wtorek, 30 stycznia 2018

Opowieść o walących się światach, czyli "Rdza" Jakuba Małeckiego


J.Małecki, "Rdza", Wydawnictwo Sine Qua Non, 2017.

Książki Jakuba Małeckiego mają to do siebie, że przygnębiają czytelnika, ale on i tak nie może się od nich oderwać. Za "Rdzę" chwyciłam mając tę świadomość i przesłuchałam całego audiobooka w zaledwie kilka dni. I choć przyznam, że melancholijne historie o prostym życiu, targanym nieustannymi przeciwnościami nie należą do opowieści, po które sięgam z chęcią, Małeckiemu z pewnością dam się skusić jeszcze raz.
"Rdza" to dwie przeplatające się historie o ludziach, którzy w jednej chwili stracili niemal wszystko. Szymek, spędzający czas u swoich dziadków we wsi Chojny dowiaduje się, że jego rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Wszystko, co do tej pory znał rozpada się na kawałki, a prowincja staje się jego nowym, obcym domem. Historia Tosi, babci Szymka, rozpoczyna się w 1939 roku. To właśnie wtedy, we wrześniu wali się jej świat. I to nie tylko dlatego, że nagle, z powodu wojny nie może pójść do drugiej klasy.
Rdzę każdy z nas nosi w sobie. To ten mały kawałek naszej osobowości, który bezpowrotnie skorodował z powodu cierpienia. Zaznają go zarówno Szymek jak i Tosia. I choć w obu przypadkach wygląda ono nieco inaczej jest ono niezmiennie nieznośne i nie da się go ukryć. Życie Szymka na trwale odmienia śmierć rodziców. Niszczy ona nie tylko jego mały dziecięcy świat, zostawiając niemożliwą do zniwelowania pustkę, ale i rzuca cień na całe życie. Chłopak musi sobie poradzić z ciężarem, z którego udźwignięciem mają problem nawet otaczający go dorośli. W tym nieopisanym chaosie trudno mu jednak odnaleźć coś na tyle racjonalnego, by otrząsnąć się z lęku i rozpaczy. Ze strachu przed kolejną stratą chowa swoje ukochane przedmioty do pralki. Wierzy, że metalowy bęben ochroni je przed Bozią, do której zabrani zostali rodzice. Efekty związanej ze stratą bezsilności łączą na zawsze Szymka i jego kolegę Budzika. Ich losy będą się przeplatać nieustannie, w dobrych i złych chwilach, mimo że Szymon zrobi wszystko, by ze świata przynależnego Chojnom uciec. Zarówno fizycznie jak i psychicznie. Tośce nigdy się to nie udaje. Tkwi w swoim małym pełnym rys wszechświecie porzuconej dziewczynki. Pierwsza z nich pojawia się, gdy we wsi płonie stodoła wypełniona ludźmi uciekającymi przed Niemiecką armią. Druga, gdy umiera jej ojciec. Wszystko to dzieje się na początku wojny, która wywraca świat Tośki do góry nogami. To właśnie wydarzenia z tamtego czasu oraz tajemniczy mężczyzna, którego poznała jako młoda dziewczyna determinują jej losy. Kobieta zaczyna bezwiednie powielać błędy matki i żyć według schematu nieszczęścia zarysowanego jeszcze w czasach, kiedy nie mogła sama za siebie odpowiadać. Owa tragiczność losu obojga bohaterów i inne podejście do walki o normalność sprawia, że zestawienie ich życiorysów jest bardzo ciekawe. Całość jest opisywana w charakterystycznym dla Małeckiego nieco onirycznym stylu. I choć momentami zdaje się, że autor opisuje ciągle te same historie, które pojawiły się już w jego poprzednich książkach sens tych opowieści jest nowy, a drobne powtórki w zarysie wydarzeń są tylko potwierdzeniem tego, jak bliskie sobie potrafią być życiorysy przypadkowych osób. Nie zmienia to jednak faktu, że zatrważająca pustka determinująca żywoty bohaterów, niemożność dokonywania zmian i wielkość codziennych tragedii sprawia, że życie zamiast z cudem zaczyna nam się kojarzyć ze śmiertelną chorobą, którą zarażamy się w chwili narodzin. Nie osładza tego wrażenia także trudna, acz ciekawa przyjaźń pomiędzy Szymkiem a Budzikiem, który w dzieciństwie uratował mu życie. Dzieje się tak, ponieważ w ujęciu Małeckiego nawet przyjaźń może prowadzić do bólu i klęski.
Książki Małeckiego słuchałam niczym zaczarowana i przyznaję, że lektor - Andrzej Ferenc swoim głosem podkreślił zarówno oniryczność powieści jak i jej skrywaną głębię. Dlatego też polecam Wam "Rdzę" zarówno w wersji audio jak i papierowej. I choć nie będzie to łatwa czytelnicza wyprawa, myślę że warto ją odbyć. Bo proste życie może być znacznie bardziej skomplikowane niż nam się wydaje.

sobota, 27 stycznia 2018

Pisarskie rozmyślania o ekonomii, czyli "Dług. Rozrachunek z ciemną stroną bogactwa" Margaret Atwood

M.Atwood, "Dług. Rozrachunek z ciemną stroną bogactwa", tłumaczenie T.Macios, Wydawnictwo Znak, 2010.

