W.Engelking, "Lekcje anatomii doktora D.", Wydawnictwo Literackie, 2016.
Wojciech Engelking jest jednym z pierwszych pisarzy reprezentujących pokolenie urodzone w latach dziewięćdziesiątych. Tych, dla których komputer, telefon komórkowy czy internet nigdy nie był ciekawą nowinką. Swoją debiutancką powieść "(niepotrzebne skreślić)" wydał dwa lata temu. Próbował w niej, z mniejszym lub większym powodzeniem, przedstawić portret swojego pokolenia. Tego samego, po części, usiłuje dokonać w "Lekcjach anatomii doktora D.".
Bohaterami najnowszej powieści Wojciecha Engelkinga są Jacob von Deymann, mieszkaniec hitlerowskich Niemiec, syn arystokraty i Jakub Dejman, żyjący we współczesnej Polsce. Choć dzielą ich czasy, w których przyszło im żyć, łączy ich nie tylko podobieństwo nazwiska. Obaj skończyli studia medyczne, ale nie zdobyli dyplomu, obaj mieli kiedyś siostrę i ojca, ale ich stracili, obaj zbyt wiele wagi przykładają do tego, kim są. Jacob von Deymann zostaje wysłany do Birkenau, aby napisać raport na temat prac doktora Mengele. Cały czas wydaje mu się, że jest kimś gorszym od innych. Jakub Dejman, mimo że nie ma odpowiednich uprawnień, przeprowadza budzące kontrowersje operacje w klinice chirurgii plastycznej, którą odziedziczył po ojcu. Wyjeżdża także do Brazylii, gdzie kupuje sobie niewolnicę - piętnastoletnią Elvirę. Cały czas wydaje mu się, że jest kimś lepszym od innych.
Engelking w swojej powieści stara się przedstawić to, w jaki sposób okoliczności, i umiejętności mogą wpływać na rozwój jednostki, a także do jakiego stopnia kształtuje człowieka wychowanie oraz dostępność treści, zarówno tych wartościowych, jak i wylewających się z monitorów komputerów. Jednak to tylko wątki poboczne. Największą uwagę autor zwraca na problem samooceny i jej wpływ na egzystencję człowieka. Pokazuje, że zarówno niższość jak i wyższość mogą prowadzić do tragicznych skutków. Niestety, forma w jakiej to przedstawia, pozostawia wiele do życzenia. Choć, od swojej debiutanckiej powieści, Engelking poczynił znaczne postępy i spójność tekstu oraz jego struktura są na dużo wyższym poziomie, do ideału jeszcze wiele brakuje. W fragmentach dotyczących Jacoba von Deymanna razi sposób, w jaki nawiązywano do obozu Auschwitz-Birkenau. Nie dość, że tragedia, która się tam działa, została kompletnie pozbawiona głębi i strywializowana, to autor opisuje sceny, nie mające racji bytu, w danych czasach i w tym miejscu. Irytuje również sposób, w jaki Jacob von Deymann opowiada o swojej przeszłości. O ile listy do Robinsona, zapisywane w dzienniku, są naprawdę ciekawym pomysłem, o tyle wielostopniowość narracji, do której doprowadzają, niepotrzebnie utrudnia odbiór. Sam narrator też bywa problematyczny. Autor starał się go ujawniać, mylić tropy, pokazywać kim może być i co jest w stanie uczynić. Jednak również ten zabieg wydaje mi się zbędny i męczy czytelnika poprzez bezustanne powtarzanie w tekście: "wie mi się". Część dotycząca Jakuba Dejmana jest dużo bardziej spójna, ale także przerażająco brutalna. Ponieważ, o ile w świecie zdominowanym przez nazistów spodziewamy się braku człowieczeństwa, o tyle w niemal współczesnej Warszawie, powinno być lepiej. Nie jest. I nie chodzi tylko o przerażające opisy gwałtów i innych relacji seksualnych, ale o przebijającą się przez wszystko pogardę powodowaną poczuciem wyższości. Brutalność świata, w którym wyrastają jednostki pozbawione jakichkolwiek ludzkich odruchów, lubujące się w upokarzaniu innych na wszystkie możliwe sposoby i niezdolne do zawiązania jakiejkolwiek relacji, niepolegającej na wzajemnej zależności, przekracza wszelkie granice mojej wyobraźni. I jeśli w ten sposób Engelking opisuje pokolenie, do którego i ja, choć odrobinę starsza, należę, na takie przedstawienie się nie zgadzam. Choć przyznam, że jako wyolbrzymiony obraz wyłomka tych, niewidzących nic poza karierą i pieniądzmi, może się to wydawać przekonujące.
Czytając "Lekcje anatomii doktora D." miałam wrażenie, że autor chciał przedstawić czytelnikom zbyt wiele. Liczne nawiązania, tropy intertekstualne, a nawet sklejona z kilku innych opera, miały dać odbiorcy do zrozumienia, że ma przed sobą innowacyjny konstrukt, który czerpie jednocześnie pełnymi garściami z tradycji literackiej. Tylko nie tędy droga. Engelking poważył się na napisanie powieści, jaką stworzyć może człowiek dojrzały, opisujący pokolenie już po jego ukonstytuowaniu. Jednak autor nie ma jeszcze dwudziestu pięciu lat, a generacja, o której pisze, to jak na razie nieukształtowana masa, składająca się z ludzi szukających własnego miejsca w zmieniającym się świecie. W efekcie "Lekcje anatomii doktora D." są przeładowane, często niepotrzebną treścią i starają się przekazać zbyt wiele w nieudolny sposób. I choć Wojciech Engelking jest utalentowanym pisarzem młodego pokolenia, tworzenie wielkiej literatury jeszcze przed nim. Moim zdaniem, jego najnowsza powieść, jest, co najwyżej, średnia.
Początkowo czytając Twoja recenzję byłam nastawiona bardzo pozytywnie do tego tytułu. Szkoda, że nie do końca wyszło w tej książce to, co autor chciał przekazać. Sama jestem z tego pokolenia, trochę starsza od autora, i też podobnie jak Ty nie do końca jestem skłonna zgodzić się ze sposobem jego przedstawienia o którym wspominasz. Mimo wszystko chciałabym tej książki spróbować, sama sprawdzić, jakie będą moje wrażenia. ta pozycja jednak mnie zainteresowała.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o sam obraz pokolenia współczesnych dwudziestolatków to Engelking dużo lepiej przedstawił go w "(niepotrzebne skreślić)", ale i z tej pozycji można co nieco wyciągnąć. Choć, muszę przyznać, że przedstawia nas w bardzo brutalny i bezlitosny sposób.
UsuńNie jestem przekonana do końca, czy książka by mnie wciągnęła, jednak warto się przekonać, teraz już będę ją miała na uwadze. :)
OdpowiedzUsuńNie jest to najprzyjemniejsza lektura, ale myślę, że warto dać jej szansę :)
Usuń