niedziela, 8 stycznia 2017

Męska opowieść o tym, jak trudno uciec od własnego życia, czyli "Bornholm, Bornholm" Huberta Klimko-Dobrzanieckego

H.Kilmko-Dobrzaniecki, "Bornholm, Bornholm", Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 2011.
Hubert Klimko-Dobrzaniecki do niedawna był dla mnie całkowicie nieznanym pisarzem. Jednak pewnego dnia trafiłam w TVP Kultura na wywiad z nim, w którym opowiadał o swoich książkach i zawiłym życiorysie. Wydał mi się człowiekiem o niezwykłej wrażliwości, dlatego przy pierwszej, nadarzającej się okazji, sięgnęłam po jedno z jego dzieł. Była to powieść "Bornholm, Bornholm", o której pragnę Wam pokrótce opowiedzieć.
"Bornholm, Bornholm" ma nie tylko podwójny tytuł, ale i dwóch głównych bohaterów, których historie autor przeplata, mimo że pozornie nie mają ze sobą nic wspólnego. Pierwszym z nich jest Horst Bartlik- nauczyciel biologii w prowincjonalnym miasteczku w Niemczech. Spotykamy go latem 1939 roku, kiedy dociera do niego, że nie kocha już swojej żony. W tym, burzliwym dla niego czasie, musi zmierzyć się również z rzeczywistością wojenną, późniejszym powołaniem do wojska, a także apodyktycznym sąsiadem, który, w przeciwieństwie do Bartlika, z całego serca popiera Führera. Z drugim z bohaterów spotykamy się w czasach nam współczesnych. Siedzi on przy łóżku swojej, będącej w śpiączce, matki i opowiada jej o trudach własnego życia. Nie jest to jednak opowieść o sukcesach, ale próba wytłumaczenia rodzicielce, jak zgubny wpływ miał jej zaborczy i okrutny charakter na życie dorosłego już dziecka. Nasz bohater po raz pierwszy znajduje się w sytuacji, umożliwiającej mu narzucenie matce własnej woli i wytłumaczenie jej, że znalazł w świecie ludzi, którzy stali mu się bliżsi niż biologiczna rodzina i traktowali go tak, jak na to zasługiwał. 
Klimko-Dobrzaniecki napisał powieść przepełnioną emocjami. Jego bohaterowie, choć pozornie tak różni, charakteryzują się tym samym rodzajem niepewności, pozornie niemęskim, ale na wskroś prawdziwym. Swoje życia budują bez konsekwencji i zastanowienia, podporządkowując się sytuacji. Każdy bunt jest niedojrzały i w wielu przypadkach zdaje się prowadzić do zgubnych konsekwencji. Horst, kiedy tylko uświadamia sobie, że nie kocha już swojej żony, stara się zrobić wszystko, aby zaprzeczyć jej władzy nad sobą. Buduje dzieciom domek na drzewie, mimo jej zakazu i wybiera się na samotny urlop tylko po to, aby ją zdradzić. Podobny stosunek ma do wojny. Niezadowolony z powodu rozpoczęcia działań zbrojnych odgrywa się w szkole na wizerunku Hitlera, wiedząc, że odpowiedzialność za to poniosą uczniowie. Jednak najbardziej uderza w czytelnika jego bierność wobec wszystkiego, co dzieje się wokół. Korzysta z okazji, ale nie wkłada żadnego wysiłku w ukształtowanie wydarzeń po swojej myśli. A po czasie dochodzi do wniosku, że nawet jego mizerny bunt to za dużo i kiedy nadarza się okazja, by wrócić do poprzedniego życia, robi to bezzwłocznie i zachowuje się, jakby nigdy nic się nie stało. Z kolei drugi z bohaterów jest człowiekiem stłamszonym. Jako dziecko musiał walczyć z matką o każdą możliwość spotkania z rówieśnikami i wyjście spod klosza. Lecz nawet kiedy mu się to udaje, matka nadal ma na niego zgubny wpływ. Wypomina synowi, że całe zło, które mu się przydarzyło, ze śmiercią dzieci włącznie, jest spowodowane tym, że się od niej odwrócił. Bohater, mimo najszczerszej niechęci wobec rodzicielki i świadomości tego jak powinny wyglądać właściwe relacje w rodzinie, wraca na Bornholm, kiedy tylko dowiaduje się o chorobie matki. Pierwszy raz znajduje się w sytuacji, w której może powiedzieć jej wszystko, ma nad nią przewagę. I właśnie ten moment wykorzystuje na przedstawienie smutnej historii własnego życia, zniszczonego przez brak poczucia własnej wartości i przymus ciągłej ucieczki przed matczynym wpływem. 
Historie dwóch mężczyzn przedstawione w powieści "Bornholm, Bornholm" napisane są w niezwykle delikatny i pełen wrażliwości sposób. Narracja porywa i wciąga nas w obie opowieści. Trudno zdecydować, która z nich jest lepsza. I choć fabuła, z pozoru, nie porywa, emocjonalność tej powieści, tak bliska codziennym ludzkim zmaganiom, sprawia, że, choć czasami boli, chcemy więcej. "Bornholm, Bornholm" polecam wszystkim tym, którzy znajdują wartość w małych, ludzkich historiach. Te opisane przez Klimko-Dobrzanieckiego wydają się dużo bardziej wartościowe niż rozległe opisy wielkich i ważnych wydarzeń.

6 komentarzy:

  1. Jak na razie unikam historii z okresy II Wojny Światowej, ale zobaczymy, może kiedyś.
    drewniany-most.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Druga wojna światowa w tej książce jest tylko tłem. Nie ma walk, co najwyżej można znaleźć kilka osób w mundurach :) Ale mogę jedynie polecić, do czytania nie zmuszam :)

      Usuń
  2. Nie przepadam za polską literaturą, ale teraz mnie zauroczyłaś. Uwielbiam właśnie takie "małe, ludzkie historie" i to właśnie w nich wybrzmiewa esencja wielkim wydarzeń.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta książka, choć napisana po polsku, nie jest za bardzo polska (w sensie patriotycznym itd.) Obaj bohaterowie pochodzą z innych krajów, a sam autor tyle lat spędził na emigracji, że z pewnością ma w sobie coś z kosmopolity. A historie opisane w powieści "Bornholm, Bornholm" są tak wzruszające, że naprawdę warto po nie sięgnąć :)

      Usuń
  3. Czytałam ostatnią książkę autora, "Zostawić Islandię" i, co tu dużo mówić, byłam zawiedziona. Denerwowały mnie jego manieryzmy, więc ze stylem Pana Klimki-Dobrzanieckiego raczej się nie polubiłam. Ale... historię opisałaś pięknie, a takie małe ludzkie dramaty lubię w literaturze niesamowicie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo :) Co do manieryzmów się zgadzam. Może nie są w powieści "Bornholm, Bornholm" tak widoczne jak w "Rzeczach pierwszych", które będę recenzować całkiem niedługo, ale potrafią być drażniące.

      Usuń