Przyznam, że mam z książką "Dług. Rozrachunek z ciemną stroną bogactwa" Margaret Atwood spory problem. Z jednej strony nie chcę wmawiać Wam, że jest to lektura wciągająca i arcyciekawa, a z drugiej wiem, że przemyślenia w niej przedstawione są bardzo rozsądne, a konkluzja słuszna. I wszystko było by dobrze, gdyby nie ta ekonomia. Bo nie dość, że za nią nie przepadam to mam z nią sporo negatywnych doświadczeń.
Książka Margaret Atwood to zbiór esejów opowiadających o różnego rodzaju długach, podejściu do pieniądza i jego wartości oraz różnicach społecznych, związanych ze statusem majątkowym. Mówi ona także o tym, że są sytuacje, w których nasze kredyty czy wierzytelności nie dotyczą pieniędzy sensu stricte. Możemy być winni przysługę czy szacunek. Wszystko zależy od sytuacji. Całość autorka popiera przykładami, zarówno literackimi, jak i tymi wziętymi z codziennego życia.
Gdyby tę książkę napisał ktoś inny, prawdopodobnie bym jej nie przeczytała. Atwood stała się jednak dla mnie ostatnio autorką, po którą warto sięgnąć. Nawet wtedy, gdy opowiada o tematach trudnych. Nasza kultura uczy nas, że pieniądze są czymś, o czym się nie rozmawia. Jednak od ich posiadania zależy nasz los. I nie tylko od posiadania. Także od tego, co robimy, gdy je mamy. Przewijający się przez całość motyw dłużnik-wierzyciel pokazuje, że wierzytelności towarzyszą nam od zarania dziejów. Ciekawe jest to, jak autorka odwołuje się do motywów literackich. Przyznam, że większość z nich pochodziła z literatury anglojęzycznej, często nieprzetłumaczonej do tej pory na język polski i była dla mnie nieznana, jednak Atwood nakreśliła wszystko na tyle wyraźnie, że łatwo było zrozumieć jej intencje. Odpowiedzialny jest za to styl i ogromne zasoby wiedzy pisarki. Eseje są bowiem niezwykle przemyślane i przejrzyste. Nietrudno je zrozumieć, mimo że opowiadają o skomplikowanych zagadnieniach wymagających długotrwałej analizy. Najciekawszy jest jednak ten ostatni, wydający się swoistą konkluzją książki. Jest to współczesna wersja "Opowieści wigilijnej" Dickensa, w której to bogaty Scrooge musi sobie uświadomić jak bardzo krzywdził nie tylko ludzi, ale planetę Ziemię. I choć obraz nakreślony przez Atwood wydaje się utopijny i nierealny, może zauroczyć. Szczególnie fanów pisarki, którym przypomni wątki z trylogii "Maddaddam". Nie będę jednak ukrywać, że mimo lekkości stylu i budującej konkluzji, książkę czytałam z umiarkowanym entuzjazmem. Jestem w stanie przeczytać pięćdziesiąt stron o ekonomii. Ponad dwieście pięćdziesiąt trochę mnie przerosło.
Nie będę polecać Wam tej książki. Jednak jeśli lubicie ekonomię, zastanawiacie się nas rolą człowieka na świecie i relacją dłużnik-wierzyciel poświęćcie jej chwilę czasu. Może otworzy Wam oczy, może znudzi. Ja, mimo tej odrobiny znużenia, nie żałuję czasu poświęconego na tę lekturę "Długu. Rozrachunku z ciemną stroną bogactwa" Margaret Atwood.

PS Na podstawie tej książki nakręcono również film zatytułowany "Payback" czy też "Dług według Margaret Atwood". Nie widziałam go, więc trudno mi się wypowiadać, ale może jest on alternatywą dla czytania tej nazbyt ekonomicznej książki. 

środa, 24 stycznia 2018

Każda kobieta ma to coś..., czyli "Kaprysik. Damskie historie" Mariusza Szczygła

M. Szczygieł, "Kaprysik. Damskie historie", Wydawnictwo Agora, 2017.

Czy mężczyzna może pisać o kobietach w sposób celny i zabawny, ale tak, aby nikogo nie wyśmiać i nie urazić? Czy mężczyzna może przedstawić szereg kobiecych historii, które być może zawierają pewne kaprysy i dziwactwa, ale stawiają kobiety w takim świetle, że bohaterki tych opowieści wydają się nam osobami wręcz przesympatycznymi? Tak. Pod warunkiem, że tym mężczyzną jest Mariusz Szczygieł. Zbiór jego krótkich reportaży o kobietach zatytułowany "Kaprysik. Damskie historie" zauroczył mnie zarówno formą jak i treścią.
Kobiety potrafią czarować osobowością i zaznaczać swoje miejsce w społeczeństwie nawet przy pomocy drobnych, niemal nic nieznaczących nawyków. Właśnie nad tymi drobnostkami pochyla się w swoich reportażach Mariusz Szczygieł. Poznajemy więc historię dwóch przyjaciółek, które korespondowały ze sobą przez niemal całe życie, mimo że nie dzieliła ich duża odległość. Możemy przeczytać opowieść o tajemniczej liście kobiet znalezionej w jednej ze stołecznych kawiarni. Dowiadujemy się o istnieniu Janiny Turek, która przez lata dokumentowała to, co innym wydaje się całkowicie nieistotne. I choć kobiety nie są jedynymi bohaterkami reportaży Szczygła, z pewnością właśnie one kreują przedstawiony w nich świat.
Zabrzmi to banalnie, ale reportaże Mariusza Szczygła dobrze się czyta. Dobrze się też ich słucha. Szczególnie w interpretacji autora, która nadaje tekstom dodatkowego wymiaru. "Kaprysik", choć jest zbiorem reportaży, nie porusza tematów ważkich i przygnębiających. Skupia się raczej na rzeczach ciekawych i osobliwych, które nie są bardziej niefartowne niż przeciętny ludzki żywot. I przypuszczalnie właśnie dzięki tej pozornej normalności, czy też sytuowaniu się w granicach normy "Kaprysik" aż tak bardzo wciąga czytelnika. Wyciąga bowiem wszystkie nasze ukrywane dziwactwa, które albo chronimy przed światłem dziennym, albo dzielimy się nimi jedynie z najbliższymi. Tak było, chociażby, w przypadku Janiny Turek, kobiety na wskroś przeciętnej, mającej jednak bardzo nietypowe hobby. Otóż spisywała ona w dziesiątkach zeszytów to, co przydarzyło jej się każdego dnia. Nie skupiała się jednak na własnych przemyśleniach, ale tym, ile razy każdego dnia ktoś ukłonił się na ulicy, albo co danego dnia jadła. Owa osobliwa kronika jest tworem ciekawym i zastanawiającym. Szczygieł pozwala sobie na snucie związanych z tym hipotez, analizując jaki pani Janina mogła mieć cel w tym całym spisywaniu. Te dywagacje, pojawiające się w niemal każdym z reportaży, nadają całości smaku i podkreślają to, co w całym cyklu zdaje się najważniejsze - urok normalności, ludzkich nawyków i przyzwyczajeń. To, co najnormalniejsze lub odrobinę dziwaczne wydaje się nam często ważniejsze niż wielkie sprawy świata. "Kaprysik" między wierszami, nadaje sens takim drobnostkom. I to bez względu na to, czy są to poszukiwania związane z tajemniczą listą kobiet, na której znalazły się tak znamienite postaci jak Hanna Krall, czy opowieść o życiorysie polskiej aktorki nominowanej do Oskara. Ponieważ każde życie jest taką drobną historyjką, kaprysem w odmętach świata. I w każdym z nas można znaleźć temat na reportaż.
"Kaprysik. Damskie historie" Mariusza Szczygła to niespełna cztery godziny słuchania. Przypuszczam, że lektura zajęłaby jeszcze mniej. Nie zmienia to jednak faktu, że dawno nic nie wzbudziło we mnie takiej ciekawości związanej z anonimowymi ludźmi obok (i to nie w kontekście plotkarskim), jak ten zbiór reportaży. Polecam go Wam z całego serca. Czas się uśmiechnąć do własnych dziwactw.

