H.Coben, "Tylko jedno spojrzenie", tłumaczenie Zbigniew Królicki, Wydawnictwo Albatros 2008
Gwoli wyjaśnienia - książki Cobena słuchałam. Jednak jeśli zdecydujecie się ją przeczytać, ów "przeszywający ból" może dotknąć Waszych oczu. Z dużym prawdopodobieństwem poczują go zakończenia nerwowe Waszego mózgu w części odpowiadającej za uwielbienie dobrze napisanej literatury. Ponieważ książka Cobena dobrze napisana nie jest. Świadczy o tym, chociażby, pojawiający się co kilka stron "przeszywający ból", dotykający niemal każdego bohatera w chwili, kiedy autorowi brakowało innych określeń, albo nie chciało się szukać synonimów.
Zacznę jednak od początku. Nie mam w zwyczaju kończyć beznadziejnych książek, nie przepadam za masochizmem. Jednak, jak już wspomniałam, "Tylko jedno spojrzenie" poznawałam w formie audiobooka. Słuchałam go w trakcie długiej, nocnej podróży, bez możliwości zorganizowania sobie innej lektury. Nie miałam wyboru. Albo Coben albo stukot kół i chrapanie współpasażerów intensyfikowane przez przeszywającą nudę i ciemność. Pozostało mi stawić czoła mniejszemu złu. Po powrocie do domu przez prawie dwa tygodnie zmuszałam się do wysłuchiwania ostatnich fragmentów i bynajmniej nie kończyłam tego czytadła dla siebie. Zrobiłam to, aby z czystym sercem móc napisać o nim parę słów i ostrzec innych przed popełnieniem błędu sięgania po nie.
Od powieści sensacyjnych i kryminałów z zasady nie oczekuję wiele. Jeśli książka jest poprawnie napisana, ma spójną, ciekawą akcję i nie pojawiają się w niej błędy, które mogę wychwycić, odwołując się jedynie do skromnej ilości wiedzy znajdującej się w mojej głowie, jestem zadowolona. A że powieści Cobena jest sporo zarówno w księgarniach, jak i na półkach moich znajomych, zaryzykowałam. Już nigdy więcej nie popełnię tego błędu.
W teorii zapowiadało się całkiem nieźle. Grace Lawson, żona, matka, malarka i ofiara masakry na koncercie sprzed wielu lat, znajduje wśród świeżo wywołanych zdjęć starą fotografię, na której widzi nie tylko przekreśloną twarz młodej dziewczyny, ale i młodszą wersję swojego męża. Kiedy pokazuje znalezisko swojej drugiej połówce, jej małżonek twierdzi, że nie ma z tym wszystkim nic wspólnego, po czym w środku nocy wychodzi z domu i znika. Grace postanawia go szukać, a wokół niej zaczynają pojawiać się ludzie zainteresowani nie tylko zdjęciem, ale i strzelaniną na imprezie muzycznej, z której kobieta ledwo uszła z życiem.
W praktyce, "Tylko jedno spojrzenie" nie spełnia ani jednego z moich trzech wymagań wobec tego typu powieści. Po pierwsze, język bywa straszny. "Przeszywający ból" nie jest jedynym permanentnie powtarzającym się sformułowaniem. Brak też synonimów. Słowa powtarzają się zdanie po zdaniu i, przynajmniej z mojego punktu widzenia (słyszenia), nie wyglądało to na celowy zabieg literacki. Co do akcji - tworzy całość, ale, przynajmniej mi, wydaje się naciągana. Jeden z bohaterów, gangster o niecodziennym nazwisku Vespa, zdaje się być postacią stworzoną tylko po to, aby wywoływać efekty aspirujące do miana deux ex machina. Główna bohaterka potrzebuje ochrony - jest Vespa. Trzeba wprowadzić postać muzyka, na którego koncercie miała miejsce masakra - zrobi to Vespa. Trzeba wymyślić sposób na uratowanie kogoś - nie martwcie się, mamy Vespę. O tym, kto stoi za wielką intrygą przedstawioną w powieści i jak wielce to prawdopodobne, nie wspomnę. W końcu wszędzie są masochiści. Błędy, które sama potrafię wychwycić także się pojawiły i aż raziły mózg przez uszy. Nie czuję się ekspertem w sprawie Korei Północnej, ale postać Erica Wu jest przekroczeniem wszelkich granic braku researchu. Rozumiem, że książka pochodzi z 2004 roku i znalezienie w internecie wszystkich potrzebnych informacji nie było wtedy możliwe, ale naprawdę wątpię, aby żyjący w Ameryce autor nie mógł dotrzeć do tych podstawowych poprzez przeczytanie kilku książek czy artykułów. Zacznijmy od tego, że ktoś z Korei Północnej raczej nie będzie nosił imienia Eric. Nazwisko Wu też jest raczej chińskie niż koreańskie. Jednak do moich ulubionych absurdów należy sześcioletni Eric Wu, żyjący samotnie w lesie przez kilka miesięcy, a może nawet lat. Oczywiście, doskonale sobie radzi. W kraju, w którym temperatura zimą spada poniżej zera, a ludzie z głodu jedzą nawet szczury. Serio? Czy Coben ma swoich czytelników za pozbawionych jakiejkolwiek wiedzy idiotów?
Pozostaje jeszcze kwestia lektora, którym w tym przypadku był Jacek Rozenek. Miałam już okazję słuchać powieści czytanych przez tego aktora i, jak dotąd, dobrze się sprawdzał. Uwielbiam także sposób, w jaki zdubbingował wiedźmina Geralta w grze "Wiedźmin 3: Dziki gon". Jednak w tym przypadku, Rozenek mnie zawiódł. Nie wiem, na ile to zasługa tekstu, a na ile braku zaangażowania, ale książka była czytana niedbale, za szybko, pochopnie, bez dobrego rozróżnienia na postaci i uwzględnienia zmiany tempa akcji. Może aktor, czytając "Tylko jedno spojrzenie" wstydził się jaki tekst firmuje swoim nazwiskiem i chciał mieć to jak najszybciej z głowy?
Podsumowując - nie róbcie sobie tego. Są tysiące lepszych książek. Lepiej napisanych, bardziej spójnych, ciekawszych. "Tylko jedno spojrzenie" to grubymi nićmi szyta intryga, która ani nie porywa, ani nie zachwyca. A jeśli ktoś się nie zgadza, niech wie, że od amerykańskiej sensacji wolę skandynawskie kryminały. Mimo tego dałam Cobenowi jedną szansę, którą sromotnie zaprzepaścił.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz