środa, 10 maja 2017

Czara goryczy się przelała, czyli kilka słów o bazgraniu po książkach, szczególnie cudzych...

(Na zdjęciu spis treści książki Łukasza Orbitowskiego "Tracę ciepło" , wypożyczonej z Biblioteki Raczyńskich w Poznaniu)

Miałam dzisiaj napisać recenzję. Jednak, kiedy przeglądałam po raz kolejny przeczytaną wcześniej książkę, trafił mnie szlag. Powieść tę wypożyczyłam z biblioteki i już w trakcie lektury niezmiernie zirytowała mnie jedna rzecz - ktoś zabazgrał kilka ostatnich kartek. Może nawet przełknęłabym to, gdyby owe notatki miały jakiś związek z treścią. W większości jednak nie miały. Część z nich, owszem, przypominała zapiski maturzysty, próbującego połączyć książkowe wątki z tematem prezentacji maturalnej, ale większość (zapisana innym charakterem pisma) dotyczyła bliżej niezidentyfikowanych bzdur. Z frustracji związanej tą sytuacją zrodził się ten wpis. Chcę bowiem podywagować na temat tego, czy można i czy warto pisać po książkach.
Już po samym wstępie widać, że nie jestem zwolenniczką wzbogacania książek własnymi zapiskami. Rozumiem jednak tych, którzy mają na półkach pozycje zawierające notatki na marginesach, albo upstrzone dziesiątkami karteczek. W czasie studiów sama używałam tych ostatnich, dzięki czemu na zajęciach z łatwością przychodziło mi odszukiwanie właściwego fragmentu. Tylko z karteczkami jest prościej - zawsze można je usunąć i nie ma po nich śladu. Jeśli robimy notatki w książce, nawet ołówkiem, nigdy nie pozbędziemy się ich w stu procentach. I tu pojawia się kilka kwestii, które powinny rozstrzygać, czy po danej pozycji można pisać.

1) Czy to Twoja książka? 
Pytanie wydaje się banalne, prawda? Niestety, niektórym zdarza się pisać po książkach należących do innych, szczególnie, do bibliotek. Pozycje znajdujące się w zbiorach bibliotecznych są dobrem wspólnym. Czy naprawdę trzeba się dzielić ze wszystkimi swoimi przemyśleniami? Zresztą takie notatki mogę ewentualnie zaakceptować, ale znajdowałam w wypożyczonych książkach listy zakupów, informacje o spotkaniach, numery telefonów, a nawet spisane rozmowy. Wiem, że żyjemy w kraju, w którym własność wspólna jest traktowana jak niczyja, ale czy naprawdę musimy obchodzić się z książkami, jak z będącymi "pod ręką" kawałkami papieru? 
Biblioteki to jedno, czym innym jest własność prywatna. Przyznam szczerze, kiedy ktoś oddaje mi pożyczoną wcześniej pozycję w złym stanie, a tym bardziej, z własnymi notatkami, mam ochotę go zamordować. Szanuję swoją biblioteczkę i dlatego chcę, aby ludzie, którym dałam do niej dostęp, robili to samo. Naprawdę, nie zależy mi na czytaniu cudzych "złotych myśli" i nie dzielę się swoimi z innymi. Czy tak trudno uszanować kogoś, kto dzieli się z nami własnymi książkowymi zasobami?

2) Czy chcesz dzielić się swoimi notatkami z innymi?
Cóż, pozostawianie notatek w książkach wypożyczonych z biblioteki czy też należących do innych osób, jest automatyczną zgodą na ich rozpowszechnianie. Zostawianie ich w pozycjach należących do naszej prywatnej biblioteczki, to co innego. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że nigdy nikt inny ich nie przeczyta. Oprócz nas samych. Po latach... Kiedy z rumieńcami na twarzy będziemy się zastanawiać, jak mogliśmy być tak głupi. Jeśli jednak udostępniamy swoje zbiory komuś innemu... Serio, naprawdę chcecie, aby Wasi znajomi mieli dostęp do Waszych konkluzji i przemyśleń? Jesteście pewni, że nigdy nie wykorzystają ich przeciwko Wam?  Nawet, jeśli traktujecie swoje książki jak Gollum pierścień, pamiętajcie, że kiedyś trafią one w ręce Waszych dzieci, innych krewnych, albo jakiegoś ciekawskiego antykwariusza. A potem rozpłyną się po świecie...

3) Czy robienie notatek w książkach naprawdę ma sens?
Owszem, kiedy się uczymy, notatki mogą pomóc. Stąd wspomniane przeze mnie kolorowe karteczki. I dodatkowe wydania kilku lektur (za 3,50 zł), które pełne są moich gryzmołów. Ale ich nikt nie żałuje, ponieważ porządne egzemplarze tych samych książek można znaleźć na reprezentacyjnych miejscach w mojej biblioteczce. Jest jeszcze kwestia cytatów - wiem, że wielu czytelników przepada za zaznaczaniem takowych. Doskonale to rozumiem i nie widzę w tym problemu, jeśli proces ten dotyczy wyłącznie naszej własności. Pokreślona książka z biblioteki to już co innego - gdyby każdy czytelnik miał zaznaczać swoje ulubione słowa, najprawdopodobniej podkreślony byłby cały tekst. Poza tym, jaka jest szansa na to, że chcąc wrócić do lektury, trafimy dokładnie na ten sam egzemplarz, który wypożyczyliśmy dziesięć lat wcześniej? Nie łatwiej zainwestować w zeszyt i spisać interesujące nas słowa? Albo, chociażby, jeśli szkoda nam czasu na przepisywanie, zrobić zdjęcie interesującego cytatu? Przecież aparat fotograficzny jest wbudowany w tej chwili nawet w najbardziej prymitywny telefon komórkowy! 
Najważniejszą kwestią jest jednak przydatność notatek - owszem, są książki, które czytamy wiele razy i warto popatrzeć na ewolucję własnych przemyśleń. Ale, bądźmy szczerzy, wracamy może do dziesięciu procent naszych lektur. Większość jednak, po pierwszym przeczytaniu, ląduje na półce, albo u kogoś innego... Po co więc ozdabiać takie książki notatkami, których nikt nigdy nie przeczyta?

Jaka jest konkluzja tego tekstu? Nie piszcie po cudzych książkach. Po swoich raczej też nie, chyba, że bardzo Wam na tym zależy, albo musicie się czegoś nauczyć. Owszem, dzieło należy do czytelnika, możemy z nim robić, co chcemy, ale czy nie warto pozostawić jego rozszerzenia we własnej głowie, dzienniku, notatniku czy komputerze? Musimy naruszać integralność utworu literackiego? Wiem, że wielu z Was uzna mnie za nawiedzoną wyznawczynię książkowej nietykalności. Ale czasami myślę sobie o księgozbiorach ludzi wielkich, upstrzonych notatkami, które sprzedawane są za niewiarygodnie pieniądze, a czasami nawet wydawane. I, po pierwsze - nie chciałabym, aby ktokolwiek mógł porównać moje konkluzje z ich przemyśleniami, ponieważ najprawdopodobniej wyszłabym na kompletną idiotkę. A po drugie, dzielenie się swoimi refleksjami na temat książek na ich kartkach wydaje mi się pewnym rodzajem ekshibicjonizmu. Przecież, w przeciwieństwie do bardziej spójnych form literackich, w notatce dajemy ponieść się chwili, przekazujemy ulotną myśl, często w ułomnej postaci. Czy naprawdę warto? Chciałabym poznać Waszą opinię na ten temat.

26 komentarzy:

  1. Nie mieści mi się w głowie, jak można napisać cokolwiek w książce pożyczonej z biblioteki czy od kogoś, to jest absolutną świętość i nawet zaznaczenie jakiegoś cytatu delikatnie ołówkiem jest przegięciem. Mój egzemplarz jest mój, więc zdarza mi się zaznaczyć cytat, ale ostatnio przerzuciłam się na zapisywanie stron w notatniku. Kiedyś w książce pożyczonej z biblioteki widziałam marginesy popisane długopisem, widać było, że ktoś przygotowywał referat korzystając z książki. I ten dylemat, czy bardziej cieszyć się, że ktoś nie ściągał go z neta tylko czytał, czy wkurzać, że zniszczył bezpowrotnie nie swój egzemplarz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie o to chodzi - w swoim egzemplarzu wolno robić wszystko, co się chce. Niestety, niektórzy traktują książki z biblioteki jak swoje własne. I przyznam szczerze, że wolałabym, aby taka osoba ściągnęła sobie książkę z neta, albo ją skserowała. W końcu, jeśli ktoś zabazgrze egzemplarz z biblioteki, cała reszta wypożyczających musi to oglądać.
      A co do marginesów popisanych długopisem - to nadal nie jest ekstremum. Zdarzyło mi się pójść do czytelni, otworzyć książkę i zauważyć, że nie ma w niej bardzo istotnego wstępu. O dziwo, brak ten był opatrzony stosowną notatką (oczywiście długopisem) o treści" "sorry, potrzebowałam"