poniedziałek, 22 stycznia 2018

O traumie kata, czyli "Zaginiony" Michaela Katza Krefelda

M.Katz Krefeld, "Zaginiony", tłumaczenie E. Frątczak-Nowotny, Wydawnictwo Literackie, 2015.

Gdybym czytała serie w odpowiedniej kolejności, nie byłabym sobą. Dlatego też cykl Michaela Katza Krefelda o detektywie Ravnie zaczęłam od drugiego tomu. Cóż, przeglądając biblioteczne półki nie mogłam się powstrzymać i poczekać, aż ktoś zwróci książkę będącą początkiem serii. Z dwóch powodów. Po pierwsze - po roku od powrotu do Polski moja tęsknota za poukładaną Skandynawią w wersji duńskiej osiągnęła apogeum. A po drugie Ravn to po duńsku Kruk, czyli moje drugie ulubione zwierzę, tuż po kocie. Zapewniam jednak, że to nie jedyne powody, dla których warto było przeczytać "Zaginionego"
Były policjant, Thomas Ravnsholdt nie radzi sobie ze swoim życiem. Mieszka na łodzi, jego życiowym towarzyszem jest stary pies, stanowczo za dużo pije i nie może się pogodzić ze śmiercią ukochanej kobiety. Z marazmu wyrywa go zlecenie, którego początkowo nie chce przyjąć. Pewien stateczny księgowy poszedł do pracy, okradł znajdujący się w biurze sejf i zniknął. Po pół roku od tego wydarzenia zgłasza się do Ravna siostra złodzieja. Kobieta jest przekonana, że bratu stało się coś złego. Detektyw rusza do Berlina by zbadać sprawę. Nie wie jeszcze, jak dawnych czasów sięga afera, w którą się wplątał.
Przełomy dziejowe dla niektórych są związane z osiągnięciem wolności. Innym wywracają świat do góry nogami. Widać to w powieść Katza Krefelda, w której przeplatają się wątki współczesne i te sprzed zburzenia Muru Berlińskiego. Bohaterem tych pierwszych jest Ravn, tych drugich naczelny kat Stasi, wyciągający w swojej tajnej piwnicy informacje z tych, którzy oficjalnie są już niemal martwi. Obserwujemy go podczas ostatnich chwil komunizmu w NRD. To właśnie te obrazy mają naprowadzić na trop Ravna i czytelnika. Jednak historia Erharda Haussera służy również pokazaniu, jak daleko można się posunąć w imię ideałów i jak długo można wierzyć w racje systemu, który upada. Ten kat nie chce jednak przyjąć upadku do wiadomości i walczy by uratować resztki dawnej potęgi i przy okazji zniszczyć życie kolejnej osoby, kolejnej rodziny, kolejnego wroga "ojczyzny". I choć dla nas, Polaków, nikczemność dawnego systemu, "ubeckie metody" i ślepa wiara w system nie są czymś zupełnie obcym, ponieważ albo o tym słyszeliśmy, albo mieliśmy z tym piekłem do czynienia. Jednak trzeba przyznać Krefeldowi, że opisał tę rzeczywistość w sposób wystarczająco obrazowy, by nakreślić czytelnikom okrucieństwo świata za żelazną kurtyną. Lecz znacznie ciekawsze, niż przygody agenta Stasi są perypetie samego Ravna. A trzeba przyznać, że nie jest on człowiekiem łatwym w obyciu. Już sam sposób, w jaki przyjmuje zlecenie, można uznać za kontrowersyjny. A to, jak miota się między zrobieniem tylko tego, co konieczne, a całkowitym poświęceniem się misji wydaje się niemal urocze. Postać wykreowana przez Katza Krefelda jest nie tylko pełna sprzeczności, ale i ciekawa. Ravna nie da się lubić, ale można zauważyć w nim silnie zarysowany kręgosłup moralny. To jeden z tych bohaterów kryminałów, o których chce się czytać, ponieważ mimo słabości i ciężkich przeżyć, wie, co należy zrobić, umie myśleć i znajduje wyjście wtedy, gdy czytelnikom wydaje się, że go nie ma. "Zaginiony" jest jednak przede wszystkim dobrze skonstruowanym kryminałem, który, choć czasami nie porywa prędkością akcji, wciąga czytelnika w swój świat. Intryga kończy się całkiem zaskakująco, a i poszczególne wątki sprawiają, że książkę trudno odłożyć. Irytują tylko sceny związane ze śmiercią ukochanej detektywa. Rozumiem, że jest to sprawa łącząca poszczególne tomy i ma ona nadać głównemu bohaterowi melancholijny wymiar człowieka skrzywdzonego przez życie, ale stopień, w którym Ravn, mimo okoliczności, nie może się otrząsnąć z traumy odbiera tej postaci wiele z początkowego uroku.
Jeśli szukacie dobrego kryminału, sięgnijcie po serię o Ravnie. Choć przypuszczam, że lepiej zacząć ją od pierwszego tomu. Obiecuję, że kiedy tylko dopadnę tę książkę, przeczytam ją i zrecenzuję, choć nie czuję specjalnych niedogodności związanych z tym, że najpierw przeczytałam "Zaginionego". Wam też życzę miłej lektury. Powieść Michaela Katza Krefelda z pewnością do takich należy.

