z własnym popędem. Wytrzymują również wtedy, gdy poznają hierarchów o niejednoznacznych wymaganiach i dowiadują się że ci, którzy ze strachu powiedzą głośno co dzieje się nocami w alumnacie, mogą pożegnać się z seminarium. Po święceniach część z tych mężczyzn żyje w celibacie przez dłuższy czas. Inni dopuszczają się drobnych grzechów w samotności. Do momentu, w którym pojawi się ta jedyna czy ten jedyny i wszystko zaczyna się komplikować. Druga grupa to duchowni z założenia odrzucający celibat. To oni ukrywają przed parafianami partnerki i dzieci, żyją w dziwnych układach z mężczyznami i kobietami, a także dopuszczają się uczestnictwa w orgiach czy zostają pedofilami. Ta grupa zdaje się też traktować bycie księdzem jak zawód, nie jak powołanie. Konieczność ukrywania swojego życia uczuciowego czy seksualnego jest tylko dodatkową niedogodnością. O ile mogłam sobie wyobrazić tego typu podejście u przeciętnego proboszcza, przeraża ono, kiedy dotyczy hierarchów. Tam gdzie brak skrupułów łączy się z władzą dzieją się rzeczy przerażające. Trudno więc dziwić się, że święcenia kapłańskie zdaje się otrzymywać więcej księży wyrachowanych niż powołanych do posługi. Marcin Wójcik nie boi się trudnych tematów. Jego delikatność i wrażliwość sprawiają, że księża opowiadają im o najintymniejszych sprawach. Tak samo jak ich partnerki czy partnerzy. Ludzie, którym odebrano normalne życie, ponieważ pokochali człowieka reprezentującego ten jeden określony zawód. W książce nie brakuje też rozważań na temat zniesienia tego nieludzkiego zakazu. Nie potrafię zrozumieć dlaczego Kościół reprezentujący Boga, znęca się nad swoimi kapłanami. Cóż, głównym argumentem przeciwko zniesieniu celibatu są pieniądze. Dla mnie ważniejsze jest jednak człowieczeństwo, które odbierane jest kapłanom przez ten chory przepis.</div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
Celibat nie jest niczym dobrym. Wręcz przeciwnie, rodzi on tak wielką patologię, że trudno zrozumieć, dlaczego go jeszcze nie zniesiono. Jednak w tej książce chodzi nie tylko o sam celibat, ale i o sylwetki księży, którzy w oczach niektórych za nas przestają być ludźmi. A powinni być jak najbardziej ludzcy. Jeśli chcecie zrozumieć dlaczego, przeczytajcie "Celibat. Opowieści o miłości i pożądaniu". Polecam! </div>
</div>
Katarzyna Kurekhttp://www.blogger.com/profile/03328263517759816179noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-7003408928398970552.post-88938664504641428962018-01-30T09:59:00.001-08:002018-02-01T13:24:22.462-08:00Opowieść o walących się światach, czyli "Rdza" Jakuba Małeckiego<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh3qBTmKaQwTMyJ-65KaPHIV0eVBtWcOxJwZtx1O2ysua9YUzcC6X0SugdHIarXWAm08imNuzv74CqVt3F4s0RhlO9EXVTwODxg2oARGQfKr5w6kyc0GjdpYaz8k3pmLMpY4eEKiPLqAHB9/s1600/audiobook-rdza.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1000" data-original-width="1000" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh3qBTmKaQwTMyJ-65KaPHIV0eVBtWcOxJwZtx1O2ysua9YUzcC6X0SugdHIarXWAm08imNuzv74CqVt3F4s0RhlO9EXVTwODxg2oARGQfKr5w6kyc0GjdpYaz8k3pmLMpY4eEKiPLqAHB9/s320/audiobook-rdza.jpg" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
J.Małecki, "Rdza", Wydawnictwo Sine Qua Non, 2017.</div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Książki Jakuba Małeckiego mają to do siebie, że przygnębiają czytelnika, ale on i tak nie może się od nich oderwać. Za "Rdzę" chwyciłam mając tę świadomość i przesłuchałam całego audiobooka w zaledwie kilka dni. I choć przyznam, że melancholijne historie o prostym życiu, targanym nieustannymi przeciwnościami nie należą do opowieści, po które sięgam z chęcią, Małeckiemu z pewnością dam się skusić jeszcze raz.</div>
<div style="text-align: justify;">
"Rdza" to dwie przeplatające się historie o ludziach, którzy w jednej chwili stracili niemal wszystko. Szymek, spędzający czas u swoich dziadków we wsi Chojny dowiaduje się, że jego rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Wszystko, co do tej pory znał rozpada się na kawałki, a prowincja staje się jego nowym, obcym domem. Historia Tosi, babci Szymka, rozpoczyna się w 1939 roku. To właśnie wtedy, we wrześniu wali się jej świat. I to nie tylko dlatego, że nagle, z powodu wojny nie może pójść do drugiej klasy.</div>
<div style="text-align: justify;">
Rdzę każdy z nas nosi w sobie. To ten mały kawałek naszej osobowości, który bezpowrotnie skorodował z powodu cierpienia. Zaznają go zarówno Szymek jak i Tosia. I choć w obu przypadkach wygląda ono nieco inaczej jest ono niezmiennie nieznośne i nie da się go ukryć. Życie Szymka na trwale odmienia śmierć rodziców. Niszczy ona nie tylko jego mały dziecięcy świat, zostawiając niemożliwą do zniwelowania pustkę, ale i rzuca cień na całe życie. Chłopak musi sobie poradzić z ciężarem, z którego udźwignięciem mają problem nawet otaczający go dorośli. W tym nieopisanym chaosie trudno mu jednak odnaleźć coś na tyle racjonalnego, by otrząsnąć się z lęku i rozpaczy. Ze strachu przed kolejną stratą chowa swoje ukochane przedmioty do pralki. Wierzy, że metalowy bęben ochroni je przed Bozią, do której zabrani zostali rodzice. Efekty związanej ze stratą bezsilności łączą na zawsze Szymka i jego kolegę Budzika. Ich losy będą się przeplatać nieustannie, w dobrych i złych chwilach, mimo że Szymon zrobi wszystko, by ze świata przynależnego Chojnom uciec. Zarówno fizycznie jak i psychicznie. Tośce nigdy się to nie udaje. Tkwi w swoim małym pełnym rys wszechświecie porzuconej dziewczynki. Pierwsza z nich pojawia się, gdy we wsi płonie stodoła wypełniona ludźmi uciekającymi przed Niemiecką armią. Druga, gdy umiera jej ojciec. Wszystko to dzieje się na początku wojny, która wywraca świat Tośki do góry nogami. To właśnie wydarzenia z tamtego czasu oraz tajemniczy mężczyzna, którego poznała jako młoda dziewczyna determinują jej losy. Kobieta zaczyna bezwiednie powielać błędy matki i żyć według schematu nieszczęścia zarysowanego jeszcze w czasach, kiedy nie mogła sama za siebie odpowiadać. Owa tragiczność losu obojga bohaterów i inne podejście do walki o normalność sprawia, że zestawienie ich życiorysów jest bardzo ciekawe. Całość jest opisywana w charakterystycznym dla Małeckiego nieco onirycznym stylu. I choć momentami zdaje się, że autor opisuje ciągle te same historie, które pojawiły się już w jego poprzednich książkach sens tych opowieści jest nowy, a drobne powtórki w zarysie wydarzeń są tylko potwierdzeniem tego, jak bliskie sobie potrafią być życiorysy przypadkowych osób. Nie zmienia to jednak faktu, że zatrważająca pustka determinująca żywoty bohaterów, niemożność dokonywania zmian i wielkość codziennych tragedii sprawia, że życie zamiast z cudem zaczyna nam się kojarzyć ze śmiertelną chorobą, którą zarażamy się w chwili narodzin. Nie osładza tego wrażenia także trudna, acz ciekawa przyjaźń pomiędzy Szymkiem a Budzikiem, który w dzieciństwie uratował mu życie. Dzieje się tak, ponieważ w ujęciu Małeckiego nawet przyjaźń może prowadzić do bólu i klęski.</div>
<div style="text-align: justify;">
Książki Małeckiego słuchałam niczym zaczarowana i przyznaję, że lektor - Andrzej Ferenc swoim głosem podkreślił zarówno oniryczność powieści jak i jej skrywaną głębię. Dlatego też polecam Wam "Rdzę" zarówno w wersji audio jak i papierowej. I choć nie będzie to łatwa czytelnicza wyprawa, myślę że warto ją odbyć. Bo proste życie może być znacznie bardziej skomplikowane niż nam się wydaje.</div>
Katarzyna Kurekhttp://www.blogger.com/profile/03328263517759816179noreply@blogger.com10tag:blogger.com,1999:blog-7003408928398970552.post-43564780930598826692018-01-27T04:30:00.001-08:002018-01-27T04:30:21.635-08:00Pisarskie rozmyślania o ekonomii, czyli "Dług. Rozrachunek z ciemną stroną bogactwa" Margaret Atwood<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhaPzkAWoyxfUwg1iJzGiggHDwVvT0RN2IjEh35e5-fxY6NxkakW8mCnPbuiuAizsbfzIvBzlZgSMaMoCEz4mOvQEiJsoygRjduYf5Pugz4lkgXomW7AWpwLqJJzbMkSv-DTT1qfMsLkuDB/s1600/IMG_20180127_132658_653.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1504" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhaPzkAWoyxfUwg1iJzGiggHDwVvT0RN2IjEh35e5-fxY6NxkakW8mCnPbuiuAizsbfzIvBzlZgSMaMoCEz4mOvQEiJsoygRjduYf5Pugz4lkgXomW7AWpwLqJJzbMkSv-DTT1qfMsLkuDB/s320/IMG_20180127_132658_653.jpg" width="300" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
M.Atwood, "Dług. Rozrachunek z ciemną stroną bogactwa", tłumaczenie T.Macios, Wydawnictwo Znak, 2010.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Przyznam, że mam z książką "Dług. Rozrachunek z ciemną stroną bogactwa" Margaret Atwood spory problem. Z jednej strony nie chcę wmawiać Wam, że jest to lektura wciągająca i arcyciekawa, a z drugiej wiem, że przemyślenia w niej przedstawione są bardzo rozsądne, a konkluzja słuszna. I wszystko było by dobrze, gdyby nie ta ekonomia. Bo nie dość, że za nią nie przepadam to mam z nią sporo negatywnych doświadczeń.</div>
<div style="text-align: justify;">
Książka Margaret Atwood to zbiór esejów opowiadających o różnego rodzaju długach, podejściu do pieniądza i jego wartości oraz różnicach społecznych, związanych ze statusem majątkowym. Mówi ona także o tym, że są sytuacje, w których nasze kredyty czy wierzytelności nie dotyczą pieniędzy sensu stricte. Możemy być winni przysługę czy szacunek. Wszystko zależy od sytuacji. Całość autorka popiera przykładami, zarówno literackimi, jak i tymi wziętymi z codziennego życia.</div>
<div style="text-align: justify;">
Gdyby tę książkę napisał ktoś inny, prawdopodobnie bym jej nie przeczytała. Atwood stała się jednak dla mnie ostatnio autorką, po którą warto sięgnąć. Nawet wtedy, gdy opowiada o tematach trudnych. Nasza kultura uczy nas, że pieniądze są czymś, o czym się nie rozmawia. Jednak od ich posiadania zależy nasz los. I nie tylko od posiadania. Także od tego, co robimy, gdy je mamy. Przewijający się przez całość motyw dłużnik-wierzyciel pokazuje, że wierzytelności towarzyszą nam od zarania dziejów. Ciekawe jest to, jak autorka odwołuje się do motywów literackich. Przyznam, że większość z nich pochodziła z literatury anglojęzycznej, często nieprzetłumaczonej do tej pory na język polski i była dla mnie nieznana, jednak Atwood nakreśliła wszystko na tyle wyraźnie, że łatwo było zrozumieć jej intencje. Odpowiedzialny jest za to styl i ogromne zasoby wiedzy pisarki. Eseje są bowiem niezwykle przemyślane i przejrzyste. Nietrudno je zrozumieć, mimo że opowiadają o skomplikowanych zagadnieniach wymagających długotrwałej analizy. Najciekawszy jest jednak ten ostatni, wydający się swoistą konkluzją książki. Jest to współczesna wersja "Opowieści wigilijnej" Dickensa, w której to bogaty Scrooge musi sobie uświadomić jak bardzo krzywdził nie tylko ludzi, ale planetę Ziemię. I choć obraz nakreślony przez Atwood wydaje się utopijny i nierealny, może zauroczyć. Szczególnie fanów pisarki, którym przypomni wątki z trylogii "Maddaddam". Nie będę jednak ukrywać, że mimo lekkości stylu i budującej konkluzji, książkę czytałam z umiarkowanym entuzjazmem. Jestem w stanie przeczytać pięćdziesiąt stron o ekonomii. Ponad dwieście pięćdziesiąt trochę mnie przerosło.</div>
<div style="text-align: justify;">
Nie będę polecać Wam tej książki. Jednak jeśli lubicie ekonomię, zastanawiacie się nas rolą człowieka na świecie i relacją dłużnik-wierzyciel poświęćcie jej chwilę czasu. Może otworzy Wam oczy, może znudzi. Ja, mimo tej odrobiny znużenia, nie żałuję czasu poświęconego na tę lekturę "Długu. Rozrachunku z ciemną stroną bogactwa" Margaret Atwood.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
PS Na podstawie tej książki nakręcono również film zatytułowany "Payback" czy też "Dług według Margaret Atwood". Nie widziałam go, więc trudno mi się wypowiadać, ale może jest on alternatywą dla czytania tej nazbyt ekonomicznej książki. </div>
Katarzyna Kurekhttp://www.blogger.com/profile/03328263517759816179noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-7003408928398970552.post-53988134873735969022018-01-24T09:20:00.000-08:002018-01-28T08:57:44.976-08:00Każda kobieta ma to coś..., czyli "Kaprysik. Damskie historie" Mariusza Szczygła<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEielAC2C96aiUM98SNL7AlYTLTC3D5McNZyeOowJvNvDDJxMb2YTL1qeXiBcGDuxnMUgQjej_5eWqB2smi6wIuJQyJn8eXrCQ5TVYtgp72aNGzE8xonjLScRryNCBkPCSbektaRzzNCPD0P/s1600/IMG_20180124_143105_080.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1600" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEielAC2C96aiUM98SNL7AlYTLTC3D5McNZyeOowJvNvDDJxMb2YTL1qeXiBcGDuxnMUgQjej_5eWqB2smi6wIuJQyJn8eXrCQ5TVYtgp72aNGzE8xonjLScRryNCBkPCSbektaRzzNCPD0P/s320/IMG_20180124_143105_080.jpg" width="319" /></a></div>
