Ł.Orbitowski, "Nadchodzi", Wydawnictwo Literackie, 2010.
Do niedawna nazywano Łukasza Orbitowskiego polskim Stephenem Kingiem. Cóż, to już chyba taki nasz narodowy zwyczaj, żeby każdemu lokalnemu zjawisku dodać estymy poprzez światowe porównanie. W tym przypadku przyrównanie jest niesłuszne, bo Orbitowskiego uznaję za tak dobrego pisarza, że nadawanie mu łatki Kinga, niepotrzebne mu do niczego. Poza tym na książkach polskiego pisarza nigdy się nie zawiodłam, a tak zwanego mistrza horroru raczej nie lubię. (Wyznawcy Kinga mogą mnie teraz zmieszać z błotem, ale zdania pewnie nie zmienię).
"Nadchodzi" to zbiór pięciu tekstów. Czterech, relatywnie krótkich opowiadań i jednej noweli, czy też minipowieści, której tytuł nadano całej kompilacji. Jej narratorem jest mężczyzna, opowiadający o strachach swojego ojca - pisarza i działacza komunistycznego, niemogącego oderwać się od wydarzeń z przeszłości. Mamy tutaj także osadzoną w czasach wojny historię "Popiela Armeńczyka", czyli opowieść o człowieku, który zagubił się wśród wojen. "Strzeż się gwiazd, w dymie się kryj" opowiada o losach kobiety, przebywającej w szpitalu leczącym nie ciało, ale ducha. W zbiorze znajdziemy także historię człowieka, który nie może umrzeć, ponieważ widział zbyt wiele, czyli opowiadanie "Zatoka tęczy". A także "Cichy dom", który przyciąga motywem martwego anioła i niełatwych do zmycia win.
W recenzji zbioru opowiadań wypada mówić o ich częściach wspólnych. Łączy je jednak głównie to, że wzbudzają lęk. Nie strach, ale podskórny niepokój, którego trudno się pozbyć. Poruszają także tematy, o których na co dzień wolimy nie myśleć. Klątwa, wiara, śmierć, wina, odkupienie. Nie myślcie jednak, że to jakaś religijna opowieść. Raczej teksty z czasów, w których Orbitowski był jeszcze fantastą, a w tego typu opowiadaniach dużo łatwiej ująć w słowa sprawy trudne. Nie zmienia to jednak faktu, że mimo pozornej trywialności gatunku (podkreślanej przez niektórych recenzentów), Orbitowski odrobił literacką pracę domową. Nie tylko stworzył opowiadania w pięknym stylu, ale i igrał z czytelnikiem, wplątując, chociażby, do "Popiela Armeńczyka" nawiązania do "Króla-Ducha" Słowackiego.
W tekstach tych widać nieustanne dywagacje na temat człowieczeństwa, życia i śmierci. Widać to, chociażby, w "Zatoce Tęczy", gdzie jedno z najbardziej trywialnych uproszczeń chrześcijaństwa staje się prawdą, a czasy, w których żyjemy zmieniają tę prawdę w okrucieństwo. Wierzenia znajdują swoje miejsce również w "Cichym domu" - w końcu czym są anioły, jeśli nie dowodem na istnienie Boga, posłańcami nowiny i kary. Za każdy czyn trzeba przecież zapłacić, a czy może być coś gorszego niż zabicie anioła? Czy da się w ogóle żyć po czymś takim? Wiem, wchodzimy w świat abstrakcji, ale jest to o tyle ciekawe, że skoro, statystycznie, dziewięćdziesiąt pięć procent Polaków wierzy w chrześcijańskiego Boga i inne związane z nim istoty, możemy brać taką sytuację bardziej serio. Ile razy widzieliśmy obrazy sądu ostatecznego, na których uzbrojeni w miecze aniołowie wymierzają ludzkości boską sprawiedliwość? Jest to na tyle zakorzenione w ludzkiej wyobraźni, że trudno dyskutować tutaj nad kategorią prawdy i fałszu. A co gdyby przypadek odwrócił te role i to jeszcze przed ostateczną rozprawą?
O winie, jako takiej, opowiada także "Nadchodzi", które zdaje się nawiązywać do biblijnego ponoszenia kary za uczynki ojców. Jest to nie tylko najdłuższy tekst w całym zbiorze, ale i najbardziej skomplikowana historia - opowieść o życiu człowieka, od początku do końca, o tym, że najtragiczniejsze wydarzenia, najgorsze w skutkach błędy zawsze będą nas gonić i zostawiać ślad na nieznośnej doczesności. Ucieczka przed odpowiedzialnością staje się tylko pozornym ukojeniem.
Wstrząsa jednak najbardziej tekst "Strzeż się gwiazd, a w dymie się kryj". Byłam zaskoczona tym, że mężczyźnie tak dobrze udało się uchwycić stan psychiczny kobiety w sytuacji granicznej. Bowiem bohaterka, znajdująca się w szpitalu leczącym ludzką duszę, wydaje się być alegorią niedoszłej matki, która traci nienarodzone dziecko. Nie ma tutaj jednak moralizowania. Jest rozpacz, chęć powstrzymania najgorszego i nieustanny potok myśli, będących gdybaniem na temat innej wersji przyszłości. Jeszcze nigdy nie czytałam tekstu tak delikatnego i wstrząsającego zarazem.
Podsumowując, czytajcie Orbitowskiego. Jego opowiadania są niczym małe powieści, trudno więc napisać wiele o każdym z osobna. Muszę przyznać, że wielokrotnie nagradzany "Popiel Armeńczyk" nie za bardzo przypadł mi do gustu, choć nie mogę mu odmówić dobrej konstrukcji i prowadzącej na wiele ścieżek intertekstualności. Pozostała czwórka jest jednak dla mnie przykładem tego, jak wiele może nam powiedzieć opowiadanie i że ilość, nie zawsze świadczy o jakości. Bowiem zawarte w "Nadchodzi" krótkie teksty Orbitowskiego naprawdę warto przeczytać.