sobota, 20 stycznia 2018

Baśń i bajka to nie to samo, czyli "Grimm City. Wilk!" Jakuba Ćwieka

J.Ćwiek, "Grimm City. Wilk!", Wydawnictwo Sine Qua Non, 2016.

Disney wmówił nam, że baśnie to słodkie historyjki o księżniczkach, które zawsze odnajdują swojego księcia. Jednak jeśli przyjrzymy się oryginalnym historiom, spisanym przez braci Grimm, przekonamy się, że prędzej mogły przyprawić dzieci o koszmary niż o spokojny sen. Między innymi do tych wersji baśni nawiązuje świat wykreowany przez Jakuba Ćwieka w "Grimm City. Wilk!". 
Miasto Grimm to spowita pyłem i brudem metropolia umieszczona na cielsku olbrzyma. Tamtejszy klimat nie sprzyja nie tylko płucom, ale i uczciwemu życiu. Wszelkiego rodzaju gangsterzy, bogacze i rzezimieszki trzęsą miastem, w którym zwykli śmiertelnicy starają się po prostu przeżyć. Jednym z takich niewiniątek jest Alfie - przegrany muzyk. W wyniku nieprzyjemnego zbiegu okoliczności musi zastąpić swojego współlokatora, kierowcę taksówki, podczas pracy. Nawet nie wyobraża sobie w jak wielką aferę się przez to wplącze. Szczególnie, że nowy gracz na przestępczej scenie miasta rozpoczyna walkę o wpływy. 
Za audiobooka książki Ćwieka sięgnęłam, bo chciałam poprawić sobie humor. Dotychczas znałam tego pisarza głównie z serii o Kłamcy, więc wydawał się idealnym wyborem. Jednak słuchając opowieści o Grimm City zamiast śmiać się zanurzałam się w klimacie rodem z "Sin city" Roberta Rodrigueza. Nie żałuję. Tajemnicze historie i gangsterskie porachunki naprawdę mnie wciągnęły. Choć w pewnych aspektach, jeśli dobrze znało się oryginalne wersje baśni, łatwo było przewidzieć, co stanie się za chwilę. Bardziej zainteresował mnie jednak świat wykreowany przez autora, który, jak zwykle u Ćwieka, czerpie z kultury i popkultury pełnymi garściami. Mamy więc ponure miasto, trochę przypominające hybrydę hardkorowej wersji Katowic z Ameryką lat dwudziestych. Jest brudne, skrajnie seksistowskie i pełne bezwzględnych ludzi gotowych zdeptać innych jak robaki. Jego mieszkańcy odczuwają wobec niego wstręt każdego dnia, kiedy muszą przebijać się przez ulice, na których nie da się oddychać i które w każdej chwili mogą zostać zasypanie niewyobrażalną ilością pyłu. Ciekawa jest też panująca w świecie Grimm City religia oparta na pierwotnych krwawych wersjach baśni.Według tamtejszych wierzeń każdy opowiada swoją, specyficzną historię. Jest to interesujące szczególnie dlatego, że część opowieści z przeszłości, które poznajemy swoją fabułą naprawdę przypominają znane baśnie, choć zmodyfikowane, a postaci takie jak Jaś i Małgosia dorosły i lepiej lub gorzej radzą sobie z życiem. To właśnie baśń napędza tę książkę, nadaje Grimm City charakteru. Bo o głównym bohaterze nie można tego powiedzieć. Afie z założenia jest nieudacznikiem i przeciętniakiem. Jego życiem rządzi przypadek. I to właśnie on sprawia, że znajduje sojuszników wśród prawdziwych miejskich graczy, takich jak agent McShane czy prowadzący śledztwo Evans, a także gangster Dargosavlij. Dzięki ich przewodnictwu Alfiemu udaje się zachowywać życie w najmniej odpowiednich okolicznościach. Jednak moją ulubioną bohaterką jest Palla Di Neve - młoda dziennikarka, która radzi sobie znacznie lepiej niż starzy wyjadacze w świecie sytuującym kobiety, jako istoty podrzędne. Sposób, w jaki manipuluje mężczyznami i uciera im nosa pokazuje jednoznacznie, że w dziennikarstwie liczy się talent i umiejętności, a nie płeć. Wojna o wpływy opisywana z perspektywy tych bohaterów nie tylko wciąga, ale i pozwala zrozumieć, że niczyja historia nie może istnieć osobno, a w bajka to nie zawsze opowiastka o triumfie dobra nad złem.
"Grimm City. Wilk!" może i nie wciąga tak jak Sin City, ale to ciekawa opowieść, która może ubarwić nam długie, zimowe wieczory. Historii kryminalnej nie można niemal nic zarzucić, a mroczny, baśniowy świat to gratka dla każdego, kto lubi w książkach znajdować odwołania do innych dzieł kultury. Ja chętnie dam się porwać drugiej części historii o tym ponurym miejscu. 