<div style="text-align: center;">
<div style="text-align: center;">
M. Szczygieł, "Kaprysik. Damskie historie", Wydawnictwo Agora, 2017.</div>
</div>
<div style="text-align: center;">
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div style="text-align: justify;">
Czy mężczyzna może pisać o kobietach w sposób celny i zabawny, ale tak, aby nikogo nie wyśmiać i nie urazić? Czy mężczyzna może przedstawić szereg kobiecych historii, które być może zawierają pewne kaprysy i dziwactwa, ale stawiają kobiety w takim świetle, że bohaterki tych opowieści wydają się nam osobami wręcz przesympatycznymi? Tak. Pod warunkiem, że tym mężczyzną jest Mariusz Szczygieł. Zbiór jego krótkich reportaży o kobietach zatytułowany "Kaprysik. Damskie historie" zauroczył mnie zarówno formą jak i treścią.</div>
<div style="text-align: justify;">
Kobiety potrafią czarować osobowością i zaznaczać swoje miejsce w społeczeństwie nawet przy pomocy drobnych, niemal nic nieznaczących nawyków. Właśnie nad tymi drobnostkami pochyla się w swoich reportażach Mariusz Szczygieł. Poznajemy więc historię dwóch przyjaciółek, które korespondowały ze sobą przez niemal całe życie, mimo że nie dzieliła ich duża odległość. Możemy przeczytać opowieść o tajemniczej liście kobiet znalezionej w jednej ze stołecznych kawiarni. Dowiadujemy się o istnieniu Janiny Turek, która przez lata dokumentowała to, co innym wydaje się całkowicie nieistotne. I choć kobiety nie są jedynymi bohaterkami reportaży Szczygła, z pewnością właśnie one kreują przedstawiony w nich świat.</div>
<div style="text-align: justify;">
Zabrzmi to banalnie, ale reportaże Mariusza Szczygła dobrze się czyta. Dobrze się też ich słucha. Szczególnie w interpretacji autora, która nadaje tekstom dodatkowego wymiaru. "Kaprysik", choć jest zbiorem reportaży, nie porusza tematów ważkich i przygnębiających. Skupia się raczej na rzeczach ciekawych i osobliwych, które nie są bardziej niefartowne niż przeciętny ludzki żywot. I przypuszczalnie właśnie dzięki tej pozornej normalności, czy też sytuowaniu się w granicach normy "Kaprysik" aż tak bardzo wciąga czytelnika. Wyciąga bowiem wszystkie nasze ukrywane dziwactwa, które albo chronimy przed światłem dziennym, albo dzielimy się nimi jedynie z najbliższymi. Tak było, chociażby, w przypadku Janiny Turek, kobiety na wskroś przeciętnej, mającej jednak bardzo nietypowe hobby. Otóż spisywała ona w dziesiątkach zeszytów to, co przydarzyło jej się każdego dnia. Nie skupiała się jednak na własnych przemyśleniach, ale tym, ile razy każdego dnia ktoś ukłonił się na ulicy, albo co danego dnia jadła. Owa osobliwa kronika jest tworem ciekawym i zastanawiającym. Szczygieł pozwala sobie na snucie związanych z tym hipotez, analizując jaki pani Janina mogła mieć cel w tym całym spisywaniu. Te dywagacje, pojawiające się w niemal każdym z reportaży, nadają całości smaku i podkreślają to, co w całym cyklu zdaje się najważniejsze - urok normalności, ludzkich nawyków i przyzwyczajeń. To, co najnormalniejsze lub odrobinę dziwaczne wydaje się nam często ważniejsze niż wielkie sprawy świata. "Kaprysik" między wierszami, nadaje sens takim drobnostkom. I to bez względu na to, czy są to poszukiwania związane z tajemniczą listą kobiet, na której znalazły się tak znamienite postaci jak Hanna Krall, czy opowieść o życiorysie polskiej aktorki nominowanej do Oskara. Ponieważ każde życie jest taką drobną historyjką, kaprysem w odmętach świata. I w każdym z nas można znaleźć temat na reportaż.</div>
<div style="text-align: justify;">
"Kaprysik. Damskie historie" Mariusza Szczygła to niespełna cztery godziny słuchania. Przypuszczam, że lektura zajęłaby jeszcze mniej. Nie zmienia to jednak faktu, że dawno nic nie wzbudziło we mnie takiej ciekawości związanej z anonimowymi ludźmi obok (i to nie w kontekście plotkarskim), jak ten zbiór reportaży. Polecam go Wam z całego serca. Czas się uśmiechnąć do własnych dziwactw.</div>
Katarzyna Kurekhttp://www.blogger.com/profile/03328263517759816179noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-7003408928398970552.post-69104258260975877912018-01-22T11:11:00.002-08:002018-01-22T11:11:27.096-08:00O traumie kata, czyli "Zaginiony" Michaela Katza Krefelda<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhpM49_EC_uyC4UJ1JHF_mFTHAV1wc3RVIL4-wcqUmAmtMCLE_76X4aKW2gsU62rf416giFDMx52XOTTM2vwB9OBuURPyFrxrb5rlUa1AtHAHnEnW5CI6CbUnL7j9kFfjhnKruft-rcpN3X/s1600/IMG_20180122_200633_807.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1600" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhpM49_EC_uyC4UJ1JHF_mFTHAV1wc3RVIL4-wcqUmAmtMCLE_76X4aKW2gsU62rf416giFDMx52XOTTM2vwB9OBuURPyFrxrb5rlUa1AtHAHnEnW5CI6CbUnL7j9kFfjhnKruft-rcpN3X/s320/IMG_20180122_200633_807.jpg" width="320" /></a></div>
<div style="text-align: center;">
M.Katz Krefeld, "Zaginiony", tłumaczenie E. Frątczak-Nowotny, Wydawnictwo Literackie, 2015.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Gdybym czytała serie w odpowiedniej kolejności, nie byłabym sobą. Dlatego też cykl Michaela Katza Krefelda o detektywie Ravnie zaczęłam od drugiego tomu. Cóż, przeglądając biblioteczne półki nie mogłam się powstrzymać i poczekać, aż ktoś zwróci książkę będącą początkiem serii. Z dwóch powodów. Po pierwsze - po roku od powrotu do Polski moja tęsknota za poukładaną Skandynawią w wersji duńskiej osiągnęła apogeum. A po drugie Ravn to po duńsku Kruk, czyli moje drugie ulubione zwierzę, tuż po kocie. Zapewniam jednak, że to nie jedyne powody, dla których warto było przeczytać "Zaginionego"</div>
<div style="text-align: justify;">
Były policjant, Thomas Ravnsholdt nie radzi sobie ze swoim życiem. Mieszka na łodzi, jego życiowym towarzyszem jest stary pies, stanowczo za dużo pije i nie może się pogodzić ze śmiercią ukochanej kobiety. Z marazmu wyrywa go zlecenie, którego początkowo nie chce przyjąć. Pewien stateczny księgowy poszedł do pracy, okradł znajdujący się w biurze sejf i zniknął. Po pół roku od tego wydarzenia zgłasza się do Ravna siostra złodzieja. Kobieta jest przekonana, że bratu stało się coś złego. Detektyw rusza do Berlina by zbadać sprawę. Nie wie jeszcze, jak dawnych czasów sięga afera, w którą się wplątał.</div>
<div style="text-align: justify;">
Przełomy dziejowe dla niektórych są związane z osiągnięciem wolności. Innym wywracają świat do góry nogami. Widać to w powieść Katza Krefelda, w której przeplatają się wątki współczesne i te sprzed zburzenia Muru Berlińskiego. Bohaterem tych pierwszych jest Ravn, tych drugich naczelny kat Stasi, wyciągający w swojej tajnej piwnicy informacje z tych, którzy oficjalnie są już niemal martwi. Obserwujemy go podczas ostatnich chwil komunizmu w NRD. To właśnie te obrazy mają naprowadzić na trop Ravna i czytelnika. Jednak historia Erharda Haussera służy również pokazaniu, jak daleko można się posunąć w imię ideałów i jak długo można wierzyć w racje systemu, który upada. Ten kat nie chce jednak przyjąć upadku do wiadomości i walczy by uratować resztki dawnej potęgi i przy okazji zniszczyć życie kolejnej osoby, kolejnej rodziny, kolejnego wroga "ojczyzny". I choć dla nas, Polaków, nikczemność dawnego systemu, "ubeckie metody" i ślepa wiara w system nie są czymś zupełnie obcym, ponieważ albo o tym słyszeliśmy, albo mieliśmy z tym piekłem do czynienia. Jednak trzeba przyznać Krefeldowi, że opisał tę rzeczywistość w sposób wystarczająco obrazowy, by nakreślić czytelnikom okrucieństwo świata za żelazną kurtyną. Lecz znacznie ciekawsze, niż przygody agenta Stasi są perypetie samego Ravna. A trzeba przyznać, że nie jest on człowiekiem łatwym w obyciu. Już sam sposób, w jaki przyjmuje zlecenie, można uznać za kontrowersyjny. A to, jak miota się między zrobieniem tylko tego, co konieczne, a całkowitym poświęceniem się misji wydaje się niemal urocze. Postać wykreowana przez Katza Krefelda jest nie tylko pełna sprzeczności, ale i ciekawa. Ravna nie da się lubić, ale można zauważyć w nim silnie zarysowany kręgosłup moralny. To jeden z tych bohaterów kryminałów, o których chce się czytać, ponieważ mimo słabości i ciężkich przeżyć, wie, co należy zrobić, umie myśleć i znajduje wyjście wtedy, gdy czytelnikom wydaje się, że go nie ma. "Zaginiony" jest jednak przede wszystkim dobrze skonstruowanym kryminałem, który, choć czasami nie porywa prędkością akcji, wciąga czytelnika w swój świat. Intryga kończy się całkiem zaskakująco, a i poszczególne wątki sprawiają, że książkę trudno odłożyć. Irytują tylko sceny związane ze śmiercią ukochanej detektywa. Rozumiem, że jest to sprawa łącząca poszczególne tomy i ma ona nadać głównemu bohaterowi melancholijny wymiar człowieka skrzywdzonego przez życie, ale stopień, w którym Ravn, mimo okoliczności, nie może się otrząsnąć z traumy odbiera tej postaci wiele z początkowego uroku.</div>
<div style="text-align: justify;">
Jeśli szukacie dobrego kryminału, sięgnijcie po serię o Ravnie. Choć przypuszczam, że lepiej zacząć ją od pierwszego tomu. Obiecuję, że kiedy tylko dopadnę tę książkę, przeczytam ją i zrecenzuję, choć nie czuję specjalnych niedogodności związanych z tym, że najpierw przeczytałam "Zaginionego". Wam też życzę miłej lektury. Powieść Michaela Katza Krefelda z pewnością do takich należy.</div>
Katarzyna Kurekhttp://www.blogger.com/profile/03328263517759816179noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-7003408928398970552.post-36058561242853826652018-01-20T05:50:00.001-08:002018-01-20T06:39:21.797-08:00Baśń i bajka to nie to samo, czyli "Grimm City. Wilk!" Jakuba Ćwieka<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhvTnsgTU_jYX_5BkK-9I3Iuz9XM9XY1S7xam-V2Tk6ocBVrKgMKDVYyJntvfsrSDv6ck7pn3IOLyeclOLPhBlHavucldCxSsYbxZxiFb0rI_DaloDmnvmd5r8pTyg02pXzm-DnstFQOECB/s1600/0000039708.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="200" data-original-width="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhvTnsgTU_jYX_5BkK-9I3Iuz9XM9XY1S7xam-V2Tk6ocBVrKgMKDVYyJntvfsrSDv6ck7pn3IOLyeclOLPhBlHavucldCxSsYbxZxiFb0rI_DaloDmnvmd5r8pTyg02pXzm-DnstFQOECB/s1600/0000039708.jpg" /></a></div>
<div style="text-align: center;">
J.Ćwiek, "Grimm City. Wilk!", Wydawnictwo Sine Qua Non, 2016.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Disney wmówił nam, że baśnie to słodkie historyjki o księżniczkach, które zawsze odnajdują swojego księcia. Jednak jeśli przyjrzymy się oryginalnym historiom, spisanym przez braci Grimm, przekonamy się, że prędzej mogły przyprawić dzieci o koszmary niż o spokojny sen. Między innymi do tych wersji baśni nawiązuje świat wykreowany przez Jakuba Ćwieka w "Grimm City. Wilk!". </div>
<div style="text-align: justify;">
Miasto Grimm to spowita pyłem i brudem metropolia umieszczona na cielsku olbrzyma. Tamtejszy klimat nie sprzyja nie tylko płucom, ale i uczciwemu życiu. Wszelkiego rodzaju gangsterzy, bogacze i rzezimieszki trzęsą miastem, w którym zwykli śmiertelnicy starają się po prostu przeżyć. Jednym z takich niewiniątek jest Alfie - przegrany muzyk. W wyniku nieprzyjemnego zbiegu okoliczności musi zastąpić swojego współlokatora, kierowcę taksówki, podczas pracy. Nawet nie wyobraża sobie w jak wielką aferę się przez to wplącze. Szczególnie, że nowy gracz na przestępczej scenie miasta rozpoczyna walkę o wpływy. </div>
<div style="text-align: justify;">