      Usuń
  2. Czy można? Nie! Czy warto? Nie! Jestem radykałem w tej kwestii i żadnego bazgrania po książce, nawet swojej, nie wyznaję. Chcesz napisać notatkę - przyklej na stronie kolorową karteczkę, na której zapiszesz swoją myśl. Nie wiem co bym zrobiła, gdyby ktoś zabazgrał moją książkę (raczej ich nie pożyczam, ale gdyby ktoś był na tyle głupi, żeby ją zniszczyć, nie wahałabym się zerwać znajomości). To samo tyczy się książek bibliotecznym. To, tak samo jak Dorocie, nie mieści mi się w głowie. Przecież to własność biblioteki, a jednocześnie dobro wspólne - czemu więc je niszczyć?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to obie jesteśmy radykałami :) Osoby, którym pożyczam książki mogę zliczyć na palcach jednej ręki od czasu, kiedy kilka nich mi zginęło, a jedna straciła okładkę ;(
      Jeśli chodzi o bibliotekę to chyba nadal w części z nas króluje dawna mentalność, w której to co wspólne, jest niczyje. Dużo bardziej dziwi mnie to, że najwięcej zniszczonych w ten sposób książek spotkałam w bibliotece wydziałowej na poznańskiej polonistyce. Zawsze wydawało mi się, że poloniści powinni trochę bardziej szanować książki.

      Usuń
    2. A nawet radykałkami;)
      No tak, rzeczywiście, przedmioty wspólne mają to do siebie, że nie ponieśliśmy kosztów ich kupna. Przez to zdają się być bezwartościowe. Ale nigdy w życiu się na to nie zgodzę.
      No proszę, tego się nie spodziewałam. U nas na polonistyce książki wyglądały całkiem nieźle. Podkreślenia były częste, ale raczej bez notatek. Wiesz, nie każdy polonista/tka kocha książki - niektórzy po prostu nie wiedzieli, co zrobić z życiem;)

      Usuń
  3. Łeb odpada po prostu. Kiedyś, gdy wypożyczałam książki z biblioteki, naprawdę nie mogłam zrozumieć dlaczego ludzie bazgrają po nieswojej własności. To tak, jakbym podeszła do czyjegoś samochodu i porysowała go gwoździem. Ot jakis fantazyjny znaczek albo lista zakupów... Eh... Brak słów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Doskonała metafora :) Czasami myślę, że to pozostałość po mentalności dawnego ustroju, ale on się skończył prawie 28 lat temu, a ludzie nadal bazgrzą po książkach z biblioteki ;(

      Usuń
  4. Po cudzych książkach nie piszę, po bibliotecznych też nie, ale po swoich jak najbardziej tak, nie widzę w tym nic złego. Dzięki notatkom na marginesach moja książka nabiera indywidualnego charakteru. Przeglądając ją za jakiś czas, z przyjemnością zapoznaję się z tymi komentarzami, czasem się z nimi zgadzam, czasem nie, ale to jakby dodatkowa płaszczyzna dialogu z sobą, a książka mi w tym pomaga. :) Mam przeświadczenie, że książka powinna żyć, a nie tylko sterylną formą czekać na spotkanie czytelnicze. Ale to moje spojrzenie na sprawę, szanuję także podejście innych. :)
    Bookendorfina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem Twoje podejście. Przeczytane książki są częścią nas samych, a prywatna biblioteczka w jakiś sposób nas wyraża. Dlatego nie widzę problemu w robieniu notatek we własnych książkach, chociaż sama tego nie lubię. Niestety, nie wszyscy potrafią ograniczyć się do robienia notatek we własnych egzemplarzach i właśnie z tym musimy walczyć :)