wtorek, 16 stycznia 2018

O perfekcji reportażu, czyli "Bóg zapłać" Wojciecha Tochmana

W. Tochman, "Bóg zapłać", Wydawnictwo Czarne, 2010.

Dobry reportaż powinien poruszać, zachowując obiektywizm i opisywać wydarzenia, które być może nie są łatwe w odbiorze, ale świadczą o określonych zjawiskach społecznych. Tak właśnie można określić teksty autorstwa Wojciecha Tochmana zawarte w zbiorze zatytułowanym "Bóg zapłać". Jak dla mnie są one przykładem perfekcyjnego reportażu.
Wojciech Tochman nie boi się trudnych tematów. Porusza je, choć wielu wolałoby o nich zapomnieć. W "Bóg zapłać", wydanym w 2010 roku znajdują się teksty z lat wcześniejszych, ułożone tak, by tworzyły spójną całość. Opowiadają o ludzkiej biedzie, niezrozumieniu, braku współczucia, ślepej wierze czy pogodzeniu się z trudnym losem. Mówią o wszystkim tym, co chcielibyśmy przemilczeć. I sprawiają, że podskórnie chcemy zacząć działać.
Nie żyjemy w świecie idealnym. Jednak często chcemy się łudzić, że szarość dookoła nas nie dotyczy. Wojciech Tochman w swoich reportażach oświetla dla nas tę szarość. I nie jest ona przyjemna. Wśród nas żyją przecież i tacy, którym życie nie tyle "nie wyszło", co od samego początku nie dawało szans. Inni stracili szansę na normalność w jednej chwili. Nie odzyskają jej nigdy. Reportaże znajdujące się w zbiorze "Bóg zapłać" to garść oszczędnych, doskonale dobranych słów, które razem wgryzają się w ludzki umysł i chwytają za serce. Jak historia maturzystów z Białegostoku, którzy ucierpieli w wypadku w drodze do Częstochowy na tradycyjną pielgrzymkę. Autor opowiada o nich dwa razy. Tuż po tragedii i po upływie roku. W obu tych relacjach na pierwszy plan wybija się nie tylko ironia losu, ale i autobus pełen wierzących uczniów i nauczycieli, który jechał na tę samą pielgrzymkę i nie zatrzymał się by pomóc, choć płonący koledzy siedzących w nim maturzystów byli tuż obok. I słowa "Bóg tak chciał" pozwalające odżegnać się od tragedii, w której ofiarami są nie tylko ci, którzy zginęli, ale i ci, którzy śmieli przeżyć. Podczas opowieści o tak przerażających wydarzeniach uwidacznia się dziennikarska postawa Tochmana - reportera stojącego z boku, zadającego pytania i wysłuchującego odpowiedzi, który dyskretnie słucha i notuje nikogo nie oceniając. Autor oddaje w ten sposób głos osobom na co dzień żyjącym gdzieś poza marginesem ludzkiego wzroku. Bowiem kiedy tylko wyściubią nos ze swych nisz, spotykają się ze społecznym ostracyzmem. Jak chłopak chorujący na zespół Tourette'a, rodzeństwo w dzieciństwie odebrane kochającym, acz biednym rodzicom, a także kobieta, która wbrew wszystkiemu odważyła się adoptować niepełnosprawne dziecko. Takich historii wokół nas jest mnóstwo. Jednak albo się o nich nie mówi, albo wspomina w kontekście sensacji z tabloidu czy programu "Uwaga". Tego typu kreacje jesteśmy w stanie ominąć. Reportaże Tochmana poruszają jednak zupełnie inne nuty - jemu nie chodzi o sensację, ale o ludzkie życie, to prawdziwe, niepodkolorowane i pełne cierpienia. To, które zmusza nas do zadania pytania: dlaczego ludzki żywot jest taki okrutny i co ja mogę zrobić, żeby to zmienić.
Perfekcyjny reportaż to taki, który przy zachowaniu obiektywizmu zmusza czytelników do myślenia. Nie daje jednoznacznej odpowiedzi, ale opisuje sytuacje, które są strzępkami otaczającej nas rzeczywistości. Znajdujące się w zbiorze "Bóg zapłać" teksty Wojciecha Tochmana, spełniają wszystkie te postulaty, dlatego mogę je Wam z całego serca polecić.

niedziela, 14 stycznia 2018

Bierność nigdy niczego nie naprawi, czyli "Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa" Harukiego Murakamiego

H.Murakami, "Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa", tłumaczenie A. Zielińska-Elliot, Wydawnictwo Muza 2013.