Za audiobooka książki Ćwieka sięgnęłam, bo chciałam poprawić sobie humor. Dotychczas znałam tego pisarza głównie z serii o Kłamcy, więc wydawał się idealnym wyborem. Jednak słuchając opowieści o Grimm City zamiast śmiać się zanurzałam się w klimacie rodem z "Sin city" Roberta Rodrigueza. Nie żałuję. Tajemnicze historie i gangsterskie porachunki naprawdę mnie wciągnęły. Choć w pewnych aspektach, jeśli dobrze znało się oryginalne wersje baśni, łatwo było przewidzieć, co stanie się za chwilę. Bardziej zainteresował mnie jednak świat wykreowany przez autora, który, jak zwykle u Ćwieka, czerpie z kultury i popkultury pełnymi garściami. Mamy więc ponure miasto, trochę przypominające hybrydę hardkorowej wersji Katowic z Ameryką lat dwudziestych. Jest brudne, skrajnie seksistowskie i pełne bezwzględnych ludzi gotowych zdeptać innych jak robaki. Jego mieszkańcy odczuwają wobec niego wstręt każdego dnia, kiedy muszą przebijać się przez ulice, na których nie da się oddychać i które w każdej chwili mogą zostać zasypanie niewyobrażalną ilością pyłu. Ciekawa jest też panująca w świecie Grimm City religia oparta na pierwotnych krwawych wersjach baśni.Według tamtejszych wierzeń każdy opowiada swoją, specyficzną historię. Jest to interesujące szczególnie dlatego, że część opowieści z przeszłości, które poznajemy swoją fabułą naprawdę przypominają znane baśnie, choć zmodyfikowane, a postaci takie jak Jaś i Małgosia dorosły i lepiej lub gorzej radzą sobie z życiem. To właśnie baśń napędza tę książkę, nadaje Grimm City charakteru. Bo o głównym bohaterze nie można tego powiedzieć. Afie z założenia jest nieudacznikiem i przeciętniakiem. Jego życiem rządzi przypadek. I to właśnie on sprawia, że znajduje sojuszników wśród prawdziwych miejskich graczy, takich jak agent McShane czy prowadzący śledztwo Evans, a także gangster Dargosavlij. Dzięki ich przewodnictwu Alfiemu udaje się zachowywać życie w najmniej odpowiednich okolicznościach. Jednak moją ulubioną bohaterką jest Palla Di Neve - młoda dziennikarka, która radzi sobie znacznie lepiej niż starzy wyjadacze w świecie sytuującym kobiety, jako istoty podrzędne. Sposób, w jaki manipuluje mężczyznami i uciera im nosa pokazuje jednoznacznie, że w dziennikarstwie liczy się talent i umiejętności, a nie płeć. Wojna o wpływy opisywana z perspektywy tych bohaterów nie tylko wciąga, ale i pozwala zrozumieć, że niczyja historia nie może istnieć osobno, a w bajka to nie zawsze opowiastka o triumfie dobra nad złem.</div>
<div style="text-align: justify;">
"Grimm City. Wilk!" może i nie wciąga tak jak Sin City, ale to ciekawa opowieść, która może ubarwić nam długie, zimowe wieczory. Historii kryminalnej nie można niemal nic zarzucić, a mroczny, baśniowy świat to gratka dla każdego, kto lubi w książkach znajdować odwołania do innych dzieł kultury. Ja chętnie dam się porwać drugiej części historii o tym ponurym miejscu. </div>
Katarzyna Kurekhttp://www.blogger.com/profile/03328263517759816179noreply@blogger.com8tag:blogger.com,1999:blog-7003408928398970552.post-58713911430702583342018-01-16T09:39:00.000-08:002018-01-16T09:39:02.077-08:00O perfekcji reportażu, czyli "Bóg zapłać" Wojciecha Tochmana<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhMAnOOPyp23zwZrkPOUg8bRGZn5DjD83M-pTE7dsN0DVEU0O2Uv4j0YGGhzZ4tgHDBNkkpTU9KHQRtCDvSRPfAlP9FZdcS4y-_HJNeJ1LAvf8qx0C2vNudoEMGRXDaemR_XnvVOW4SdyRD/s1600/IMG_20180116_183519_757.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1600" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhMAnOOPyp23zwZrkPOUg8bRGZn5DjD83M-pTE7dsN0DVEU0O2Uv4j0YGGhzZ4tgHDBNkkpTU9KHQRtCDvSRPfAlP9FZdcS4y-_HJNeJ1LAvf8qx0C2vNudoEMGRXDaemR_XnvVOW4SdyRD/s320/IMG_20180116_183519_757.jpg" width="320" /></a></div>
<div style="text-align: center;">
W. Tochman, "Bóg zapłać", Wydawnictwo Czarne, 2010.</div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Dobry reportaż powinien poruszać, zachowując obiektywizm i opisywać wydarzenia, które być może nie są łatwe w odbiorze, ale świadczą o określonych zjawiskach społecznych. Tak właśnie można określić teksty autorstwa Wojciecha Tochmana zawarte w zbiorze zatytułowanym "Bóg zapłać". Jak dla mnie są one przykładem perfekcyjnego reportażu.</div>
<div style="text-align: justify;">
Wojciech Tochman nie boi się trudnych tematów. Porusza je, choć wielu wolałoby o nich zapomnieć. W "Bóg zapłać", wydanym w 2010 roku znajdują się teksty z lat wcześniejszych, ułożone tak, by tworzyły spójną całość. Opowiadają o ludzkiej biedzie, niezrozumieniu, braku współczucia, ślepej wierze czy pogodzeniu się z trudnym losem. Mówią o wszystkim tym, co chcielibyśmy przemilczeć. I sprawiają, że podskórnie chcemy zacząć działać.</div>
<div style="text-align: justify;">
Nie żyjemy w świecie idealnym. Jednak często chcemy się łudzić, że szarość dookoła nas nie dotyczy. Wojciech Tochman w swoich reportażach oświetla dla nas tę szarość. I nie jest ona przyjemna. Wśród nas żyją przecież i tacy, którym życie nie tyle "nie wyszło", co od samego początku nie dawało szans. Inni stracili szansę na normalność w jednej chwili. Nie odzyskają jej nigdy. Reportaże znajdujące się w zbiorze "Bóg zapłać" to garść oszczędnych, doskonale dobranych słów, które razem wgryzają się w ludzki umysł i chwytają za serce. Jak historia maturzystów z Białegostoku, którzy ucierpieli w wypadku w drodze do Częstochowy na tradycyjną pielgrzymkę. Autor opowiada o nich dwa razy. Tuż po tragedii i po upływie roku. W obu tych relacjach na pierwszy plan wybija się nie tylko ironia losu, ale i autobus pełen wierzących uczniów i nauczycieli, który jechał na tę samą pielgrzymkę i nie zatrzymał się by pomóc, choć płonący koledzy siedzących w nim maturzystów byli tuż obok. I słowa "Bóg tak chciał" pozwalające odżegnać się od tragedii, w której ofiarami są nie tylko ci, którzy zginęli, ale i ci, którzy śmieli przeżyć. Podczas opowieści o tak przerażających wydarzeniach uwidacznia się dziennikarska postawa Tochmana - reportera stojącego z boku, zadającego pytania i wysłuchującego odpowiedzi, który dyskretnie słucha i notuje nikogo nie oceniając. Autor oddaje w ten sposób głos osobom na co dzień żyjącym gdzieś poza marginesem ludzkiego wzroku. Bowiem kiedy tylko wyściubią nos ze swych nisz, spotykają się ze społecznym ostracyzmem. Jak chłopak chorujący na zespół Tourette'a, rodzeństwo w dzieciństwie odebrane kochającym, acz biednym rodzicom, a także kobieta, która wbrew wszystkiemu odważyła się adoptować niepełnosprawne dziecko. Takich historii wokół nas jest mnóstwo. Jednak albo się o nich nie mówi, albo wspomina w kontekście sensacji z tabloidu czy programu "Uwaga". Tego typu kreacje jesteśmy w stanie ominąć. Reportaże Tochmana poruszają jednak zupełnie inne nuty - jemu nie chodzi o sensację, ale o ludzkie życie, to prawdziwe, niepodkolorowane i pełne cierpienia. To, które zmusza nas do zadania pytania: dlaczego ludzki żywot jest taki okrutny i co ja mogę zrobić, żeby to zmienić.</div>
<div style="text-align: justify;">
Perfekcyjny reportaż to taki, który przy zachowaniu obiektywizmu zmusza czytelników do myślenia. Nie daje jednoznacznej odpowiedzi, ale opisuje sytuacje, które są strzępkami otaczającej nas rzeczywistości. Znajdujące się w zbiorze "Bóg zapłać" teksty Wojciecha Tochmana, spełniają wszystkie te postulaty, dlatego mogę je Wam z całego serca polecić.</div>
Katarzyna Kurekhttp://www.blogger.com/profile/03328263517759816179noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-7003408928398970552.post-17709667545340491742018-01-14T07:19:00.001-08:002018-01-14T07:24:39.863-08:00Bierność nigdy niczego nie naprawi, czyli "Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa" Harukiego Murakamiego<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj3FEb8cTIKaU4NHbhCARlkBX5KA-1S0cFMKZbp2Oomm8jHzedM5Cck8-laukTpU9lqce4LQzA19iqzvblc36EZUIsW0L1_ikIsvafnuADpo1dXq2blfF3aTkbEddqK21pbJK2ElYWX4TuS/s1600/IMG_20180114_160432_138.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1600" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj3FEb8cTIKaU4NHbhCARlkBX5KA-1S0cFMKZbp2Oomm8jHzedM5Cck8-laukTpU9lqce4LQzA19iqzvblc36EZUIsW0L1_ikIsvafnuADpo1dXq2blfF3aTkbEddqK21pbJK2ElYWX4TuS/s320/IMG_20180114_160432_138.jpg" width="320" /></a></div>
<div style="text-align: center;">
H.Murakami, "Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa", tłumaczenie A. Zielińska-Elliot, Wydawnictwo Muza 2013.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Haruki Murakami to pisarz, z którym mam sporo problemów. Patrzę bowiem na jego utwory z dwóch perspektyw - czytelniczej i krytycznej. Ta druga często każe mi wytykać wady języka tego pisarza i twierdzić, że większość jego książek jest zbyt prosta i płaska w odbiorze, a bohaterki, które kreuje są bez wyrazu. Jednak jako czytelniczka lubię zatapiać się w świat budowany przez Japończyka i często identyfikuję się z tworzonymi przez niego postaciami (głównie płci męskiej, nie pytajcie dlaczego). Na szczęście w przypadku "Bezbarwnego Tsukuru Tazaki i lat jego pielgrzymstwa" nie muszę być zbyt krytyczna.</div>
<div style="text-align: justify;">
Tsukuru Tazaki to trzydziestosześcioletni kawaler, który stara się ułożyć swoje samotne i monotonne życie. Spotyka kobietę - Sarę Kimoto i zbliża się do niej na tyle, by opowiedzieć jej najsmutniejszą historię swojego życia. Jako młody chłopak mieszkający w Nagoi miał czwórkę przyjaciół. Przeżył z nimi kilka pięknych lat. Nawet wtedy, gdy jako jedyny przeniósł się na studia do Tokio starał się za wszelką cenę utrzymywać z nimi kontakt. Jednak pewnego dnia, nagle, bez powodu, wszyscy zaczęli go ignorować. Tsukuru nigdy nie dociekał, dlaczego tak się stało. Jednak w chwili, w której Sara mobilizuje go do poszukiwań, jest gotów je podjąć. Nie wie jeszcze, jak daleko go poniosą.</div>
<div style="text-align: justify;">
Człowiek jest istotą społeczną. Bez względu na to, jak bardzo pragniemy temu zaprzeczyć, potrzebujemy aprobaty bliskich i otoczenia. Główny bohater powieści Murakamiego został jej pozbawiony nagle i to w najbardziej brutalny ze sposobów. Cierpiał z tego powodu miesiącami i nie potrafił o tym zapomnieć, jednak nigdy nie odważył się zapytać dlaczego przyjaciele tak nagle go odrzucili. I choć większości czytelników wyda się to dziwne, ponieważ dociekanie leży w naszej naturze, do Tsukuru Tazaki ta bierność pasuje. Ponieważ od samego początku wydawało mu się, że do niczego i nikogo nie przystaje. Wystarczy spojrzeć na pierwszy, prozaiczny powód - każdy z jego przyjaciół nosił nazwisko związane z jakimś kolorem z czym wiązały się konkretne pseudonimy: Biała, Czarna, Czerwony i Niebieski. Tsukuru z racji nazwiska, które nie pasowało do reszty na zawsze pozostawał jedynie Tsukuru. I to czyniło go, w jego mniemaniu, bezbarwnym. Odstawał także w innych aspektach, zawsze wydawało mu się, że jest czymś w rodzaju piątego koła u wozu i dlatego, choć odrzucenie było dla niego szokiem, nie stanowiło ono dla niego czegoś całkowicie niezrozumiałego. Jakby sam wcześniej wydał na siebie ten wyrok. Trudno mi pisać o samych poszukiwaniach prowadzonych przez Tazakiego - nie chcę zdradzać zbyt wiele z treści. Jednak warto zaznaczyć, że czas wszystko zmienia i poszczególne etapy poszukiwań sprawiają, że to, co niegdyś wydawało się traumą, teraz jest jedynie cieniem smutku, a całe wyjaśnienia zawsze będą wydawały się niewystarczające. Należy wspomnieć też o tym, z czym Murakami, w moim mniemaniu ma problem, czyli o postaciach kobiecych. O ile Sara, która nie pojawia się w książce zbyt często jest kobietą z krwi i kości, która wie czego chce i do czego dąży, o tyle zarówno Czarna jak i Biała wydają się być jedynie naszkicowane. Jedna z nich długo cierpiała z powodu pewnych problemów, nigdy dokładnie niezdefiniowanych, a druga wydawała się wieczną opiekunką i służącą - czyli kobietą wyrzekającą się siebie dla innych. Obu brakuje głębi i służą raczej odgrywaniu konkretnej roli niż istnieniu jako osobne byty. Powieść Murakamiego jest jednak przede wszystkim opowieścią o samotności - o tym, że można się do niej przyzwyczaić i trwać w niej niemal bezboleśnie. Jednak kiedy pojawia się realna szansa na to, że nie będzie trzeba już żyć pojedynczo, można zrobić wiele, by z takowej alternatywy skorzystać. Lecz najpierw trzeba pokonać ból odrzucenia, a ten jest często niewyobrażalny. To także historia ludzkich zmian. Młodzi, pełni ideałów, piękni, wydawaliśmy się sobie więcej warci niż dorośli, którzy zbyt wiele muszą i dlatego tracą nie tylko wolność, ale i cel w życiu.</div>
<div style="text-align: justify;">
Trwanie obok wszystkiego nie jest łatwe. Jednak bohaterowi Murakamiego długo udawało się tak żyć. Jego historia wciąga i niepokoi. Co musiało się stać, skoro przyjaciele z dnia na dzień zerwali z nim kontakt? Czy zrobili to słusznie? A może liczyli na inną reakcję samego Tsuskuru, a on milcząc, stracił coś bardzo cennego? "Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa" to prosta, wzruszająca historia o odbudowywaniu mostów, która z pewnością jest jedną z najlepszych powieści Murakamiego. </div>
Katarzyna Kurekhttp://www.blogger.com/profile/03328263517759816179noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-7003408928398970552.post-52165470079261149972018-01-10T10:54:00.001-08:002018-01-10T12:44:54.912-08:00Zło: nieprzewidywalne i zaślepione, czyli "Bestia. Studium zła" Magdy Omilianowicz<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEicMq5_3RseQ2lIgS6XFoO0osnxRiQ6LhSgpk8pKuLoRgwtoxRzrEdk4XEBPrAAKBTCIjJhj83_F7TEV93ZOy7SkIg0jsMg1f5sXpq3KNmv6RjNuyVYIaeW05MCLQqReZO6wZ5uktpdJ7JE/s1600/audiobookBestia.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="553" data-original-width="405" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEicMq5_3RseQ2lIgS6XFoO0osnxRiQ6LhSgpk8pKuLoRgwtoxRzrEdk4XEBPrAAKBTCIjJhj83_F7TEV93ZOy7SkIg0jsMg1f5sXpq3KNmv6RjNuyVYIaeW05MCLQqReZO6wZ5uktpdJ7JE/s320/audiobookBestia.jpg" width="234" /></a></div>
