R.Ćwirlej, "Tylko umarli wiedzą", Wydawnictwo Czwarta Strona, 2017.
Lata 30-te ubiegłego wieku. W Europie trwa kryzys, a w Niemczech zbliżają
się wybory to Reichstagu, w których o władze walczy między innymi kierowane
przez Adolfa Hitlera NSDAP. Tymczasem w niemieckim wówczas Schendeidmühl (nam znanym jako Piła) dochodzi do morderstwa
reprezentanta partii komunistycznej. Ludzie, w większości emocjonalnie zaangażowani w
politykę, zaczynają się burzyć. Szczególnie, że w mieście ma się wkrótce
pojawić sam Führer i trzeba zapewnić mu bezpieczeństwo. W
międzyczasie pracujący w pilskiej policji kapitan Carl Aschmutat planuje spędzić trochę czasu ze swoim dawnym kompanem z
frontu, policjantem z Poznania Antonim Fisherem. Ten nie pojawił się tam jednak
po by wspominać stare czasy czy pomagać w śledztwie, ale po to, by zrealizować misję na specjalne
polecenie polskiego wywiadu. Książka jest drugim tomem przygód Antoniego
Fishera.
Zaczynanie cyklów od środka to moja specjalność, choć
coraz częściej staram się tego nie robić. Tym razem się nie udało. Usprawiedliwię się tym, że latem wydawnictwo Czwarta Strona robi cudowne wyprzedaże książek pod swoją siedzibą, a to miejsce znajduje się niepokojąco blisko redakcji, w której pracuję. Zazwyczaj, kiedy dowiaduje się, że ustawiono stoisko, biegnę tam tuż po szesnastej i kupuję, co się da. Tak też w moje ręce wpadła powieść "Tylko umarli wiedzą" Ryszarda Ćwirleja. Na początku miałam wątpliwości - na słowa: wojna, Hitler czy naziści reaguję wręcz alergicznie. Polityczne spory z przeszłości też nie za bardzo mnie interesują. Wiem, że na podstawie historii możemy wiele nauczyć się o mechanizmach rządzących światem, ale mam wrażenie, że nawet współczesna polityka angażuje mnie za bardzo. Dałam jednak Ćwirlejowi szansę i nie żałuję. Jego powieść jest spójna, dobrze skonstruowana i politycznie obiektywna. O mechanizmach historycznych zdarza się opowiadać mimowolnie. Najważniejsze jest śledztwo. A w kryminale retro oparte jest ono na zupełnie innych schematach niż w książkach opowiadających o współczesnej policji. W latach trzydziestych nie było większości narzędzi ułatwiających pracę dzisiejszym śledczym. A mimo to zagadkę można rozwiązać. Choć tutaj ważniejszy od polegania na szkiełku i oku wydaje się instynkt, ponieważ śledztwo oparte jest przede wszystkim na zeznaniach i rekcjach świadków. To ciekawe z psychologicznego punktu widzenia. Interesujące w książce Ćwirleja jest, między innymi, zaprezentowanie czytelnikom motywów osób opowiadających o zbrodni. Dzięki temu dowiadujemy się, dlaczego kobieta podaje fałszywy rysopis sprawcy oraz dlaczego niektórzy pozornie niewinni ludzie zaczynają bać się śmierci. Wątek misji Fishera jest ciekawy szczególnie ze względu na retrospekcje. Autor trochę fantazjuje w nim na temat samego Adolfa Hitlera. I dobrze, bo dzięki temu pokazuje, że ktoś, kto jest dla nas postrachem z kart historii mógł być kiedyś normalnym człowiekiem i dopiero czas lub okoliczności sprawiły, że stał się jednym z największych zbrodniarzy świata. Nie mam zamiaru usprawiedliwiać w ten sposób Hitlera, raczej zwrócić uwagę na to, że ludzki charakter w większości tworzony jest przez społeczeństwo i warto o tym pamiętać także dziś, kiedy po naszych ulicach chodzi stanowczo zbyt wielu ludzi nienawidzących innych bez powodu. Niezwykle współczesna wydaje mi się także opowieść o rozgrywkach partyjnych. W książce pojawiają się bowiem bohaterowie, którzy są gotowi oddać życie za swoją ideologię, która racjonalnemu człowiekowi wydaje się wynaturzona i chora. I nie chodzi tu tylko o reprezentantów NSDAP, ale i komunistów. O dziwo, mam wrażenie, że z takimi ekstremami spotykamy się i dziś. I nie mówię tu jedynie o dżihadystach, ale i reprezentantach jedynej i słusznej partii, którzy opluwają własną rodzinę, kiedy ta udowadnia im, że niezależne sądownictwo jest jednak w kraju potrzebne.
Kiedy pisałam o tym, że nie lubię historii, mówiłam szczerze. Lubię jednak kryminały. Dlatego cieszę się, że za pomocą tego rodzaju książki mogłam zgłębić pewne wątki, odnoszące się do teraźniejszości, których nie analizowałabym w innym wypadku. Do tego czytając powieść Ćwirleja bawiłam się całkiem dobrze. Trzeba więc stwierdzić, że była to lektura na wskroś pożyteczna. Może nie należała do najbardziej fascynujących w moim życiu, ale z pewnością warto do niej zajrzeć. Na potwierdzenie dodam, że już kupiłam pierwszy tom przygód Fishera.
O, Ćwirleja jeszcze nie znam, choć oczywiście o nim słyszałam. Teraz trochę żałuję, że nie poszłam na jego "pojedynek" z Marcinem Wrońskim :). A skoro o Wrońskim mowa (i o kryminałach retro też), polecam Ci bardzo jego serię z Zygą Maciejewskim. Byłam bardzo pozytywnie zaskoczona jego kryminałami - spójnymi i wciągającymi. W przeciwieństwie do wychwalanego pod niebiosa Marka Krajewskiego, potrafił poprowadzić wiarygodne śledztwo.
OdpowiedzUsuńZ tego co widzę, Ćwirlejowi również się to udało. Jeśli będę szukać kryminału, to przypomnę sobie właśnie o nim ;).
Wrońskiego jeszcze nie czytałam - chętnie zajrzę, szczególnie, że ostatnio kryminały jakoś bardziej mnie wciągają :) Co do Ćwirleja - wydaje mi się, że jego historie są całkiem spójne i realne, aczkolwiek jestem historycznym ignorantem :) Jeśli chodzi o Krajewskiego to jakoś do tej pory nie chwyciłam za jego książki, ponieważ wychwalanie kogoś pod niebiosa raczej mnie do niego zniechęca. Z tego co piszesz wynika, że mój dystans był słuszny, więc nie żałuję :)
UsuńSłyszałam, a nadal nie czytałam. Cały czas się nad nim zastanawiam, ale chyba nadal nie trafi on na moją listę priorytetów. :)
OdpowiedzUsuńTen kryminał jest raczej formą rozrywki niż wielce pouczającą lekturą, więc nic nie stracisz. Aczkolwiek, jeśli będziesz miała ochotę na odrobinę rozrywki - polecam:)
Usuń