Haruki Murakami to pisarz, z którym mam sporo problemów. Patrzę bowiem na jego utwory z dwóch perspektyw - czytelniczej i krytycznej. Ta druga często każe mi wytykać wady języka tego pisarza i twierdzić, że większość jego książek jest zbyt prosta i płaska w odbiorze, a bohaterki, które kreuje są bez wyrazu. Jednak jako czytelniczka lubię zatapiać się w świat budowany przez Japończyka i często identyfikuję się z tworzonymi przez niego postaciami (głównie płci męskiej, nie pytajcie dlaczego). Na szczęście w przypadku "Bezbarwnego Tsukuru Tazaki i lat jego pielgrzymstwa" nie muszę być zbyt krytyczna.
Tsukuru Tazaki to trzydziestosześcioletni kawaler, który stara się ułożyć swoje samotne i monotonne życie. Spotyka kobietę - Sarę Kimoto i zbliża się do niej na tyle, by opowiedzieć jej najsmutniejszą historię swojego życia. Jako młody chłopak mieszkający w Nagoi miał czwórkę przyjaciół. Przeżył z nimi kilka pięknych lat. Nawet wtedy, gdy jako jedyny przeniósł się na studia do Tokio starał się za wszelką cenę utrzymywać z nimi kontakt. Jednak pewnego dnia, nagle, bez powodu, wszyscy zaczęli go ignorować. Tsukuru nigdy nie dociekał, dlaczego tak się stało. Jednak w chwili, w której Sara mobilizuje go do poszukiwań, jest gotów je podjąć. Nie wie jeszcze, jak daleko go poniosą.
Człowiek jest istotą społeczną. Bez względu na to, jak bardzo pragniemy temu zaprzeczyć, potrzebujemy aprobaty bliskich i otoczenia. Główny bohater powieści Murakamiego został jej pozbawiony nagle i to w najbardziej brutalny ze sposobów. Cierpiał z tego powodu miesiącami i nie potrafił o tym zapomnieć, jednak nigdy nie odważył się zapytać dlaczego przyjaciele tak nagle go odrzucili. I choć większości czytelników wyda się to dziwne, ponieważ dociekanie leży w naszej naturze, do Tsukuru Tazaki ta bierność pasuje. Ponieważ od samego początku wydawało mu się, że do niczego i nikogo nie przystaje. Wystarczy spojrzeć na pierwszy, prozaiczny powód - każdy z jego przyjaciół nosił nazwisko związane z jakimś kolorem z czym wiązały się konkretne pseudonimy: Biała, Czarna, Czerwony i Niebieski. Tsukuru z racji nazwiska, które nie pasowało do reszty na zawsze pozostawał jedynie Tsukuru. I to czyniło go, w jego mniemaniu, bezbarwnym. Odstawał także w innych aspektach, zawsze wydawało mu się, że jest czymś w rodzaju piątego koła u wozu i dlatego, choć odrzucenie było dla niego szokiem, nie stanowiło ono dla niego czegoś całkowicie niezrozumiałego. Jakby sam wcześniej wydał na siebie ten wyrok. Trudno mi pisać o samych poszukiwaniach prowadzonych przez Tazakiego - nie chcę zdradzać zbyt wiele z treści. Jednak warto zaznaczyć, że czas wszystko zmienia i poszczególne etapy poszukiwań sprawiają, że to, co niegdyś wydawało się traumą, teraz jest jedynie cieniem smutku, a całe wyjaśnienia zawsze będą wydawały się niewystarczające. Należy wspomnieć też o tym, z czym Murakami, w moim mniemaniu ma problem, czyli o postaciach kobiecych. O ile Sara, która nie pojawia się w książce zbyt często jest kobietą z krwi i kości, która wie czego chce i do czego dąży, o tyle zarówno Czarna jak i Biała wydają się być jedynie naszkicowane. Jedna z nich długo cierpiała z powodu pewnych problemów, nigdy dokładnie niezdefiniowanych, a druga wydawała się wieczną opiekunką i służącą - czyli kobietą wyrzekającą się siebie dla innych. Obu brakuje głębi i służą raczej odgrywaniu konkretnej roli niż istnieniu jako osobne byty. Powieść Murakamiego jest jednak przede wszystkim opowieścią o samotności - o tym, że można się do niej przyzwyczaić i trwać w niej niemal bezboleśnie. Jednak kiedy pojawia się realna szansa na to, że nie będzie trzeba już żyć pojedynczo, można zrobić wiele, by z takowej alternatywy skorzystać. Lecz najpierw trzeba pokonać ból odrzucenia, a ten jest często niewyobrażalny. To także historia ludzkich zmian. Młodzi, pełni ideałów, piękni, wydawaliśmy się sobie więcej warci niż dorośli, którzy zbyt wiele muszą i dlatego tracą nie tylko wolność, ale i cel w życiu.
Trwanie obok wszystkiego nie jest łatwe. Jednak bohaterowi Murakamiego długo udawało się tak żyć. Jego historia wciąga i niepokoi. Co musiało się stać, skoro przyjaciele z dnia na dzień zerwali z nim kontakt? Czy zrobili to słusznie? A może liczyli na inną reakcję samego Tsuskuru, a on milcząc, stracił coś bardzo cennego? "Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa" to prosta, wzruszająca historia o odbudowywaniu mostów, która z pewnością jest jedną z najlepszych powieści Murakamiego. 

środa, 10 stycznia 2018

Zło: nieprzewidywalne i zaślepione, czyli "Bestia. Studium zła" Magdy Omilianowicz