<div style="text-align: center;">
M.Omilianowicz, "Bestia. Studium zła", Wydawnictwo Od Deski do Deski, 2016</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Pierwszy raz książka sprawiała, że sparaliżował mnie strach. I to nie raz. "Bestia. Studium zła" mroziła krew w żyłach niemal nieustannie. W swoim reportażu z fragmentami fikcji literackiej napisanym w serii Na F/Aktach wydawnictwa Od Deski do Deski Magda Omilianowicz opisuje bowiem człowieka, który nie odróżnia dobra i zła do tego stopnia, że zbrodnia niemal myli mu się z zabawą.</div>
<div style="text-align: justify;">
Leszek Pękalski, zwany "wampirem z Bytowa" przyznał się do 67 morderstw. Nie wiadomo, ile ich naprawdę popełnił. Skazano go za jedno. Autorka przybliża jego postać, ukazuje korzenie, analizuje wydarzenia, które mogły ukształtować go jako zbrodniarza, poszukuje motywów i stara się zrozumieć jego postępowanie. Część książki to przerażające monologi Pękalskiego, który opowiada o swoich zbrodniach dokładnie tak jak mógłby mówić o obiedzie czy zmianie miejsca zamieszkania. Całość oparta jest na aktach, wypowiedziach skazanego oraz osób mających z nim do czynienia.</div>
<div style="text-align: justify;">
Książki Omilianowicz słuchałam i być może to po części dzięki interpretacji Krzysztofa Czeczota treść tak bardzo mną wstrząsnęła. Jestem jednak pewna, że sama postać Pękalskiego jest głównym źródłem mojego strachu. Tragiczne połączenie traumatycznego dzieciństwa, cech psychopatycznych i niepełnosprawności intelektualnej sprawiło, że wampir z Bytowa niezdolny jest do odróżniania dobra od zła. W jego świecie zdaje się istnieć jedynie przyjemność i niedogodność. Do pierwszego dąży, drugiego unika. Ponadto z racji owego połączenia przez wiele lat nikt nie postrzegał Pękalskiego jako potencjalnego mordercy. Był jedynie "ciapą", "sierotą", "fajtłapą". Zamiast strachu wzbudzał litość. Jednocześnie nikt nigdy nie nauczył go jak radzić sobie z popędami. Dlatego, niczym zwierzę, po prostu, spełniał swoje zachcianki bez większego zastanowienia, ukrywając się jedynie w minimalnym stopniu. Trudno powiedzieć, czy miał szczęście, czy działał na tyle chaotycznie, że wykrycie go przez lata było niemożliwe. Pękalski utwierdzał się więc w swojej bezkarności i pozbawiał życia dziesiątki osób. Książka Omilianowicz nie mówi jednak o samych zbrodniach. Dowiadujemy się o niezwykle trudnym dzieciństwie. O tym, że Pękalski, często cierpiący głód, miał zawsze nieposkromiony apetyty. A także o szwagrze, który być może mógł powstrzymać zbrodniarza, ale połasił się na siedemset złotych. Autorka pokazuje w Bestii" dwa oblicza mordercy: niepełnosprawnego intelektualnie sierotę Leszka - wiecznie głodnego biedaka szukającego współczucia i pomocy oraz wyrachowanego, leniwego wampira z Bytowa, zdolnego do zabicia kogoś tylko dlatego, że śmiał się z jego nienaturalnego zachowania. Omilianowicz jest niezwykle wręcz obiektywna, zbiera opinie ludzi, którzy znali Pękalskiego, stara się znaleźć w nim pozytywy, ale niemal nikt nie potrafi powiedzieć o nim nic jednoznacznie dobrego. W najlepszy wypadku zbrodniarz był wobec kogoś neutralny. Jednak każdy, kto przebywał z nim choć odrobinę dłużej zauważał, że Pękalski wykorzystywał swoją słabość by wzbudzać litość i manipulował ludźmi, oszukując ich i wyzyskując ich dobroć.</div>
<div style="text-align: justify;">
Trudno mi pojąć, że tacy ludzie jak Pękalski mogą chodzić po świecie. Trudno mi nawet nazwać takiego zbrodniarza człowiekiem. Wampir z Bytowa jako morderca złamał wszystkie stereotypy, pokazując, że można popełniać najgorsze przewinienia, będąc biednym, niepełnosprawnym intelektualnie sierotą. I choć odkąd wysłuchałam tej książki Pękalski i możliwość wypuszczenia go na wolność wzbudzają we mnie strach, uważam, że takie lektury jak "Bestia. Studium zła" są nam bardzo potrzebne. Uświadamiają, że zło może czaić się w każdym. A kiedy napisane są po mistrzowsku, tak jak książka Omilianowicz, można je tylko z całego serca polecić.</div>
Katarzyna Kurekhttp://www.blogger.com/profile/03328263517759816179noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7003408928398970552.post-50733603304090676582018-01-08T09:40:00.000-08:002018-01-08T10:23:15.674-08:00Amerykańskie podróbki, czyli Neil Gaiman i jego "Amerykańscy bogowie"<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjYaRK-Q5HWlyM4VvEd_blyeEN0fej1yuMGHjxceSYhV_O5rroSEdoKzEkkFu49s3oAi6Fk3kiOxSuiZ8XzVwp8wYsq3MEUaA23GX9kwwBuuST1ffbra7dkUPgFeTMUQ1koRP9QiA8U8x-H/s1600/0000052591.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="200" data-original-width="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjYaRK-Q5HWlyM4VvEd_blyeEN0fej1yuMGHjxceSYhV_O5rroSEdoKzEkkFu49s3oAi6Fk3kiOxSuiZ8XzVwp8wYsq3MEUaA23GX9kwwBuuST1ffbra7dkUPgFeTMUQ1koRP9QiA8U8x-H/s1600/0000052591.jpg" /></a></div>
<div style="text-align: center;">
N.Gaiman, "Amerykańscy bogowie, tłumaczenie P.Braiter, Wydawnictwo Mag, 2016.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
"Amerykańscy bogowie" Neila Gaimana to dla wielu powieść kultowa. Ja usłyszałam o niej przypadkiem, kiedy promowano serial nakręcony na jej kanwie. Cóż, przyznaję bez bicia, że fantastyka od lat nie leży w zakresie moich ścisłych książkowych zainteresowań. Pomyślałam jednak, że może warto obejrzeć serial, a hołduje zasadzie "najpierw książka, potem ekranizacja", więc znalazłam na Storytel audiobooka i zabrałam się do słuchania. Zajęło mi to siedemnaście dni, mimo że średnio wysłuchuję jedną książkę tygodniowo.</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
Cień po kilku latach w więzieniu ma wreszcie wyjść na wolność. Jednak nie wszystko idzie po jego myśli. Tuż przed opuszczeniem zakładu karnego dowiaduje się, że jego ukochana żona - Laura, zginęła w wypadku samochodowym. Wszystko wskazuje na to, że przed śmiercią go zdradzała. Oszołomiony mężczyzna tuż po wyjściu na wolność spotyka tajemniczego pana Wednesdaya, który zdaje się czekać na Cienia. Podstępem zatrudnia go w charakterze ochroniarza i wprowadza w przedziwny, szykujący się na wojnę świat.</div>
<div style="text-align: justify;">
Być może miałam zbyt wygórowane oczekiwania, ale opowieść Gaimana wydała mi się, po prostu, nudna. Zwroty akcji były przewidywalne, a większość fabuły, ze względu na źródła mitologiczne, łatwa do odgadnięcia. Przyznaję jednak, że całość miała swoje dobre strony. W książce pojawiły się bowiem mniej znane bóstwa słowiańskie - Czernobog, czy siostrzane Zorze, które przynajmniej na początku mogły mnie jeszcze czymś zaskoczyć. Potem ich związek z innymi, lepiej znanymi mi mitologiami stał się na tyle czytelny, że wiedziałam, czego się po nich spodziewać. Mało intrygujące są również serwowane przez Gaimana tajemnice - jedynie laik, który z mitologią nie ma nic wspólnego, nie domyśli się od razu kim jest niby tajemniczy pan Wedensday i inni bohaterowie. A na temat tego, jak kreacja tego bohatera nie zgadza się z wyobrażeniem, jakie mam na jego temat, można napisać całą książkę. Ograniczę się to tego, że Wednesdayowi bliżej do knującego niezrozumiałe gierki Donalda Trumpa niż do prawdziwego, pełnokrwistego wikinga z krukami na ramieniu. Jedyną interesującą postacią wydaje się być sam Cień - zawikłany w swojej beznadziei i niemożności wyboru sługa. Mimo kryminalnej przeszłości ma w sobie więcej przyzwoitości niż jakiekolwiek bóstwo i choć jego głównym celem zdaje się być przetrwanie, stara się postępować słusznie i zrozumieć swoją rolę w pokręconym świecie, do którego trafił. Owo poszukiwanie jest dla mnie jedynym interesującym wątkiem całej opowieści, który, niestety, nie został rozwiązany w satysfakcjonujący czytelnika sposób. Jeśli chodzi o pomysły - interesujący wydał mi się tylko jeden. Mianowicie wykreowanie nowoczesnych, współczesnych nam bóstw. Pieniądze, sława czy elektronika stają się dla nas tak ważne, że rzeczywiście możemy przyrównać je do bogów. W pewnym sensie, tak jak dawne politeistyczne bóstwa spełniają one funkcję użytkową. Wydaje mi się jednak, że są to postacie niewyraźnie nakreślone, przez co nieautentyczne. Służą bardziej jako proteza wroga niż ktoś, kto rzeczywiście może wzbudzać strach.</div>
<div style="text-align: justify;">
Po wysłuchaniu "Amerykańskich bogów" z pewnością nie sięgnę po serial. Jak dla mnie ta książka to bank zmarnowanych pomysłów i spłaszczonych postaci. Jeden Cień jej nie uratuje. Dlatego, jeśli tak jak ja nie uważacie Gaimana za kultowego autora, nie czytajcie tej powieści - czas można zmarnować na przynajmniej sto o wiele ciekawszych sposobów.</div>
</div>
Katarzyna Kurekhttp://www.blogger.com/profile/03328263517759816179noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-7003408928398970552.post-91293661512791994502018-01-04T09:45:00.000-08:002018-01-05T09:50:59.884-08:00Dzieciństwo wyznacza nasze ścieżki, czyli "To ty jesteś Bobbym Fischerem" Christera Mjåseta<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjic84_IboK9N0TyxGVs7G_U0VQsSWPGXkulH6S0OXVgkfb6IfVWL8_RZMK4zXc_R5t7OIU2wmRLU-hrsS-Sd96OpYkniusSkojypA30JpZezQUxhPu9vQnZ_Ez21ST9l1y82jvfIYK7rAR/s1600/IMG_20180104_183827_392.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1600" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjic84_IboK9N0TyxGVs7G_U0VQsSWPGXkulH6S0OXVgkfb6IfVWL8_RZMK4zXc_R5t7OIU2wmRLU-hrsS-Sd96OpYkniusSkojypA30JpZezQUxhPu9vQnZ_Ez21ST9l1y82jvfIYK7rAR/s320/IMG_20180104_183827_392.jpg" width="320" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Ch.Mjåset, "To ty jesteś Bobbym Fischerem", tłumaczenie D.Polska, Wydawnictwo Smak Słowa, 2016.</div>
<div style="text-align: justify;">
Moje wycieczki do biblioteki mają stały plan. Pierwszym przystankiem po przekroczeniu progu wypożyczalni są dwa regały, na których znajdują się książki zakwalifikowane jako literatura norweska, duńska, fińska, islandzka i szwedzka. Dokładnie w tej kolejności. To właśnie tam znalazłam powieść Christera Mjåseta "To ty jesteś Bobbym Fischerem" i przyznaje, że po jej lekturze chętnie wrócę do tego norweskiego pisarza.</div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="background-color: #f9f9f9;"><span style="font-family: inherit;">Håkon pojawia się w rodzinnym Lillehammer po raz pierwszy od ponad dwudziestu lat. Przyjechał na pogrzeb dawnego kolegi. Unikał tego miasta, ponieważ wiązało się ono z wieloma nieprzyjemnymi wspomnieniami i tajemnicą sprzed lat, o której wszyscy chcieliby zapomnieć. Niestety zostawiła ona ślad na każdym z pięciu dawnych przyjaciół. Tak jak zniknięcie Agnes, dziewczyny, która była im bliska. Na czym polegał sekret? Co takiego zrobili chłopcy? I co tak naprawdę stało się z dziewczyną? Te tajemnice można poznać podczas pełnej emocji lektury, która przenosi nas z przyszłości w przeszłość i z powrotem.</span></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="background-color: #f9f9f9;"><span style="font-family: inherit;">Nie możemy uciec przed przeszłością. A niektóre sprawy z nią związane są zbyt skomplikowane, by po prostu o nich zapomnieć. Główny bohater powieści </span></span>Mjåseta stara się uciec przed dawnymi wydarzeniami, ale po dwudziestu latach przeszłość dogania jego. Umiera jeden z dawnych przyjaciół <span style="background-color: #f9f9f9;">Håkona</span>, a on jest tym nagłym zgonem czterdziestoletniego mężczyzny na tyle zaintrygowany, że postanawia jechać na pogrzeb. Spotyka tam swoją dawną paczkę i zaczyna wspominać wszystko to, co rozdzieliło ich niemal na zawsze. Dzieci robią głupie rzeczy. Często nieprzemyślane i nie do końca uczciwe. Uczą się życia i walczą między sobą o dominację. Jednak mimo tego, że dzieciństwo jest swego rodzaju jazdą próbną, często zderza się ono z rzeczywistością i zmienia ją o sto osiemdziesiąt stopni. Tak było w przypadku bohaterów Mjåseta. Ich pełne uroku dzieciństwo, wydające się emocjonującą bajką ściera się z życiem czterdziestolatków, którzy stracili już wszelkie złudzenia. Ich radość jest niekompletna, emocje stłumione, a samotność jakby bardziej dotkliwa. Podkreśla to budowa powieści - rozdziały to teraźniejsze wydarzenia przeplatane z opowieściami z przeszłości. Ciekawe jest też milczenie. Dawni przyjaciele nie tylko chcą zapomnieć o wydarzeniach z dawnych lat, ale także nie mówią o nich swoich najbliższym. Żyją z zadrą, rzutującą na większość ich decyzji, ale nie są gotowi o niej opowiedzieć. Jakby wyjaśnienie całej sytuacji miało nadać jej dodatkowy sens. Cała powieść zdaje się być przestrogą. Mówi niemal wprost o tym, że tylko otwarcie się na innych, dialog, może cokolwiek zmienić. I choć nie uda się naprawić wszystkiego można choć w części złagodzić ból. Ciekawa jest także relacja między głównym bohaterem i zmarłym - Kristofferem. Przez całe życie zdawali się odgrywali partie szachów, w których jednym z graczy był wspomniany w tytule Bobby Fischer. Ta rozgrywka zdawała się opisywać ich relacje - nieustanny konflikt o dominację w grupie, miłości, codziennym życiu. Przyjaźń i rywalizacja zdawały się być ze sobą nieustannie połączone, a ustawanie ról podczas partii. zdawało się to potwierdzać.</div>
