czwartek, 12 stycznia 2017

Swoją biografię można pisać na wiele sposobów - o "Rzeczach pierwszych" Huberta Klimko-Dobrzanieckiego

H.Klimko-Dobrzaniecki, "Rzeczy pierwsze", Wydawnictwo Znak, 2009.

O tym, jak zauroczył mnie Hubert Klimko-Dobrzaniecki powieścią "Bornholm, Bornholm", pisałam kilka dni temu. Teraz przyszedł czas na książkę, przynajmniej z założenia, znacznie bliższą autorowi, czyli "Rzeczy pierwsze", aspirujące do bycia specyficznym sposobem na autobiograficzne przedstawienie własnej historii. Niestety, Klimko-Dobrzanieckiemu taka autotematyczność nie wyszła na zdrowie.
Osobliwość "Rzeczy pierwszych" jako autobiografii zawiera się zarówno w formie jak i w treści. Całość składa się nie tyle z rozdziałów, co krótkich opowiadań, odnoszących się do urywków z życia pisarza. Klimko-Dobrzaniecki snuje historię swoich narodzin, pobytu w seminarium, emigracji zarobkowej, czy publikacji pierwszej książki. Ale żadnej z tych opowieści nie możemy brać na serio. Same narodziny mają trzy scenariusze - każdy bardziej absurdalny od poprzedniego. A kolejne opowieści zawierają mniej lub bardziej zabawne fragmenty, które raczej nie miały szans się wydarzyć. Choć trzeba przyznać autorowi, że zaznacza w tekście możliwość, charakterystycznej dla literatury autotematycznej, konfabulacji.
Historie z życia  Klimko-Dobrzanieckiego bywają ciekawe, ale, niestety, nie w każdym przypadku. O ile brawurowy początek, opisujący alternatywne historie narodzin pisarza, wywołuje uśmiech, o tyle przy skargach na promocję w wydawnictwie i opowieści o kradzieży własnych książek, usta wykrzywiają się, co najwyżej, w wyrazie zażenowania. Bowiem największą wadą "Rzeczy pierwszych" jest ich nierówność. Wzruszające lub zabawne opowieści, przeplatane są tymi, o których po kilku dniach od lektury niemal nie pamiętam. To samo można powiedzieć o postaciach. Zarówno wujek Lutek jak i japoński przyjaciel trafiają wprost do serca. Natomiast wiedeński psychoterapeuta głównego bohatera czy też autora, jest co najwyżej niewiarygodnie irytujący. Równie drażni jedynie manieryzm niektórych fraz, który Klimo-Dobrzanieckiemu się zdarza, a w tej książce zdaje się osiągać apogeum. Nie zmienia to jednak faktu, że w "Rzeczach pierwszych" można znaleźć to, za co cenię autora "Bornholm, Bornholm" - niezwykłą wrażliwość i pozornie zwykłe historie, które poruszają do głębi. Jedną z nich jest opowieść o wujku Lutku, zastępującym autorowi ojca, zdolnym zrobić dla niego wszystko, nieradzącym sobie jednak do końca z własnym życiem. Niemal tak samo porusza opowieść o przypadkowym towarzyszu emigracji Klimo-Dobrzanieckiego, który po czasie zmienia się w bliskiego przyjaciela pisarza. Mężczyzna ów to Japończyk, człowiek wrażliwy i przywiązany do swojej kultury, swoją delikatnością i dobrocią zjednujący sobie ludzi. Różnice kulturowe doprowadzają jednak do jego zniknięcia. I choć obie te historie nie kończą się dobrze, dają nam nadzieję i wiarę w ludzkość. Pokazują, że człowiek, który nie jest idealny, może dać drugiej osobie dużo więcej, niż może nam się wydawać.
"Rzeczy pierwsze" wzbudzają we mnie ambiwalentne uczucia. Część książki czytałam z nieskrywaną przyjemnością, zakłócaną jedynie od czasu do czasu przez irytujące elementy stylu. Niestety, inne elementy prezentowały dużo słabszy poziom, Jedne wyraźnie nudziły, a drugie na wpół bulwersowały, na wpół wzbudzały niesmak. Także niektóre fragmenty, z założenia nacechowane humorem, zdawały się wymuszone i zakłócały odbiór całości. Nie mogę z czystym sercem polecić "Rzeczy pierwszych". Klimko-Dobrzaniecki ma na swoim koncie dużo lepsze publikacje. Tę pozostawiam tym, którzy chcą przebijać się przez połacie słabego tekstu po to, aby odnaleźć kilka perełek.

5 komentarzy:

  1. Wyłapywanie tych perełek ma swój urok niewątpliwie, jednak nie zawsze mamy na to czas. Książkę zapamiętam, jeśli znajdę w bibliotece zdecyduję się na nią. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest krótka, więc można spróbować. Ale przyznam otwarcie, że tego autora stać na więcej :)

      Usuń
    2. Dużo też zależy, w jakim czasie sięgniemy po książkę, czasem wstrzelimy się idealnie, kiedy indziej mamy już większe oczekiwania. :)

      Usuń
  2. Jakiś czas temu czytałam "Bornholm, Bornholm", ale szczerze mówiąc nawet nie pamiętam o czym była ta książka, dlatego nie jestem pewna czy warto dawać szansę autorowi, którego nie zapamiętałam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie każdy autor każdemu pasuje :) Książki mają nam sprawiać przyjemność i wnosić coś do naszego życia. Do tych autorów, których łatwo zapominamy, nie warto wracać :)

      Usuń