M.Omilianowicz, "Bestia. Studium zła", Wydawnictwo Od Deski do Deski, 2016

Pierwszy raz książka sprawiała, że sparaliżował mnie strach. I to nie raz. "Bestia. Studium zła" mroziła krew w żyłach niemal nieustannie. W swoim reportażu z fragmentami fikcji literackiej napisanym w serii Na F/Aktach wydawnictwa Od Deski do Deski Magda Omilianowicz opisuje bowiem człowieka, który nie odróżnia dobra i zła do tego stopnia, że zbrodnia niemal myli mu się z zabawą.
Leszek Pękalski, zwany "wampirem z Bytowa" przyznał się do 67 morderstw. Nie wiadomo, ile ich naprawdę popełnił. Skazano go za jedno. Autorka przybliża jego postać, ukazuje korzenie, analizuje wydarzenia, które mogły ukształtować go jako zbrodniarza, poszukuje motywów i stara się zrozumieć jego postępowanie. Część książki to przerażające monologi Pękalskiego, który opowiada o swoich zbrodniach dokładnie tak jak mógłby mówić o obiedzie czy zmianie miejsca zamieszkania. Całość oparta jest na aktach, wypowiedziach skazanego oraz osób mających z nim do czynienia.
Książki Omilianowicz słuchałam i być może to po części dzięki interpretacji Krzysztofa Czeczota treść tak bardzo mną wstrząsnęła. Jestem jednak pewna, że sama postać Pękalskiego jest głównym źródłem mojego strachu. Tragiczne połączenie traumatycznego dzieciństwa, cech psychopatycznych i niepełnosprawności intelektualnej sprawiło, że wampir z Bytowa niezdolny jest do odróżniania dobra od zła. W jego świecie zdaje się istnieć jedynie przyjemność i niedogodność. Do pierwszego dąży, drugiego unika. Ponadto z racji owego połączenia przez wiele lat nikt nie postrzegał Pękalskiego jako potencjalnego mordercy. Był jedynie "ciapą", "sierotą", "fajtłapą". Zamiast strachu wzbudzał litość. Jednocześnie nikt nigdy nie nauczył go jak radzić sobie z popędami. Dlatego, niczym zwierzę, po prostu, spełniał swoje zachcianki bez większego zastanowienia, ukrywając się jedynie w minimalnym stopniu. Trudno powiedzieć, czy miał szczęście, czy działał na tyle chaotycznie, że wykrycie go przez lata było niemożliwe. Pękalski utwierdzał się więc w swojej bezkarności i pozbawiał życia dziesiątki osób. Książka Omilianowicz nie mówi jednak o samych zbrodniach. Dowiadujemy się o niezwykle trudnym dzieciństwie. O tym, że Pękalski, często cierpiący głód, miał zawsze nieposkromiony apetyty. A także o szwagrze, który być może mógł powstrzymać zbrodniarza, ale połasił się na siedemset złotych. Autorka pokazuje w Bestii" dwa oblicza mordercy: niepełnosprawnego intelektualnie sierotę Leszka - wiecznie głodnego biedaka szukającego współczucia i pomocy oraz wyrachowanego, leniwego wampira z Bytowa, zdolnego do zabicia kogoś tylko dlatego, że śmiał się z jego nienaturalnego zachowania. Omilianowicz jest niezwykle wręcz obiektywna, zbiera opinie ludzi, którzy znali Pękalskiego, stara się znaleźć w nim pozytywy, ale niemal nikt nie potrafi powiedzieć o nim nic jednoznacznie dobrego. W najlepszy wypadku zbrodniarz był wobec kogoś neutralny. Jednak każdy, kto przebywał z nim choć odrobinę dłużej zauważał, że Pękalski wykorzystywał swoją słabość by wzbudzać litość i manipulował ludźmi, oszukując ich i wyzyskując ich dobroć.
Trudno mi pojąć, że tacy ludzie jak Pękalski mogą chodzić po świecie. Trudno mi nawet nazwać takiego zbrodniarza człowiekiem. Wampir z Bytowa jako morderca złamał wszystkie stereotypy, pokazując, że można popełniać najgorsze przewinienia, będąc biednym, niepełnosprawnym intelektualnie sierotą. I choć odkąd wysłuchałam tej książki Pękalski i możliwość wypuszczenia go na wolność wzbudzają we mnie strach, uważam, że takie lektury jak "Bestia. Studium zła" są nam bardzo potrzebne. Uświadamiają, że zło może czaić się w każdym. A kiedy napisane są po mistrzowsku, tak jak książka Omilianowicz, można je tylko z całego serca polecić.

poniedziałek, 8 stycznia 2018

Amerykańskie podróbki, czyli Neil Gaiman i jego "Amerykańscy bogowie"

N.Gaiman, "Amerykańscy bogowie, tłumaczenie P.Braiter, Wydawnictwo Mag, 2016.

"Amerykańscy bogowie" Neila Gaimana to dla wielu powieść kultowa. Ja usłyszałam o niej przypadkiem, kiedy promowano serial nakręcony na jej kanwie. Cóż, przyznaję bez bicia, że fantastyka od lat nie leży w zakresie moich ścisłych książkowych zainteresowań. Pomyślałam jednak, że może warto obejrzeć serial, a hołduje zasadzie "najpierw książka, potem ekranizacja", więc znalazłam na Storytel audiobooka i zabrałam się do słuchania. Zajęło mi to siedemnaście dni, mimo że średnio wysłuchuję jedną książkę tygodniowo.
Cień po kilku latach w więzieniu ma wreszcie wyjść na wolność. Jednak nie wszystko idzie po jego myśli. Tuż przed opuszczeniem zakładu karnego dowiaduje się, że jego ukochana żona - Laura, zginęła w wypadku samochodowym. Wszystko wskazuje na to, że przed śmiercią go zdradzała. Oszołomiony mężczyzna tuż po wyjściu na wolność spotyka tajemniczego pana Wednesdaya, który zdaje się czekać na Cienia. Podstępem zatrudnia go w charakterze ochroniarza i wprowadza w przedziwny, szykujący się na wojnę świat.
Być może miałam zbyt wygórowane oczekiwania, ale opowieść Gaimana wydała mi się, po prostu, nudna. Zwroty akcji były przewidywalne, a większość fabuły, ze względu na źródła mitologiczne, łatwa do odgadnięcia. Przyznaję jednak, że całość miała swoje dobre strony. W książce pojawiły się bowiem mniej znane bóstwa słowiańskie - Czernobog, czy siostrzane Zorze, które przynajmniej na początku mogły mnie jeszcze czymś zaskoczyć. Potem ich związek z innymi, lepiej znanymi mi mitologiami stał się na tyle czytelny, że wiedziałam, czego się po nich spodziewać. Mało intrygujące są również serwowane przez Gaimana tajemnice - jedynie laik, który z mitologią nie ma nic wspólnego, nie domyśli się od razu kim jest niby tajemniczy pan Wedensday i inni bohaterowie. A na temat tego, jak kreacja tego bohatera nie zgadza się z wyobrażeniem, jakie mam na jego temat, można napisać całą książkę. Ograniczę się to tego, że Wednesdayowi bliżej do knującego niezrozumiałe gierki Donalda Trumpa niż do prawdziwego, pełnokrwistego wikinga z krukami na ramieniu. Jedyną interesującą postacią wydaje się być sam Cień - zawikłany w swojej beznadziei i niemożności wyboru sługa. Mimo kryminalnej przeszłości ma w sobie więcej przyzwoitości niż jakiekolwiek bóstwo i choć jego głównym celem zdaje się być przetrwanie, stara się postępować słusznie i zrozumieć swoją rolę w pokręconym świecie, do którego trafił. Owo poszukiwanie jest dla mnie jedynym interesującym wątkiem całej opowieści, który, niestety, nie został rozwiązany w satysfakcjonujący czytelnika sposób. Jeśli chodzi o pomysły - interesujący wydał mi się tylko jeden. Mianowicie wykreowanie nowoczesnych, współczesnych nam bóstw. Pieniądze, sława czy elektronika stają się dla nas tak ważne, że rzeczywiście możemy przyrównać je do bogów. W pewnym sensie, tak jak dawne politeistyczne bóstwa spełniają one funkcję użytkową. Wydaje mi się jednak, że są to postacie niewyraźnie nakreślone, przez co nieautentyczne. Służą bardziej jako proteza wroga niż ktoś, kto rzeczywiście może wzbudzać strach.
Po wysłuchaniu "Amerykańskich bogów" z pewnością nie sięgnę po serial. Jak dla mnie ta książka to bank zmarnowanych pomysłów i spłaszczonych postaci. Jeden Cień jej nie uratuje. Dlatego, jeśli tak jak ja nie uważacie Gaimana za kultowego autora, nie czytajcie tej powieści - czas można zmarnować na przynajmniej sto o wiele ciekawszych sposobów.