<div style="text-align: justify;">
"To ty jesteś Bobbym Fischerem" Christera Mjåseta to ciekawa opowieść o tym, jak dzieciństwo wpływa na nasze dorosłe życie i do jakiego stopnia jesteśmy niewolnikami swoich wspomnień. Polecam tę książkę wszystkim miłośnikom skandynawskiej, pełnej niedopowiedzianych emocji literatury i tym, którzy doceniają urok pozornie niewinnych opowieści z dawnych lat.</div>
Katarzyna Kurekhttp://www.blogger.com/profile/03328263517759816179noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-7003408928398970552.post-76485153949068982922017-12-31T05:02:00.001-08:002018-01-01T12:10:15.018-08:00Podsumowanie roku, czyli o wszystkich książkach, których nie przeczytałam...<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjLjvwcOw4w1DHkfdueSswoaMZMTPzmeq-iGyTyNQ2g6OnKIsaLF7vEJINun8px-trzs5EKZPoVNTd62EY7tRAKrStzXHW-F4JClAD51IEJK5S5gNkcwfQaCuBkGNu-qkQvSq6_Zw5G15fp/s1600/IMG_20171231_135806_698.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1600" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjLjvwcOw4w1DHkfdueSswoaMZMTPzmeq-iGyTyNQ2g6OnKIsaLF7vEJINun8px-trzs5EKZPoVNTd62EY7tRAKrStzXHW-F4JClAD51IEJK5S5gNkcwfQaCuBkGNu-qkQvSq6_Zw5G15fp/s320/IMG_20171231_135806_698.jpg" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
(Prawie) wszystkie książki, których nie przeczytałam w 2017 roku!</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Trzydziesty pierwszy grudnia nieustannie zmusza nas do podsumowań. Padło także na mnie. Nie mam jednak zamiaru pisać o najlepszych i najgorszych książkach minionych 365 dni, bo wtedy wydałoby się, ile zaległych recenzji czeka na to, aż je łaskawie napiszę, albo choćby poprawię i opublikuję. Już sama deklaracja przeczytania stu czterech pozycji w kontekście osiemdziesięciu czterech wpisów wystarczająco mnie pogrąża. Dlatego też nie czuję się gotowa, by opowiadać o porywających lekturach zeszłego roku. Ważniejsze jest dla mnie w tej chwili to, czego nie przeczytałam. I długa lista odpowiedzi na pytanie: dlaczego?</div>
<div style="text-align: justify;">
Na zdjęciu znajduje się trzydzieści dziewięć pozycji. Powinno być czterdzieści, ale dopiero podczas układania książek z powrotem na półce zorientowałam się, że nie wyłożyłam "Ludzi na drzewach" Hanyi Yanagihary. A że jestem zbyt leniwa, by wielokrotnie urządzać sobie książkowy spacer farmera, pozostanę przy pierwszym zdjęciu. Trudno. Nie zmienia to faktu, że ta czterdziestka wzbudza we mnie poczucie winy. Bo przecież po to kupiłam/dostałam/pożyczyłam te książki, żeby je przeczytać. I choć samo zapełnianie półek sprawia mi radość, naprawdę wolałabym przekładać strony i przebiegać wzrokiem po kolejnych literach. Tylko czasu brak. A i pokusy targają mną stanowczo zbyt często.</div>
<div style="text-align: justify;">
Lista książek "do przeczytania" u każdego książkoholika ma długość przynajmniej kilku metrów. Tak jest też u mnie. Niestety, nie samą książką człowiek żyje, więc oszczędności szukam także na polu literackich wydatków. Dlatego też kiedy tylko widzę tomiszcza w promocji mój wzrok nagle z minus kilku dioptrii przestawia się na tryb sokoli. Wypatruje zdobyczy, dzielnie przeglądam biedronkowe stosy, a czerwone naklejki z napisem -70% jestem w stanie dostrzec z drugiej strony ulicy. Więcej - nałogowo klikam we wszystkie informacje o promocjach w księgarniach internetowych i wiele razy w obliczu nagłych przebłysków rozsądku, zamykałam stronę, na której znajdował się wirtualny koszyk pełen interesujących mnie pozycji. Kiedy w Biedronce rzucili książki, które zdobyły nagrodę Nike specjalnie wstałam wcześniej i byłam gotowa rzucać się na nie niczym tłum na karpie w Lidlu. Niestety, albo stety, nie miałam konkurentów. Trudno się więc dziwić, że pozycji na półkach przybywa. Aczkolwiek nie kupuję aż tak dużo, żeby nie móc tych wszystkich pozycji przeczytać. Aż tak źle jeszcze ze mną nie jest. Jednak odpowiedzi na pytanie "dlaczego nie daję rady?" są jeszcze przynajmniej dwie.</div>
<div style="text-align: justify;">
Pierwszą jest biblioteka. Na początku roku, tuż po przeprowadzce, założyłam sobie kartę i wypożyczyłam kilka książek. Było to dobre wyjście, szczególnie, że większość mojej biblioteczki znajdowała się wtedy na terenie innego kraju. Nie wiedziałam jednak, że będzie to miało taki wpływ na moje opóźnienia w czytaniu. Schemat wygląda mniej więcej tak: najpierw obiecuję sobie, ze idę tylko oddać książki w terminie, a do wypożyczania wrócę dopiero wtedy, kiedy nadrobię domowe zaległości. I wszystko jest w porządku, do momentu, w którym wejdę do wypożyczalni. Wtedy czuję się jak Gollum na widok Pierścienia Władzy. Książki nawołują mnie tak silnie, że nie mogę zrobić nic - muszę za nimi podążyć. Na początku oszukuję się, że wejdę tylko po jeden z tomów serii, którą poczytuję od czasu do czasu, a potem nie umiem się już powstrzymać i zabieram sześć sztuk - maksymalną ilość, jaką mogę wypożyczyć. Nauczona tym doświadczeniem chodzę do biblioteki w dniu, w którym mija ostateczny termin zwrotu, jednak nie zmienia to faktu, że oferuje mi ona jakieś siedemdziesiąt dwie pozycje rocznie. Jeśli dodamy do tego jakieś pięćdziesiąt, które kupuje, kilka pożyczonych od znajomych i książki, które dostaje, nie mam szans wyjść na zero. Nie zmienia to jednak faktu, że nadal chce dostawać książki. I to dużo!</div>
<div style="text-align: justify;">
Jednak największą winę za zaległości ponoszą moje humory. Nie chodzi już nawet o to, że potrafię czytać jedynie jedną książkę na raz i nie zawsze mam ochotę akurat na tę pozycję. Przyczyną jest fakt, że mimo iż mam na półce czterdzieści nieprzeczytanych publikacji ochotę mam akurat na tą, która patrzy na mnie z ekranu komórki, tabletu, czy komputera. Na mojej facebookowej ścianie dziewięćdziesiąt procent informacji dotyczy książek. Co chwila czytam cudze recenzje, informacje o nowościach i pozycjach, które z pewnością zmienią moje życie. Nie mam nic przeciwko. Tylko przez to często odkładam książki leżące już na półce na później. Albo obiecuję sobie, że następną pozycją, jaką przeczytam będzie jakaś ambitna powieść, a mam akurat ochotę na kryminał. Innym razem wiedząc, że czeka mnie ciężki tydzień planuje sięgnąć po książkę, którą można zakwalifikować jako guilty pleasure, a zamiast tego w niedzielę zaczytuje się w literaturze pięknej, a w poniedziałek jestem zbyt zmęczona, żeby zrozumieć z niej choć jedno zdanie. I nie mogę narzekać, bo sama się tak urządziłam.</div>
<div style="text-align: justify;">
Wśród książek, których nie przeczytałam w tym roku są zarówno ambitne pozycje jak i rozrywkowe powieści. Jest i literatura faktu i kryminał. Chyba nie ma romansów, ale tych nie tykam. Mam na półce czterdzieści książek, które w większości nie są złe i chciałbym mieć więcej czasu i sił, by je przeczytać. I właśnie tego, oprócz miejsca na półkach i całych stosów nowości życzę Wam w nowym, 2018 roku!</div>
Katarzyna Kurekhttp://www.blogger.com/profile/03328263517759816179noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-7003408928398970552.post-20825406783581598182017-12-30T05:47:00.001-08:002017-12-30T09:56:37.343-08:00O świecie, w którym Matka Polka zlewa się z Matką Boską, czyli "Rykoszetem - rzecz o płci, seksualności i narodzie" Agnieszki Graff<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEivRPjf3C_9ZA9a_M3H0xQhSPGP5PC2E7azWEnWGi1ohaFZaADP4AOk5N08xEscs5nsvkWNEHdz_-zbuJLXdltfJ3wpNE7oTmgWhz0RcVodzmYwfbjcRPeLmFNXoWbLNIRixO6sYUhMMV2V/s1600/IMG_20171230_144521_625.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1600" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEivRPjf3C_9ZA9a_M3H0xQhSPGP5PC2E7azWEnWGi1ohaFZaADP4AOk5N08xEscs5nsvkWNEHdz_-zbuJLXdltfJ3wpNE7oTmgWhz0RcVodzmYwfbjcRPeLmFNXoWbLNIRixO6sYUhMMV2V/s320/IMG_20171230_144521_625.jpg" width="320" /></a></div>
<div style="text-align: center;">
A.Graff, "Rykoszetem- rzecz o płci, seksualności i narodzie", Wydawnictwo W.A.B., 2008.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Mój mąż marudzi, kiedy piszę o feministycznych książkach. Niby nie ma nic przeciwko moim poglądom i, być może, po części je podziela, ale pisanie o feminizmie uznaje za zbyt kontrowersyjne. Po co zrażać do siebie czytelników pisząc o rzeczach, które nie są ani popularne ani nie służą przypodobaniu się większości? Po to, by pokazać, że coś z tym światem jest nie tak i należy to zmienić. Jedna połowa obywateli czuje się znacznie lepsza niż pozostałe pięćdziesiąt procent i zdaje się nawet nie zauważać, że tę drugą połowę uciska. Z tych samych powodów prawdopodobnie powstała książka Agnieszki Graff "Rykoszetem - rzecz o płci, seksualności i narodzie". Autorka porusza w niej wiele niewygodnych, acz ważkich tematów, o których na co dzień większość z nas stara się zapomnieć. A nie powinniśmy.</div>
<div style="text-align: justify;">
"Rykoszetem - rzecz o płci, seksualności i narodzie" to zbiór różnorodnych tekstów, często felietonów czy esejów nawiązujących do bieżących polskich spraw ze szczególnym uwzględnieniem problemów równościowych. Te ostatnie tyczą się nie tylko dominującego patriarchatu, ale także dyskryminacji mniejszości seksualnych czy postrzegania świata przez pryzmat jednej religii. Jako, że książka wydana została w 2008 roku, większość tekstów opowiada o Polsce rządzonej przez koalicję PiS, Samoobrona, LPR, która w zaskakująco dużej ilości przypadków przypomina obecną polityczną rzeczywistość w wersji light.</div>
<div style="text-align: justify;">
"Polska jest kobietą". To krytykowane przez Graff hasło Partii Kobiet pozwala na głębsze przyjrzenie się samej retoryce książki. Bowiem w "Rykoszetem" autorka prezentuje prostą tezę - mówiąc o feminizmie cały czas używamy patriarchalnego języka. Hasło "Polska jest kobietą" właśnie do tego się odwołuje - kobieta staje się w jego kontekście Matką Boską, Matką Polką, rodzicielką, opiekunką, patronką, cichą służącą i potulną kochanką. Nie taki wizerunek kobiety chcemy widzieć. Jesteśmy silne, niezależne, zaradne i mamy własne zdanie. Jednak kiedy mówimy o tym, że "Polska jest kobietą" nikt z nas nie myśli o wojowniczce, bizneswoman czy profesorce. Właśnie myślenia wydartego spod patriarchalnego jarzma dotyczy ta książka. A to generuje różnorodne problemy. Bowiem patrzenie na świat męskim okiem odbija się rykoszetem na całej naszej rzeczywistości. Graff zauważa objawy tego zjawiska. W polityce, życiu codziennym, prasie... I na tych bardzo obrazowych przykładach pokazuje, że nasz świat nie jest wspólny, ale malowany pędzlem trzymanym przez konserwatywnych, katolickich mężczyzn. Dyskurs, z którym stykamy się na co dzień jest mieszaniną pogardy i strachu. Mężczyźni u władzy od lat starają się robić wszystko, by stworzyć świat, w którym kobiety są służącymi i matkami. Istotami podrzędnymi wykonującymi ciągle tę samą, określoną w pismach mających kilka tysięcy lat, rolę. Jednocześnie zdają sobie sprawę z tego, jak wielka jest kobieca siła. Nie bez powodu tuż przed wejściem Polski do Unii Europejskiej rodzime tygodniki zalały publikacje o roli kobiety i mężczyzny. Równość, jaką miała symbolizować UE, przerażała. Tylko ze względu na ów strach kobietom udaje się jeszcze walczyć. Przykładem, choć nieco świeższym, jest czarny protest i fakt, że choć na chwilę powstrzymał rządzących przed zmianą i tak szkodliwego kompromisu aborcyjnego na bardziej restrykcyjne, podporządkowane chorej ideologii przepisy. Ów rykoszet nierówności rani nie tylko kobiety, ale i inne mniejszości. Wszystkich, którzy nie mieszczą się w normie. Nie spełniają wymagań. I mimo że walczą, cały czas są lekceważeni, ponieważ język większości nawet nie zauważa ich istnienia.</div>
<div style="text-align: justify;">
