H.Klimko-Dobrzaniecki, "Rzeczy pierwsze", Wydawnictwo Znak, 2009.
O tym, jak zauroczył mnie Hubert Klimko-Dobrzaniecki powieścią "Bornholm, Bornholm", pisałam kilka dni temu. Teraz przyszedł czas na książkę, przynajmniej z założenia, znacznie bliższą autorowi, czyli "Rzeczy pierwsze", aspirujące do bycia specyficznym sposobem na autobiograficzne przedstawienie własnej historii. Niestety, Klimko-Dobrzanieckiemu taka autotematyczność nie wyszła na zdrowie.
Osobliwość "Rzeczy pierwszych" jako autobiografii zawiera się zarówno w formie jak i w treści. Całość składa się nie tyle z rozdziałów, co krótkich opowiadań, odnoszących się do urywków z życia pisarza. Klimko-Dobrzaniecki snuje historię swoich narodzin, pobytu w seminarium, emigracji zarobkowej, czy publikacji pierwszej książki. Ale żadnej z tych opowieści nie możemy brać na serio. Same narodziny mają trzy scenariusze - każdy bardziej absurdalny od poprzedniego. A kolejne opowieści zawierają mniej lub bardziej zabawne fragmenty, które raczej nie miały szans się wydarzyć. Choć trzeba przyznać autorowi, że zaznacza w tekście możliwość, charakterystycznej dla literatury autotematycznej, konfabulacji.
Historie z życia Klimko-Dobrzanieckiego bywają ciekawe, ale, niestety, nie w każdym przypadku. O ile brawurowy początek, opisujący alternatywne historie narodzin pisarza, wywołuje uśmiech, o tyle przy skargach na promocję w wydawnictwie i opowieści o kradzieży własnych książek, usta wykrzywiają się, co najwyżej, w wyrazie zażenowania. Bowiem największą wadą "Rzeczy pierwszych" jest ich nierówność. Wzruszające lub zabawne opowieści, przeplatane są tymi, o których po kilku dniach od lektury niemal nie pamiętam. To samo można powiedzieć o postaciach. Zarówno wujek Lutek jak i japoński przyjaciel trafiają wprost do serca. Natomiast wiedeński psychoterapeuta głównego bohatera czy też autora, jest co najwyżej niewiarygodnie irytujący. Równie drażni jedynie manieryzm niektórych fraz, który Klimo-Dobrzanieckiemu się zdarza, a w tej książce zdaje się osiągać apogeum. Nie zmienia to jednak faktu, że w "Rzeczach pierwszych" można znaleźć to, za co cenię autora "Bornholm, Bornholm" - niezwykłą wrażliwość i pozornie zwykłe historie, które poruszają do głębi. Jedną z nich jest opowieść o wujku Lutku, zastępującym autorowi ojca, zdolnym zrobić dla niego wszystko, nieradzącym sobie jednak do końca z własnym życiem. Niemal tak samo porusza opowieść o przypadkowym towarzyszu emigracji Klimo-Dobrzanieckiego, który po czasie zmienia się w bliskiego przyjaciela pisarza. Mężczyzna ów to Japończyk, człowiek wrażliwy i przywiązany do swojej kultury, swoją delikatnością i dobrocią zjednujący sobie ludzi. Różnice kulturowe doprowadzają jednak do jego zniknięcia. I choć obie te historie nie kończą się dobrze, dają nam nadzieję i wiarę w ludzkość. Pokazują, że człowiek, który nie jest idealny, może dać drugiej osobie dużo więcej, niż może nam się wydawać.
"Rzeczy pierwsze" wzbudzają we mnie ambiwalentne uczucia. Część książki czytałam z nieskrywaną przyjemnością, zakłócaną jedynie od czasu do czasu przez irytujące elementy stylu. Niestety, inne elementy prezentowały dużo słabszy poziom, Jedne wyraźnie nudziły, a drugie na wpół bulwersowały, na wpół wzbudzały niesmak. Także niektóre fragmenty, z założenia nacechowane humorem, zdawały się wymuszone i zakłócały odbiór całości. Nie mogę z czystym sercem polecić "Rzeczy pierwszych". Klimko-Dobrzaniecki ma na swoim koncie dużo lepsze publikacje. Tę pozostawiam tym, którzy chcą przebijać się przez połacie słabego tekstu po to, aby odnaleźć kilka perełek.
Wyłapywanie tych perełek ma swój urok niewątpliwie, jednak nie zawsze mamy na to czas. Książkę zapamiętam, jeśli znajdę w bibliotece zdecyduję się na nią. :)
OdpowiedzUsuńJest krótka, więc można spróbować. Ale przyznam otwarcie, że tego autora stać na więcej :)
UsuńDużo też zależy, w jakim czasie sięgniemy po książkę, czasem wstrzelimy się idealnie, kiedy indziej mamy już większe oczekiwania. :)
UsuńJakiś czas temu czytałam "Bornholm, Bornholm", ale szczerze mówiąc nawet nie pamiętam o czym była ta książka, dlatego nie jestem pewna czy warto dawać szansę autorowi, którego nie zapamiętałam
OdpowiedzUsuńNie każdy autor każdemu pasuje :) Książki mają nam sprawiać przyjemność i wnosić coś do naszego życia. Do tych autorów, których łatwo zapominamy, nie warto wracać :)
Usuń