      Usuń
    2. Pisanie po własnych książkach powoduje, że bardzo niechętnie je pożyczam, tylko zaufanym osobom, a i nie biorę udziału w wymianach książkowych, niestety nie potrafię się też pozbywać książek, przez co zalegają w całym mieszkaniu. :)

      Usuń
    3. Doskonale rozumiem :) Nie wyobrażam sobie, żeby jakiś dalszy znajomy czytał moje zapiski. Chociaż sama, mimo że nie robię notatek, mało komu pożyczam książki i nie potrafię się ich pozbywać. Boję się tego, jak moje mieszkanie będzie wyglądać za kilka lat :)

      Usuń
  5. Nawet nie pomyślałabym, że można po cudzej książce pisać. A szczególnie takiej wypożyczonej w bibliotece. Choć z czasów liceum pamiętam stare egzemplarze lektur, gdzie inny czytelnik robił notatki, bardzo merytoryczne związane z treścią książki, nie ukrywam bardzo przydatne.

    Pozdrawiam serdecznie
    zakladkadoksiazek.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Notatki w lekturach czasami mogą być przydatne, a innym razem mogą sprowadzić na manowce. Zresztą nie masz wrażenia, że notatki znalezione w starych egzemplarzach są bardziej wartościowe? W nowszych lekturach zazwyczaj łopatologiczne wyjaśnienie treści jest już podane na marginesie, a streszczenie zamieszcza się z tyłu. Trochę to smutne.
      Mam wrażenie, że pisaniu po cudzych książkach przydałaby się jakaś kampania społeczna, ponieważ nie wszyscy chyba zauważają, jak bardzo irytuje to innych czytelników :)

      Usuń
  6. Zgadzam się, dlatego nie korzystam z książek z biblioteki. Wolę mieć swoje egzemplarze, bo jeśli pogniotę strony, zagnę brzegi czy cokolwiek zaznaczę to nikomu nie będzie to przeszkadzać.
    PS. dołączyłam do grona obserwatorów! :)
    PS2. zapraszam również do mnie: aga-zaczytana.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też wolę mieć swoje egzemplarze, ale niestety, ograniczają mnie wolna przestrzeń na półkach i finanse, dlatego od czasu do czasu biegam do biblioteki :)

      Usuń
  7. Rozumiem, że niektórzy muszą robić notatki w książkach z im tylko wiadomych powodów, jednak skoro takowe muszą się pojawić, to zawsze liczę na to, że będę robione ołówkiem, który da się bezinwazyjnie usunąć :)
    Co do pisania po moich książkach, nigdy do tego nie dopuszczę! :)
    Pozdrawiam,
    www.favouread.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trudno mi znaleźć powody, dla których ludzie piszą po książkach. Może się tu ujawnią i nam je wyjawią :) Szczególnie, że zdarza się, że nawet ołówek zostawia po sobie ślady ;(

      Usuń
  8. Ciekawy punkt widzenia. Ja osobiście raczej staram się nie pisać po książkach, chyba że są to podręczniki, ale nie o takich tutaj mowa. Zazwyczaj jeśli mam jakieś przemyślenia przy czytaniu powieści, to po prostu wolę zastanowić się nad nimi w swojej głowie, nie muszę uwieczniać ich na papierze. Generalnie uważam jednak, że książka to tylko przedmiot i nie musimy jej jakoś sakralizować (wiem, wiem - teraz gromy polecą).
    Zauważmy, że nawet Kościół Katolicki zachęca do aktywnego czytania Pisma Świętego i podkreślania w nim najważniejszych wersetów, czy też po prostu tych fragmentów, które z jakiegoś powodu nas uderzają. I to się wydaje zaskakujące, bo skoro dopuszczalne jest pisanie po najświętszej, z punktu widzenia cywilizacji zachodniej, księdze, to w sumie czemu nie pisać po innych publikacjach? Ciekawy problem, prawda?
    Pozdrawiam!

    rudeokulary.wordpress.com

    PS: Wiesz może,czemu nie mogę skomentować, logując się z konta wordpress? :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A nie, jednak mogę :)