Trudno rozwodzić się tu nad wszystkimi tematami poruszanymi przez Agnieszkę Graff. Są nie tylko liczne, ale i trafne. I choć opowiadają o czasach sprzed kilkunastu lat, są nad wyraz aktualne, co wydaje się niezwykle smutne w kontekście postępu, jaki powinien nastąpić. Jednak teksty takie jak "Rykoszetem - rzecz o płci, seksualności i narodzie" pokazują nam, co jest w naszym świecie nie tak i co warto w Polsce zmienić. A każda taka wskazówka jest na wagę złota.</div>
Katarzyna Kurekhttp://www.blogger.com/profile/03328263517759816179noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-7003408928398970552.post-48422598013874543862017-12-28T08:08:00.000-08:002017-12-28T08:08:08.948-08:00Prawda już nas nie przeraża, czyli "Mężczyzna w białych butach" Waldemara Ciszaka i Michała Larka<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh4HSAWmLreR-ECZ6C1j6NUhuZg8aIyHXidSh4zHuU_cPogq29g0Fh5a85VJXMjztawqbSt1ehvmTaxmeNEhMNLA_CP7IbVg0C6y1JMzgGmBbeYqQvCGroYVpJRWOj9IaCpwfcvu4fpMqcO/s1600/IMG_20171228_165042_530.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1600" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh4HSAWmLreR-ECZ6C1j6NUhuZg8aIyHXidSh4zHuU_cPogq29g0Fh5a85VJXMjztawqbSt1ehvmTaxmeNEhMNLA_CP7IbVg0C6y1JMzgGmBbeYqQvCGroYVpJRWOj9IaCpwfcvu4fpMqcO/s320/IMG_20171228_165042_530.jpg" width="320" /></a></div>
<div style="text-align: center;">
W.Ciszak, M.Larek, "Mężczyzna w białych butach", Wydawnictwo Czwarta Strona, 2016.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
"Mężczyzna w białych butach" zaintrygował mnie już w zeszłym roku podczas przeglądania zapowiedzi wydawniczych. Bowiem swoista hybryda powieści i kryminału już sama w sobie wzbudza ciekawość. A jeśli dodamy do tego autorów: Waldemara Ciszaka, który przez wiele lat pracował jako prokurator i poznańskie śledztwa powinien znać od podszewki oraz Michała Larka - wykładowcę akademickiego, który podczas zajęć opowiada studentom polonistyki o tym, jak powinna wyglądać dobrze skonstruowana fabuła, możemy oczekiwać majstersztyku. A jako, że zabierałam się za tę książkę bardzo długo, moje oczekiwania rosły.</div>
<div style="text-align: justify;">
Książka duetu Ciszak i Larek opowiada o głośniej na całą Polskę sprawie dusiciela grasującego w okolicach wielkomiejskich blokowisk. Części swoich zbrodni mężczyzna dokonał w Poznaniu, na ratajskich osiedlach, dlatego też sprawą zajęła się wielkopolska policja. Ofiarami byli nastoletni chłopcy, których mężczyzna zwabiał do ich własnych domów, a następnie dusił. W "Mężczyźnie w białych butach" poznajemy historię tych przestępstw z kilku perspektyw - ofiar, prowadzących śledztwo, prasy czy samego zabójcy.</div>
<div style="text-align: justify;">
Gdyby słowo "paradokument" nie było nacechowane negatywnie tak nazwałabym tę książkę. Nie chcę jednak, by ktoś z czytelników na jej widok usłyszał w głowie melodię z "Trudnych spraw". "Mężczyzna w białych butach", mimo pozornej chaotyczności, jest bowiem dobrze napisaną historią, opisującą wir prawdziwych wydarzeń. Ów chaos wprowadzają przeskoki fabularne pomiędzy prowadzącymi śledztwo, mordercą, ofiarą czy artykułami prasowymi. Wydaje się jednak, że jest to dobrze przemyślany mechanizm - dzięki niemu sami plączemy się w wirze wydarzeń, w którym tkwili śledczy i udziela nam się panika wstrząsająca poznańskimi osiedlami. W czasach, gdy rodzice nie byli taksówkarzami swoich pociech, a większość dzieci chodzących do szkół podstawowych spacerowała z kluczem na szyi, pojawienie się obcego mężczyzny, który polował na chłopców było źródłem niewyobrażalnego strachu dla setek tysięcy mieszkańców. W końcu przykazywanie dziecku, by nie rozmawiało z obcymi i nie wpuszczało nikogo do domu to jedyne, co można było zrobić. Tę panikę i bezradność przeciętnych ludzi można bez problemu odnaleźć na kartach książki. I stanowi ona ciekawy kontrapunkt dla opisu pracy policyjnej, który oscyluje pomiędzy skodyfikowanym językiem raportów, a codzienną, pełną frustracji harówką funkcjonariuszy świadomych tego, że jeśli nie będą działać szybko, kolejny chłopiec może stracić życie. Sam fakt, że zbrodnia jest prawdziwa i ma miejsce w ciekawych, acz burzliwych czasach transformacji nadaje powieści dodatkowego, odrobinę dramatycznego rysu. </div>
<div style="text-align: justify;">
Przepadam za książkami opartymi na faktach i cały czas dziwi mnie jak ludzie mogą dokonywać tak strasznych zbrodni. Jednak zauważam także, że morderstwa wymyślane przez przeróżnych autorów na potrzeby kryminałów stają się ostatnimi czasy tak potworne, że bez problemu są w stanie przyćmić te prawdziwe. W "Mężczyźnie w białych butach" efekt potworności czynów dusiciela kreowany jest poprzez zestawienie frustracji mordercy z relacjami jego ofiar. Jeśli pamiętamy o tym, że zbrodnie opisywane w książce miały miejsce naprawdę, otrzymamy efekt paraliżującej wręcz nienawiści do mordercy, który swoje polowanie zdaje się traktować jak każdą inną, normalną czynność. W tej specyficznej publikacji brakło mi tylko jednego - napięcia. W kryminale jest ono niezbędne, literatura faktu go nie wyklucza, nie wiem więc dlaczego w "Mężczyźnie w białych butach" jest go aż tak mało. Owszem, skoro cała historia oparta jest na faktach, od początku wiemy kto jest mordercą. Jednak miałam wrażenie, że czytając książkę jestem prowadzona po nitce do kłębka. Brakowało mi tych emocji sprawiających, że niemożliwym staje się odłożenie lektury na później.</div>
<div style="text-align: justify;">
Hybryda kryminału i powieści faktu to bardzo ciekawy pomysł. "Mężczyzna w białych butach" pokazuje, że jego realizacja może się udać. Książka duetu Ciszak i Larek zapadła mi w pamięć i przyznam, że cieszę się, że nie mieszkam już na poznańskich Ratajach, bo chyba nie umiałabym chodzić po tej dzielnicy bez oglądania się za siebie. Niech to będzie najlepsza reklama dla tej opowieści.</div>
Katarzyna Kurekhttp://www.blogger.com/profile/03328263517759816179noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-7003408928398970552.post-40265435123351162062017-12-09T05:50:00.000-08:002017-12-28T08:24:22.967-08:00Melancholijna opowieść o nieuchronności śmierci, czyli "Ślady" Jakuba Małeckiego<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiTlNON4vGk90rR5p3a2eeTd1Dpn0VG-ldEhfWiSse0Y6Cj27C-3a-A9e5BiQLUbcTx_fX3yuLlhKBgQT_TpSuCIvQFLxNStpAA2W__YCtBp61TkBa9Mfz4J43HSKdNQ3NXkCa7Ti15YrNC/s1600/IMG_20171209_133748_144.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1600" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiTlNON4vGk90rR5p3a2eeTd1Dpn0VG-ldEhfWiSse0Y6Cj27C-3a-A9e5BiQLUbcTx_fX3yuLlhKBgQT_TpSuCIvQFLxNStpAA2W__YCtBp61TkBa9Mfz4J43HSKdNQ3NXkCa7Ti15YrNC/s320/IMG_20171209_133748_144.jpg" width="320" /></a></div>
<div style="text-align: center;">
J.Małecki, "Ślady", Wydawnictwo Sine Qua Non, 2016.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Długo zwlekałam z sięgnięciem po książki Jakuba Małeckiego. Większość recenzji, obok wychwalania piękna dzieł tego pisarza, wspominała o melancholii wydobywającej się z kart jego powieści. Trochę się jej obawiałam. Po lekturze muszę jednak stwierdzić, że "Ślady" Małeckiego to doskonały przykład na to jak pięknie opowiadać o rzeczach smutnych i nieuchronnych.</div>
<div style="text-align: justify;">
"Ślady" są jednocześnie powieścią i zbiorem swoistych miniatur. Bowiem każdy ich rozdział opowiada inną historię. Bohaterów łączy jednak wspólny przodek, Tadeusz, którego cząstka zdaje się tkwić w każdym z nich, nadając im piętno inności czy też smutku. Kalejdoskop postaci i ich przenikających się życiorysów to zbiór niezwykle realistycznych historii o splątanych ludzkich losach.</div>
<div style="text-align: justify;">
Książka Małeckiego wzbudza zachwyt. Z jednej strony przedstawia ludzkie losy jako coś przeraźliwie zwykłego, z drugiej, przez drobne dziwactwa bohaterów, pokazuje wyjątkowość każdego żywota. I mimo pozornego smutku napawa optymizmem. Bowiem chwilowość i ulotność wszystkiego zdaje się wydawać nakaz wykorzystywania życiowych szans i poszukiwania szczęścia w drobnych przyjemnościach. Najciekawsze jest jednak piętno ciążące na bohaterach, których losy do pewnego stopnia się przenikają. Każdy z nich jest w jakiś sposób inny, nie spełnia norm społecznych., wyłamuje się ze schematu. Są wśród nich prawdziwe wyrzutki jak szalony Chwaścior zapatrzony w prostotę własnego życia i niezdolny do działań wychodzących poza niezbędne minimum czy Eugenia, która za wszelką cenę odsuwa od siebie myśl o śmierci najbliższych i zaczyna chować zwierzęta przejechane przy drodze, będącej także miejscem ostatnich chwil jej rodziny. Jest też odnosząca sukcesy w czasach Polski Ludowej modelka Bożena, która w pogoni za karierą utraciła możliwość ułożenia sobie życia prywatnego. Wszystkie te życiorysy, a jest ich całkiem sporo, w specyficzny sposób się splatają, przez co pustka będąca ich wspólnym mianownikiem jeszcze bardziej rzuca się w oczy. Bowiem wszyscy bohaterowie zdają się żyć połowicznie, nie wykorzystują swojego potencjału i trwają przez lata w życiowej hibernacji, podczas której wypełniają minimum społecznych wymagań i nic więcej. Potem umierają. "Ślady" są pewnego rodzaju przestrogą - zdają się sugerować, że każdy ma w sobie coś wyjątkowego, jednak łatwo tę oryginalność zaprzepaścić przez zwykłą codzienną rutynę i bierność. Nie można liczyć na to, że życie poda nam niezwykłe przeżycia na tacy. Wręcz przeciwnie. Dlatego też przesypianie danych nam lat jest największym błędem, jaki możemy popełnić. Ponadto historie bohaterów są napisane w sposób fragmentaryczny, pokazując, że jedynie niektóre momenty naszego życia są naprawdę czegoś warte. Podkreśla to także oniryczny charakter opowieści, pozwalający nam na obserwowanie bohaterów z ciekawej, ponadczasowej perspektywy.</div>
<div style="text-align: justify;">
"Ślady" to przepiękna opowieść o ludzkim życiu, zarówno w tym pięknym jak i przyziemnym wymiarze. Tytułowe ślady zdają się trwać w nas, jesteśmy powiem naznaczeni pamięcią swoich przodków, ale i my zostawiamy swoje ślady kolejnym pokoleniom. Biorąc pod uwagę smutny koniec większości z historii przedstawionych w książce, można to postrzegać jako namiastkę optymizmu. I choćby dla niego, jak i dla całej przepięknej warstwy artystycznej, warto przeczytać książkę Jakuba Małeckiego.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
Katarzyna Kurekhttp://www.blogger.com/profile/03328263517759816179noreply@blogger.com8tag:blogger.com,1999:blog-7003408928398970552.post-75390680571925439232017-12-03T12:30:00.000-08:002017-12-04T12:54:46.318-08:00Cokolwiek by się nie działo, jesteśmy zwierzętami, czyli o "Wojnie płci" Paula Seabrighta<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjKpgxRs1lCl36BvHt4lnHSAYiXGI3vB5PgnRD_MYOVzYW3CJxWurRBWGYx0VTxD9l6V_QV0kEJzWMZyk8g_om8Wn0_iZ0eqgEdHSdEXxb_EBljTeoOliZQd8GT92ygep5yKtKvAUCO8Pv2/s1600/IMG_20171203_212511_218.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1600" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjKpgxRs1lCl36BvHt4lnHSAYiXGI3vB5PgnRD_MYOVzYW3CJxWurRBWGYx0VTxD9l6V_QV0kEJzWMZyk8g_om8Wn0_iZ0eqgEdHSdEXxb_EBljTeoOliZQd8GT92ygep5yKtKvAUCO8Pv2/s320/IMG_20171203_212511_218.jpg" width="320" /></a></div>
<div style="text-align: center;">
P.Seabright, "Wojna płci", tłumaczenie J.Ochab, Wydawnictwo Agora, 2014.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Wiele z naszych zachowań często tłumaczymy biologią. "Kobiety takie są", "To jest facet, nie potrafi inaczej" - ile razy słyszeliśmy tego rodzaju zdania? Ewolucyjne postrzeganie płci tkwi głęboko nie tylko w naszych głowach, ale i w naszych genach. O tym, jak ewolucja wpływa na zachowanie kobiet i mężczyzn i na ile udaje nam się uwolnić od wpływu genów napisał w swojej książce, o znaczącym tytule "Wojna płci", Paul Seabright. </div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
Ewolucja i antropologia mają ze sobą wiele wspólnego. Paul Seabright w swojej książce opisuje z skomplikowane relacje, jakie splatały kobiety i mężczyzn przez wieki i podkreśla to, co mogło je wykształcić. Pokazuje także to, co łączy nas w kwestii płci ze zwierzętami, a czego nauczyliśmy się, poniekąd, samodzielnie. Opowiada on o tysiącach lat rywalizacji płci, z których każda ma na koncie wiele błędów i nadużyć. </div>
</div>
<div style="text-align: justify;">