czwartek, 4 stycznia 2018

Dzieciństwo wyznacza nasze ścieżki, czyli "To ty jesteś Bobbym Fischerem" Christera Mjåseta

Ch.Mjåset, "To ty jesteś Bobbym Fischerem", tłumaczenie D.Polska, Wydawnictwo Smak Słowa, 2016.
Moje wycieczki do biblioteki mają stały plan. Pierwszym przystankiem po przekroczeniu progu wypożyczalni są dwa regały, na których znajdują się książki zakwalifikowane jako literatura norweska, duńska, fińska, islandzka i szwedzka. Dokładnie w tej kolejności. To właśnie tam znalazłam powieść Christera Mjåseta "To ty jesteś Bobbym Fischerem" i przyznaje, że po jej lekturze chętnie wrócę do tego norweskiego pisarza.
Håkon pojawia się w rodzinnym Lillehammer po raz pierwszy od ponad dwudziestu lat. Przyjechał na pogrzeb dawnego kolegi. Unikał tego miasta, ponieważ wiązało się ono z wieloma nieprzyjemnymi wspomnieniami i tajemnicą sprzed lat, o której wszyscy chcieliby zapomnieć. Niestety zostawiła ona ślad na każdym z pięciu dawnych przyjaciół. Tak jak zniknięcie Agnes, dziewczyny, która była im bliska. Na czym polegał sekret? Co takiego zrobili chłopcy? I co tak naprawdę stało się z dziewczyną? Te tajemnice można poznać podczas pełnej emocji lektury, która przenosi nas z przyszłości w przeszłość i z powrotem.
Nie możemy uciec przed przeszłością. A niektóre sprawy z nią związane są zbyt skomplikowane, by po prostu o nich zapomnieć. Główny bohater powieści Mjåseta stara się uciec przed dawnymi wydarzeniami, ale po dwudziestu latach przeszłość dogania jego. Umiera jeden z dawnych przyjaciół Håkona, a on jest tym nagłym zgonem czterdziestoletniego mężczyzny na tyle zaintrygowany, że postanawia jechać na pogrzeb. Spotyka tam swoją dawną paczkę i zaczyna wspominać wszystko to, co rozdzieliło ich niemal na zawsze. Dzieci robią głupie rzeczy. Często nieprzemyślane i nie do końca uczciwe. Uczą się życia i walczą między sobą o dominację. Jednak mimo tego, że dzieciństwo jest swego rodzaju jazdą próbną, często zderza się ono z rzeczywistością i zmienia ją o sto osiemdziesiąt stopni. Tak było w przypadku bohaterów Mjåseta. Ich pełne uroku dzieciństwo, wydające się emocjonującą bajką ściera się z życiem czterdziestolatków, którzy stracili już wszelkie złudzenia. Ich radość jest niekompletna, emocje stłumione, a samotność jakby bardziej dotkliwa. Podkreśla to budowa powieści - rozdziały to teraźniejsze wydarzenia przeplatane z opowieściami z przeszłości. Ciekawe jest też milczenie. Dawni przyjaciele nie tylko chcą zapomnieć o wydarzeniach z dawnych lat, ale także nie mówią o nich swoich najbliższym. Żyją z zadrą, rzutującą na większość ich decyzji, ale nie są gotowi o niej opowiedzieć. Jakby wyjaśnienie całej sytuacji miało nadać jej dodatkowy sens. Cała powieść zdaje się być przestrogą. Mówi niemal wprost o tym, że tylko otwarcie się na innych, dialog, może cokolwiek zmienić. I choć nie uda się naprawić wszystkiego można choć w części złagodzić ból. Ciekawa jest także relacja między głównym bohaterem i zmarłym - Kristofferem. Przez całe życie zdawali się odgrywali partie szachów, w których jednym z graczy był wspomniany w tytule Bobby Fischer. Ta rozgrywka zdawała się opisywać ich relacje - nieustanny konflikt o dominację w grupie, miłości, codziennym życiu. Przyjaźń i rywalizacja zdawały się być ze sobą nieustannie połączone, a ustawanie ról podczas partii. zdawało się to potwierdzać.
"To ty jesteś Bobbym Fischerem" Christera Mjåseta to ciekawa opowieść o tym, jak dzieciństwo wpływa na nasze dorosłe życie i do jakiego stopnia jesteśmy niewolnikami swoich wspomnień. Polecam tę książkę wszystkim miłośnikom skandynawskiej, pełnej niedopowiedzianych emocji literatury i tym, którzy doceniają urok pozornie niewinnych opowieści z dawnych lat.