      Usuń
    2. Owszem, książka to tylko przedmiot, ale nie jest ona notatnikiem. Dla mnie pisanie po książce jest równoznaczne z bazgraniem po stole, ścianie czy ławce w parku. Ale ja jestem radykałem :)
      Co do Pisma Świętego - jest to ciekawe. Ale różnica polega na tym, że jest to tekst stricte religijny, z założenia refleksyjny, specyficznie skodyfikowany i alegoryczny. Tak jak nie da się rozszyfrować równania matematycznego bez rozłożenia go na czynniki pierwsze, tak samo trudno przeanalizować Pismo Święte bez robienia notatek. Osobiście, użyłabym karteczek, ale Kościół kiedyś palił książki, więc nawoływanie do pisania po nich nie robi na nim wielkiego wrażenia. Z drugiej strony zastanowiłabym się jednak nad tym, kto tak naprawdę wysłucha tego nawoływania do notatek, skoro miażdżąca większość katolików nigdy nie czytała nawet połowy dzieła, będącego fundamentem ich wiary.

      Usuń
  9. Nigdy. Notatki zdarzają mi się w moich osobistych i prywatnych studenckich skryptach i tylko ołówkiem. W życiu nie przyszłoby mi nawet do głowy pisać po swoich normalnych książkach, a pisanie po cudzych książkach (nieważne czy bibliotecznych, czy znajomego) uważam po prostu za zbrodnię! Poza tym nienawidzę argumentu, że jak chcesz ładne czyste książki to nie korzystaj z biblioteki tylko kupuj sobie własne, bo nie wszystko jest wbrew pozorom dostępne. Korzystam na co dzień z biblioteki naukowej i krew mnie zalewa gdy widzę jedyny egzemplarz książki, w którym jakaś za przeproszeniem cholera musiała zaznaczać swoimi kolorowymi pisaczkami i inni też teraz muszą korzystać z jej spojrzenia na daną lekturę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzamy się co do pisania po skryptach - w końcu to zazwyczaj kserówki i pomagają w nauce :)
      A biblioteki naukowe to zmora - niby wszyscy czytają w imię nauki, a w rzeczywistości bywają tak samolubni, że nie dość, że piszą po książkach, to jeszcze kradną kartki z istotnymi fragmentami, niszcząc całość. Po prostu można się załamać :(

      Usuń
  10. Bazgranie po książkach powinno być ścigane listem gończym. Nienawidzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. List gończy, potem odsiadka, a w jej trakcie audiobook "Pięćdziesięciu twarzy Grey'a" 24 godziny na dobę. To taka minimalna kara :)

      Usuń
  11. Przyznaję się - jeszcze do niedawna byłam winowajczynią pokrywaniem petitem własnych zamyśleń książkowych stronic, lecz zawsze były to moje książki, takie, że którymi jestem szczególnie związana, książki, do których z upodobaniem wracałam. Notatki, zazwyczaj ograniczone do kilku słów pozwalały mi zmierzyć, jak daleko odeszłam od pierwotnej interpretacji, na jakich punktach teraz ogniskuję swoją uwagę, co nęciło mnie niegdyś.
    Całkowicie jednak zarzuciłam tę praktykę, choć nie przyrzeknę, że to się nie powtórzy. Równocześnie nie wyobrażam sobie po bazgraniu po książkach pożyczonych - ani bibliotecznych egzemplarzach, ani tych, do których dostęp uzyskaliśmy dzięki czyjejś uprzejmości. Teraz zresztą zwykłam moje książki posyłać dalej w świat, za wyjątkiem tych mi najbliższych. Przekonana podobnie, jak Ty, o mentalnym ekshibicjonizmie zapisków, nie chciałabym, by kiedyś stały się one pastwą czyjegoś szyderstwa...

    Dziękuję ci za ten wpis, jeszcze silniej wyszarpujący mnie z objęć dawnego sromotnego zwyczaju. Cieszę się, że zaczęłam zwracać uwagę na zachowanie pierwotnej czystości stron lektur, a w twoich słowach znalazłam mnóstwo własnych przekonań :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja dziękuję :) Rzeczywiście, kiedy czytamy bliskie nam lektury, do których często wracamy, czasami ręka świerzbi, by chwycić za ołówek i coś zanotować. Jednak czyste strony pozwalają nam na to, by każdą kolejną lekturę zaczynać z otwartym umysłem, bez sugerowania się wcześniejszymi odczuciami :)

      Usuń