Co dobrego mogę powiedzieć o tej książce? Cóż, jest całkiem przystępnie napisana. Choć sam Seabraight jest ekonomistą, a tematy poruszane w tej powieści to głównie antropologia i biologia, jego opowieści, dzięki przystępnemu językowi i obrazowym przykładom, wzbudzają ciekawość w czytelniku i nie wydają się zbyt skomplikowane. I na tym wyczerpują się zalety tej książki. Nie chodzi nawet o to, że się Seabrightem nie zgadzam. Owszem, mamy w sobie wiele ze zwierząt - to pokłosie ewolucji i prawdopodobnie nikomu z nas nie uda się całkowicie tej zwierzęcości wyzbyć. To dzięki niej działają nasze instynkty związane z przetrwaniem. Jednak twierdzenie, że kobiety zarabiają mniej od mężczyzn bo w dawnych czasach mięso, będące efektem polowań, uznawane było za więcej warte niż jagody zbierane przez kobiety, jest znacznym nadużyciem. Owszem, można zauważyć pewne analogie, ale dziś dysproporcja płacowa dotyczy także przedstawicieli różnych płci na tych samych stanowiskach z identycznym rodzajem obowiązków. Poza tym całość wywodu autora postrzegam jako pewnego rodzaju usprawiedliwienie. Seabright wyszukał przewinienia mężczyzn wobec kobiet i w mniej lub bardziej przekonujący sposób usprawiedliwił je ewolucją. Wysunął także parę zarzutów wobec tak zwanej płci pięknej, ale w tym przypadku uzasadnieniem była zazwyczaj fizyczna słabość płci żeńskiej. Być może to tylko moja interpretacja, ale wywód Seabrighta wydawał mi się tendencyjny i nastawiony na wyższość mężczyzn, co w kontekście opisu okładkowego zawierającego zdanie <span style="font-family: inherit;">"<span style="background-color: white;">A może w XXI wieku jest szansa na większą harmonię, równość i porozumienie?" wydało mi się pewnego rodzaju oszustwem. Bo ja, naiwnie, cały czas wierzę, że mimo biologicznych różnic, równość płci jest czymś, co można osiągnąć, a wzajemna rywalizacja jest niczym w porównaniu do dialogu. Interpretując to według punktu widzenia autora, można jednoznacznie stwierdzić, że świat będzie jedną nieustającą walką kogutów tak długo, jak u jego podwalin wypiszemy tzw. męskie zasady. Seabright zdaje się naiwnie wierzyć, że wszystkim zależy przede wszystkim na podporządkowaniu drugiego. A to, być może, największy błąd ludzkości.</span></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="background-color: white;">Nie mogę nazwać "Wojny płci" Paula Seabrighta książką wartą przeczytania. Ewolucyjno-antropologiczne podejście do tematu konfliktu między płciami jest ciekawe, ale problemem jest zarówno podkreślanie samej idei opozycji płciowej i przyporządkowywanie kobiet i mężczyzn do konkretnych "drużyn" jak i tendencyjne podejście autora. Choć, być może, moja recenzja ma w sobie taką samą tendencyjność, tylko w wersji kobiecej. </span></div>
Katarzyna Kurekhttp://www.blogger.com/profile/03328263517759816179noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-7003408928398970552.post-68988798453034167322017-11-28T12:06:00.000-08:002017-11-28T12:06:53.896-08:00To nie jest tekst dla każdego... O filozoficznych inspiracjach, czyli dlaczego nie napiszę o "O Wierze" Slavoja Žižka.<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjJ-esZ4m375vWcYZJHISaAFxiB461C5kWd0ML-P5B4heAtodi_L2sDurqrIZHg_eaOzcjwxsq_TY0WrU_6M5GChqFmCNOwe_UD3PSEIYeVjHQCS96hwsQp-hS5zi9AcWKSln0PelYHoKfz/s1600/IMG_20171128_204920_863.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1600" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjJ-esZ4m375vWcYZJHISaAFxiB461C5kWd0ML-P5B4heAtodi_L2sDurqrIZHg_eaOzcjwxsq_TY0WrU_6M5GChqFmCNOwe_UD3PSEIYeVjHQCS96hwsQp-hS5zi9AcWKSln0PelYHoKfz/s320/IMG_20171128_204920_863.jpg" width="320" /></a></div>
<div style="text-align: center;">
<span style="font-size: x-small;">Książka, której tu nie zrecenzowałam, czyli: S. Žižek, "O wierze", tłumaczenie B.Baran, Wydawnictwo Aletheia, 2008.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
To nie jest tekst dla wszystkich. Wielu z Was się on nie spodoba. Jedni uznają mnie za wywyższającą się snobkę, inni za płaczliwą i dołującą wszystkich wokół defetystkę. Czuję się jednak zobowiązana do tego, żeby napisać te kilkaset słów. Dlaczego? Ponieważ w dzisiejszych czasach już niemal nikt nie czytuje filozofów. A naprawdę chciałabym, żeby to się zmieniło.</div>
<div style="text-align: justify;">
Pierwsze prawdziwe spotkania z filozofią zaliczyłam w wieku lat siedemnastu. Oczywiście o jej istnieniu słyszałam już znacznie wcześniej w szkole, jednak zawierano ją w mniej lub bardziej spójnych regułkach podawanych uczniom w formie "do wykucia" na lekcjach języka polskiego. Dopiero jako siedemnastolatka postanowiłam znaleźć w filozofii coś więcej niż podstawowe różnice między stoicyzmem a epikureizmem. Zaczęłam od krótkich, niezbyt skomplikowanych tekstów, które pozwoliły mi wdrożyć się w język, składnię i podstawowe pojęcia. Kolejnym krokiem były eseje i całe książki. Przyznam, że sprawiało mi to wiele trudności. Ale każde zdanie, które rozumiałam choć po części dawało mi wielką satysfakcję. I nie żałuję ani jednego przeczytanego słowa. Dziś, po dziesięciu latach nadal nie czuję się wystarczająco kompetentna, aby opowiadać innym o filozofii. Dlatego też, tak jak zapowiedziałam w tytule, nie zrecenzuję "O wierze" Slavoja Žižka. Jestem na to za głupia. Przyznam jednak, że ta książka sporo mi dała zarówno w kontekście treści jak zawartego w niej specyficznego humoru. Gdybym posiadała odpowiedni aparat krytyczny, chętnie bym Wam o niej opowiedziała. Niestety, nie potrafię i prawdopodobnie nigdy się tego nie nauczę. A jeśli nawet, z pewnością nie będę miała tyle odwagi, żeby to zrobić. Wystarczy mi to, że mogę się cieszyć własnymi zmaganiami w tekstami filozoficznymi.</div>
<div style="text-align: justify;">
Dobra - pochwaliłam się, że czytam mądre książki, a nic nie powiem o ich treści, bo wyszłabym na idiotkę. Super. Tylko co mi z tego przyszło? I po co w ogóle to piszę? Ponieważ, mimo że nie jestem w stanie oceniać tekstów filozoficznych, mogę powiedzieć, dlaczego warto po nie sięgać. Zacznijmy od czytania ze zrozumieniem, logicznego myślenia, zapamiętywania, definiowania czy przyswajania pojęć - skrzywieni przez szkolną testomanię radzimy sobie z tym wszystkim coraz gorzej. Czytanie tekstów filozoficznych pomaga opanować, czy też wytrenować te umiejętności. A uwierzcie mi, posługiwanie się nimi na co dzień naprawdę się przydaje. Proszę, zastanówcie się nad tym, kiedy ostatnio pozwoliliście sobie na solidny wysiłek intelektualny? Nie mówię tutaj o uczniach i studentach, ponieważ oni, przynajmniej w teorii, powinni się uczyć i podejmować naukowe wyzwania. Mówię o absolwentach, którzy zazwyczaj pracują na stanowiskach niewymagających od nich podejmowania wielkiego wysiłku intelektualnego. Owszem, często trafia się na zadania będące w jakimś wymiarze wyzwaniem, ale w większości nie doprowadzają one do rewolucji w sposobie myślenia. Często nie wzbudzają nawet żadnych wątpliwości. Rozleniwiamy się intelektualnie przez co coraz łatwiej nas nabrać, wcisnąć nam kit na każdy temat. Być może część z nas czyta książki, gra w gry logiczne, czy uczy się języków obcych. Ale ciekawy kryminał nie zrewolucjonizuje naszego życia, tak samo jak nie zrobi tego gra, czy kilka słówek po chińsku. Filozofia to potrafi, pod warunkiem, że się na nią otworzymy. Potrzeba bowiem sporo wysiłku by nadążyć nad rozumowaniem autora, zrozumieć, co chciał przekazać i skąd wywodzi się ten pogląd. I wierzcie mi lub nie, ale ten wysiłek nie tylko sprawia mi ogromną satysfakcję, ale także przynosi efekty w codziennym życiu w szybkości i łatwości rozumienia coraz to bardziej skomplikowanych struktur.</div>
<div style="text-align: justify;">
A teraz ostatnie pytanie. To, z powodu którego część z Was nazwie mnie smętną defetystką. Często myślicie o sensie życia? O tym, co cały czas pcha nas do przodu? W co wierzymy i dlaczego? O tym, skąd to wszystko się wzięło? Nie? Zazdroszczę. Mi przytrafia się to bardzo często, a muszę przyznać, że według mnie sens życia nie istnieje. Albo raczej nie potrafię go znaleźć. Tak samo jak istoty naszego istnienia. Czytając teksty filozoficzne widzę, że w swoich naiwnych poszukiwaniach sensu czegokolwiek nie jestem sama. Te same pytania zadawały sobie przez lata największe umysły. Znajdowanie odpowiedzi wychodziło im lepiej lub gorzej, ale próbowali. Dlatego ja też mogę próbować. A jeśli się nie uda... Cóż, nie będę jedyna w swoim poczuciu braku i pustki.</div>
<div style="text-align: justify;">
Zabrałam się za niepopularny temat, którego pewnie nie powinnam poruszać. Jednak zrobiłam to z potrzeby serca. Nie napisałam tego po to, byście sięgnęli po moich ulubionych filozofów, ale po to, byście zajrzeli do jakiegokolwiek tekstu zmuszającego do głębszych przemyśleń. Dlatego też nie wymieniam tu nazwisk (poza jednym, które zainspirowało mnie do napisania tego tekstu) i prądów. Każdy może wybrać coś dla siebie. Pozostaje mi jedynie mieć nadzieję, że choć jedna osoba dotarła do końca mojego wywodu. A jeśli nie? Trudno. Przecież i tak nic nie ma sensu. </div>
Katarzyna Kurekhttp://www.blogger.com/profile/03328263517759816179noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-7003408928398970552.post-26488485935695433322017-11-26T06:41:00.000-08:002017-11-26T10:39:54.129-08:00Gawęda, której odjęto brutalność, czyli "Mitologia nordycka" Neila Gaimana<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgiVlpcL9OSTnfpm7txJYyHPYZzz1pJWb6HOdiu4hPBcGlxxXNYC1sdlV_fj6Ju72x3M23QzvcvYpAfuBSelQdE9RRAufXH4oIf7AmqotSes6ZlXSMmxL0eDMmlUmcFtOLmAd_gpz19gRaZ/s1600/0000055290.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="200" data-original-width="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgiVlpcL9OSTnfpm7txJYyHPYZzz1pJWb6HOdiu4hPBcGlxxXNYC1sdlV_fj6Ju72x3M23QzvcvYpAfuBSelQdE9RRAufXH4oIf7AmqotSes6ZlXSMmxL0eDMmlUmcFtOLmAd_gpz19gRaZ/s1600/0000055290.jpg" /></a></div>
<div style="text-align: center;">
N.Gaiman, "Mitologia nordycka", tłumaczenie P.Braiter, Wydawnictwo MAG, 2017.</div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Mitologię nordycką chciałam poznać od bardzo dawna, ale zawsze brakowało mi na to czasu. Problemem była też dostępność - długo nie mogłam znaleźć książki, która opowiedziałaby mi mity skandynawskie w przystępny sposób, tak jak kiedyś Parandowski przybliżył mi historie bogów starożytnych Greków i Rzymian. Sięgnęłam, co prawda, po "Eddę poetycką", ale choć nie mogłam odmówić jej uroku, przyznaję bez bicia, że mity opowiadane w formie pieśni to nie moja bajka. Dlatego też, kiedy w podpowiedziach na Storytel znalazłam "Mitologię nordycką" Neila Gaimana, postanowiłam wysłuchać jego wersji tych opowieści. I mam ambiwalentne odczucia.</div>
<div style="text-align: justify;">
Trudno opisać fabułę "Mitologi nordyckiej" Gaimana. Jest to bowiem autorska wariacja na temat historii znanych powszechnie od lat. Dzięki książce, utrzymanej w tonie gawędy przy ognisku, poznajemy opowieści o dziejach Thora, Lokiego, Odyna czy Frei oraz innych Asów i Wanów. Przeżywamy ich przygody związane z olbrzymami i innymi przedziwnymi stworami oraz to, co doprowadziło do nieuchronnego końca - Ragnaroku. Całość jest raczej wyborem mitów niż w pełni spójną opowieścią i daje czytelnikowi namiastkę wierzeń wikingów.</div>
<div style="text-align: justify;">
Książka Gaimana nie spełniła moich oczekiwań. Nie wiem, czy jest to wina samej publikacji, czy tego, czego od niej wymagałam, ale postaram się wyjaśnić swój punkt widzenia. Otóż, mitologia nordycka została już tyle razy przetworzona literacko, a jej wątki zaadaptowane w innych działach kultury, że chcąc nie chcąc, każdy z nas ma o niej jakiekolwiek pojęcie. Mam je i ja. Niestety, albo stety, ostatnio przefiltrowałam je przez pryzmat serialu "Wikingowie", więc w moich oczach mity nordyckie to nie tylko pasjonujące, ale i bardzo krwawe historie. I tu pojawia się mój problem z "Mitologią nordycką" Gaimana - drogi autorze, to są bajki dla dzieci. Owszem, przyznaję, we wstępie do tego zbioru opowieści autor zaznaczył, że stworzył zbiór historii do opowiadania przy ognisku i być może uszczknął z nich odrobinę brutalności, ale ja mam wrażenie, że to jakoś nie przystoi. Świat wikingów był jaki był, odzieranie go z krwi jest równie autentyczne (nawet w przypadku mitów) jak twierdzenie, że w średniowieczu każdy brał prysznic dwa razy dziennie. Jeśli jednak oderwę się od swoich oczekiwań, muszę stwierdzić, że wybór mitów autorstwa Gaimana to zbiór całkiem ciekawych i barwnych historii, które warto poznać, chociażby po to, by śledzić ich tropy w różnych dziełach kultury. Kilka dni po wysłuchaniu tej książki miałam przyjemność oglądać film: "Thor: Ragnarok" i muszę stwierdzić, że scenarzystom dość mocno pokręciła się genealogia. Gdyby nie Gaiman, pewnie bym tego nie zauważyła. I owszem, analogia mitologii i filmów o Thorze jest najprostszą z możliwych, ale wierzcie mi, że można je znaleźć w bardzo wielu książkach fantasy, zarówno polskich, jak i zagranicznych. Bogami, którzy najczęściej pojawiają się w opowieściach Gaimana są Thor, Loki i Odyn. Niewątpliwie każdy z nich ma swój urok. Thor jest niemal niepokonanym wojownikiem, ale i nieco tępym mięśniakiem. Loki, owszem, góruje nad wszystkimi sprytem, ale jest też dowcipnisiem, któremu zdarza się przekraczać wszelkie granice przyzwoitości za co płaci często wysoką cenę. Natomiast Odyn wydaje się mądrym i potężnym władcą, który zapłacił wiele za swoje przymioty. Historie o nich wydają się wciągać ze względu na swego rodzaju autentyzm postaci i ich wewnętrzne słabości. Forma, na jaką postawił Gaiman, ma w sobie wiele z gawędy - w przypadku audiobooka miało to sporo uroku. Choć z lektorem miałam mały problem. Był nim Zbigniew Zamachowski i mam wrażenie, że jego głos nadał całości jeszcze bardziej bajowy wymiar. I gdzieś z tyłu mojej głowy czaiła się myśl, że wszystkie te historie opowiada mi bard Jaskier. W końcu Zamachowski grał go w serialu o Wiedźminie, o którym wszyscy pragniemy zapomnieć. Jednak miało to pewien specyficzny urok, choć przyznam, że radosna gawęda o końcu świata obu panom, przynajmniej w moim mniemaniu, nie wyszła.</div>
<div style="text-align: justify;">
"Mitologia nordycka" Neila Gaimana to z pewnością dobry i przystępny sposób na zapoznanie się z historiami, na których opierały się wierzenia dawnych Skandynawów. Jeśli oczekujecie porcji ciekawej gawędy, z pewnością nie będziecie zawiedzeni. Ale jeśli łakniecie krwawej autentyczności - poszukajcie innych źródeł.</div>
Katarzyna Kurekhttp://www.blogger.com/profile/03328263517759816179noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-7003408928398970552.post-28876532133431358412017-11-17T01:32:00.000-08:002017-11-17T01:32:28.074-08:00Nie ma nic bardziej trującego niż polskie miasteczko, czyli "Czarna" Wojciecha Kuczoka<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhfgJcK-QEQv4vkMUhx7px_4D36XQNk2xdKrjR9xk5cV_5PS1KpTx2fszeV3SuDDEiZ0IYwoWvb62XRe2ioszL6YUI4EzSnN2F4G1wBGTR-xHZsHnkQdZ-Qgp1lj_ZLgtxJ9HskInt88bFp/s1600/czarna-duze.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="270" data-original-width="270" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhfgJcK-QEQv4vkMUhx7px_4D36XQNk2xdKrjR9xk5cV_5PS1KpTx2fszeV3SuDDEiZ0IYwoWvb62XRe2ioszL6YUI4EzSnN2F4G1wBGTR-xHZsHnkQdZ-Qgp1lj_ZLgtxJ9HskInt88bFp/s1600/czarna-duze.jpg" /></a></div>
<div style="text-align: center;">
W.Kuczok, "Czarna", Wydawnictwo Od Deski do Deski, 2017.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Za serią "Na F/Aktach" Wydawnictwa Od Deski Do Deski stoi, moim zdaniem, genialny zamysł. Czy może być coś lepszego niż prawdziwe historie przefiltrowane przez emocje i pomysłowość pisarza? Wystarczy spojrzeć na "Inną duszę" Łukasza Orbitowskiego, by stwierdzić, że "raczej nie". Z kolei "Czarna" Wojciecha Kuczoka, której miałam okazję wysłuchać w interpretacji Edyty Olszówki, tylko potwierdza tę tezę. </div>
<div style="text-align: justify;">
Tytułowa Czarna to małe miasteczko. Żyje w nim Jeremi - jeden z najbardziej poważanych obywateli, stateczny mąż i ojciec, którego oczkiem w głowie jest najmłodsze z dzieci - syn Pawełek. Mieszka tam też Maryśka - nauczycielka rozpaczająca po utraconej wolności. Udało jej się wyrwać z Czarnej do wielkiego miasta, jednak konieczność opieki nad chorym ojcem zmusiła ją do powrotu. Ojciec umarł, a ona utknęła w małym mieście z toksyczną matką bez krztyny bliskości i miłości. Z tej samotności wdaje się w romans z Jeremim. Od początku jednak wiadomo, że to nie może się udać. Oboje nie tylko oczekują od siebie czegoś innego, ale i bardzo szybko zaczynają być poddawani osądom miasteczka.</div>
<div style="text-align: justify;">
Specyficzną cechą niektórych książek z serii "Na F/Aktach" jest to, że znamy zakończenie. Sprawy opisywane przez pisarzy są na tyle głośne, że trudno znaleźć kogokolwiek, kto o nich nie słyszał. Od początku więc większość czytelników wie kto kogo zabije. Nie wiemy jednak dlaczego. I to jest dla autora największym polem do popisu. A Kuczokowi trzeba przyznać, że analizą motywów postaci zajął się po mistrzowsku. Znając sytuację, w której żyli bohaterowie ma się wrażenie, że dużo bardziej winne jest miasteczko niż rzeczywisty sprawca. I tutaj dochodzimy do sedna. Historia Jeremiego i Maryśki to romans jak ich wiele. Żonaty mężczyzna ma dość swojej żony, która po kilku porodach nie jest ani taka piękna ani tak radosna jak kiedyś. Znudziła mu się też z kilku innych powodów. Nie ma jednak zamiaru od niej odchodzić. Małżeństwo, przynajmniej na polskiej prowincji, jest zazwyczaj tworem wygodnym - ma się gosposię za darmo, a także status pana i władcy w gratisie. Jeremi potrzebuje rozrywki, więc decyduje się na romans. Choć jest atrakcyjną partią - właścicielem tartaku i lokalną szychą, nie ma zbyt wielkiego wyboru. Po krótkiej selekcji lokalnych panien typuje Maryśkę - ponieważ jest wolna, młoda i trochę nie pasuje do otoczenia. Trafia na podatny grunt - kobieta jest dręczona przez matkę, która za wszelką ceną pragnie wpisać córkę we własne schematy. Czarna jest mała, Maryśka nie ma szans na ucieczkę od rodzicielki. Tkwi więc w nieprzyjaznym domu, zamknięta w czterech ścianach i samotna. Jeremi wydaje jej się szansą na zmianę beznadziejnego losu. I dlatego się w nim zakochuje. Nie wie, że ta miłość będzie ją tyle kosztować. Miasteczko jest bezlitosne. Łatwo ocenia i piętnuje. Miasteczkiem żądzą mężczyźni. I choć to kobiety głównie oceniają, robią to według patriarchalnych standardów. Żonaty mężczyzna ma romans, więc możliwość jest tylko jedna - ta złośliwa lafirynda, która nie wie, gdzie jej miejsce, musiała zamieszać mu w głowie. Łatwo jest oceniać. Szczególnie, jeśli świat widzi się w czarno-białych barwach. Łatwo jest oceniać, kiedy nie ma nic innego do roboty. Łatwo jest oceniać, skoro oceniają wszyscy. Łatwo jest oceniać, kiedy wszyscy wokół żyją według tego samego schematu. Rozumiem Maryśkę, bo wiem, jak działają małe polskie miasteczka - jak piętnują tych, którzy myślą inaczej, wyglądają inaczej, czy negują to, co robią wszyscy. Kuczokowi udało się pokazać niuanse tej chorej sytuacji. Nie odpuszcza nikomu. Daje nam niemal na tacy wady wszystkich bohaterów. Obrywa się zarówno Maryśce i Jeremiemu, jak i ich bliskim i znajomym. Przede wszystkim obrywa się Czarnemu. Tym wszystkim pozornie anonimowym ludziom, tworzącym toksyczny kolektyw. Udaje się to dzięki stylowi jakim napisano tę książkę. Jeśli przyjrzeć się temu bliżej, można stwierdzić, że to powieść stworzona ku czci języka. Nie jest on prosty ani przyjemny. Każdy z bohaterów dostaje własny głos, często pełen obrzydliwości, dosadny i oceniający. Pod tym kątem, jak i pod każdym innym książka ta jest majstersztykiem. I choć zazwyczaj ambitną literaturę wolę czytać, a nie jej słuchać, niezmiernie cieszę się, że "Czarną" pochłaniałam w formie audiobooka. Głos lektorki pozwolił tej opowieści wybrzmieć, nadał jej dodatkowego charakteru, uwrażliwił na poszczególne style wypowiedzi. Przeczytajcie choć fragment tej książki na głos, a zrozumiecie o czym mówię. W "Czarnej" rozpacz i odrzucenie miesza się z nadzieją, beznadzieja z wrogością i ułudą. To tygiel uczuć i emocjonalnych obciążeń, które prędzej czy później muszą doprowadzić do tragedii.</div>
<div style="text-align: justify;">
Dawno nie czytałam, czy też nie słuchałam tak dobrej książki. Dzięki Kuczokowi można się przekonać, ile staranne konstruowanie języka może dać literaturze. Dowiedzieć się na ile emocje mogą zostać zawarte w słowach i dlaczego sztywne zasady i ślepe podążanie za irracjonalnymi regułami stworzonymi przez przepełnioną wrogością społeczność mogą doprowadzić do tragedii. </div>
Katarzyna Kurekhttp://www.blogger.com/profile/03328263517759816179noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-7003408928398970552.post-73302335482477464472017-11-12T10:12:00.000-08:002017-11-12T10:12:01.209-08:00Zbyt długa partia szachów, czyli "Z jednym wyjątkiem" Katarzyny Puzyńskiej<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjiHtPNGcwUbwWZvn_UCSGr4TFZN1gJb-DMA_C33L0EXOUYT3gbNSARIOLnk5jbO8p24_TY_yHB5ep9k6n5eq5JwCh6Cw_IjYB3iEm_CkyhD28SpJVtyFvyOvgYIHEPUXyBOo8PNCo8Jm9g/s1600/IMG_20171112_185757_517.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1600" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjiHtPNGcwUbwWZvn_UCSGr4TFZN1gJb-DMA_C33L0EXOUYT3gbNSARIOLnk5jbO8p24_TY_yHB5ep9k6n5eq5JwCh6Cw_IjYB3iEm_CkyhD28SpJVtyFvyOvgYIHEPUXyBOo8PNCo8Jm9g/s320/IMG_20171112_185757_517.jpg" width="320" /></a></div>
<div style="text-align: center;">
K. Puzyńska, "Z jednym wyjątkiem", Wydawnictwo Prószyński i Spółka, 2015.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Powieści Katarzyny Puzyńskiej, opowiadające o sympatycznych policjantach ze wsi Lipowo, na stałe zagościły w moich czytelniczych planach. Nie uważam ich, co prawda, za arcydzieła, ale są w moim mniemaniu na tyle swojskie i emocjonujące, że daję się wciągnąć w ich mały świat. "Z jednym wyjątkiem" to czwarty tom tej serii i muszę przyznać, że Puzyńska niezmiennie trzyma poziom.</div>
<div style="text-align: justify;">
W okolicach Lipowa zostaje zamordowana kwiaciarka w podeszłym wieku. Nie dość, że jej ciało specjalnie upozowano po śmierci to jeszcze na stole ustawiono szachownicę, na której bierki zostały rozmieszczone w charakterystyczny sposób. Kto mógł zabić samotną kwiaciarkę? Odpowiedzi na to pytanie zaczynają szukać policjanci z Lipowa. Po wnikliwych przesłuchaniach okazuje się, że kobieta miała sporo wrogów i zamieszała się w kilka niejednoznacznych spraw. W rozwiązaniu zagadki, jak zwykle, policjantom przeszkadzają problemy osobiste i dylematy, z którymi muszą się zmierzyć. </div>
<div style="text-align: justify;">
Ten, kto czytał choć jeden tom sagi o policjantach z Lipowa wie, że po Puzyńskiej można się spodziewać niespodziewanego. I owszem, prawie do końca nie domyślałam się, kto zabił. Uświadomiłam sobie za to, że świat szachów może być całkiem fascynujący - przynajmniej dla tych, którzy potrafią w nie grać. Sama znam jedynie zasady tej skomplikowanej gry, dlatego z zaciekawieniem poznawałam różne szachowe historie. Przynajmniej te współczesne. Ponieważ przeplatająca fabułę historia sprzed ponad stu pięćdziesięciu lat po pewnym czasie robi się nużąca i niepotrzebnie przeciąga fabułę. Poza tym, moim zdaniem, naprawdę niewiele wnosi do całej opowieści. Wróćmy jednak do śledztwa. W tym przypadku Puzyńska zaprezentowała nam ciekawą i szeroką gamę bohaterów, którzy trochę nawiązują do stereotypów, by jednocześnie w niektórych aspektach je łamać. Mamy więc pustą blondynkę z tipsami, jej chłopaka -dresiarza, który kocha przyrodę niczym rasowy lewak i milicjanta na emeryturze, tęskniącego za zasadami starego systemu. Warto wspomnieć też o ofierze i jej koleżance, czyli dwóch walecznych emerytkach, które zamiast dołączyć do toruńskiej armii, zajmują się ekologią. Ponadto, w trakcie śledztwa przekonujemy się, że komisarz Klementyna Kopp może być nierozsądna i posiada więcej tłumionych uczuć, niż można się było spodziewać. A główny bohater - Daniel Podgórski odrywa się od sprawy, by lepiej poznać swojego syna, o którego istnieniu, do niedawna, nie wiedział. Jego pojawienie się sprawia, że policjant jest zupełnie zdezorientowany i próbuje rozwiązać zarówno kwestię związaną z kontaktami z chłopakiem, jak i z rozwijaniem jego dotychczasowego związku. Wątki obyczajowe w powieściach Puzyńskiej są zazwyczaj ciekawe i tak jest i w tym tomie. Nawet duża część zagadki kryminalnej oscyluje wokół relacji i konfliktów rodzinnych. "Z jednym wyjątkiem" jest książką, którą czyta się lekko, szybko i przyjemnie, choć ma ona, oczywiście, swoje zgrzyty. Takie jak irytujący język, jakim posługuje się Klementyna Kopp. Można go jednak usprawiedliwić kreacją tej postaci.</div>
<div style="text-align: justify;">
Mamy przed sobą wiele długich jesiennych i zimowych wieczorów. Jeśli chcecie kilka z nich spędzić na lekkiej, emocjonującej i całkiem zabawnej lekturze, "Z jednym wyjątkiem" Katarzyny Puzyńskiej to dobry wybór. Ja z pewnością sięgnę po kolejne tomy. Jeden, z autografem autorki, już czeka na mnie na półce :)</div>
Katarzyna Kurekhttp://www.blogger.com/profile/03328263517759816179noreply@blogger.com8