niedziela, 25 grudnia 2016

Kilka słów o zmaganiach z rodziną, do której się nie pasuje - o "Portrecie trumiennym" Kuby Wojtaszczyka.

K.Wojtaszczyk, "Portret trumienny", Simple Publishing, 2014.
Kontynuuję moją przygodę z pakietem e-booków z BookRage. Tym razem padło na "Portret trumienny" Kuby Wojtaszczyka. Przyznam, że właśnie ze względu na tę pozycję zdecydowałam się na zakup całego zestawu. A zachęciła mnie inna powieść tego autora - "Kiedy zdarza się przemoc, lubię patrzeć", której akcja ma miejsce w środowisku poznańskich hipsterów. Jednak nie o tym mam pisać. Czas na kilka słów o "Portrecie trumiennym", będącym debiutem tego młodego pisarza. Powieść ta wydaje się aktualna w kontekście okołoświątecznym, kiedy duża część z nas zasiada z bliskimi przy jednym stole.
Niemal każdy ma w rodzinie osobę, za którą nie przepada, której nie rozumie, której światopogląd wydaje się skrajnie głupi, której chce się wykrzyczeć w twarz, że to, co robi i mówi, jest złe. Ten irytujący krewny czasami całkowicie nas ignoruje, a innym razem krytykuje nas na każdym kroku. Wiecie o kogo chodzi, prawda? A teraz wyobraźcie sobie, że cała najbliższa rodzina składa się niemal wyłącznie z takich osób. Główny bohater "Portretu trumiennego" zmaga się właśnie z taką sytuacją. Aleksander skończył historię sztuki, pracuje jako kurator w galerii, może uchodzić za hipstera, nie wierzy w Boga i jest gejem. Czy tradycyjna, polska rodzina może sobie wyobrazić gorsze połączenie? Chyba nie. Jednak nie tylko on zdaje się być rodzajem ekstremum. Jego starszy brat nie uznaje innej pracy niż ta z użyciem mięśni, szwagierka jest katechetką, która promuje tradycyjny model rodziny, gdzie dzieci jest czwórka i za każde przewinienie należy im się lanie paskiem wymierzane przez ojca. Matka cały czas załamuje ręce nad wyrodnym synem, mając nadzieję, że jeszcze się zmieni, a ojciec jest na granicy życia i śmierci po ciężkim zabiegu i jego aktywności ograniczają się do oglądania telewizji i wypytywania o przyjazd jedynej córki. Znajdzie się jeszcze kilka ciotek ze wsi, dla których liczą się głównie wspomnienia i stałość życia oraz kuzyni czy kuzynki, namawiający do celebrowania uroczystości rodzinnych przy pomocy tradycyjnej polskiej wódki z rozwodnionego spirytusu. Jakby tego było mało po domu biega trzech małych chłopców, niepotrafiących powstrzymać agresji przez dłużej niż pół godziny oraz osiemnastoletnia harcerka, której bliżej do cnotliwej panny z lat czterdziestych niż do współczesnej nastolatki. I owszem, możemy mówić, że nie ma rodzin idealnych i zawsze można spróbować się dogadać, jednak kiedy Aleks przyjeżdża do rodzinnego domu w małym miasteczku na urodziny matki, od samego początku atmosfera jest ciężka. Cel miał szczytny, ale wykonanie... I jak to się skończy? Przypuszczam, że części już się domyślacie, ale lepiej przeczytajcie sami.
"Portret trumienny" pisany jest w pierwszej osobie - całą historię i wszystkie postaci poznajemy z perspektywy Aleksandra, który w ironiczno-malkontencki sposób opowiada o swoich zmaganiach z poszczególnymi członkami rodziny. Nie ma tu miejsca na obiektywizm, każdy krewny jest beznadziejny, z jakiegoś powodu źle się Aleksowi kojarzy, a czas na szukanie pozytywów dawno się skończył. Subiektywizm sprawia, że nie do końca wiemy, co myśleć o bohaterach - być może dla siebie nawzajem i osób z zewnątrz są normalnymi, porządnymi ludźmi, krzywdzonymi przez opinię niepasującego do nich członka rodziny. Ok... Sama nie wierzę w to, co piszę. Opisy postaci, które serwuje nam główny bohater, mimo że nacechowane jego krzywdą i uprzedzeniem jednoznacznie wskazują na to, że mamy do czynienia ze stereotypowymi mieszkańcami małych miasteczek czy wsi. Przy czym sam stereotyp jest tu bardzo ważny, bo o ile dla młodego człowieka z wielkiego miasta, nawet pochodzącego z niewielkiej miejscowości, owo wyobrażenie uosabia zło wcielone, o tyle dla osoby zamieszkującej omawiane miejsca, nawet jeśli nie reprezentuje ona konkretnego wzorca, stereotyp, o którym mówimy, będzie sprawiał wrażenie, neutralnego lub odrobinę negatywnego. Przecież dobry Polak, katolik z porządnej rodziny  to nadal wzór życia dla wielu z nas. I choć bliższy jest mi wielkomiejski zgiełk, jestem w stanie zrozumieć, że istnieją osoby preferujące małomiasteczkowy model życia. Dużo większym problemem niż starcie dwóch odmiennych postaw w "Portrecie trumiennym" jest brak dialogu. Ponieważ można być tym, kim się chce tak długo, jak potrafi się rozmawiać z drugą stroną, nie traktuje się jej z góry i a priori nie uznaje za gorszą. W książce Wojtaszczyka wszyscy bohaterowie łamią tę zasadę, co prowadzi do nieustannego konfliktu, który ugrzązł w impasie. Brakuje woli. I ten brak może doprowadzić do tragedii. Jakby tego było mało, każda chęć walki zostaje szybko zarzucona przez pogląd, że w rodzinie trzeba przynajmniej próbować udawać, że wszystko jest w porządku. Prędzej czy później konflikt eskaluje i tylko od długości jego tłumienia zależy to, jak wielki będzie wybuch. Ponieważ to, co z początku zdaje się być jedynie wyobrażeniem, pewnego dnia może stać się rzeczywistością. 
"Portret trumienny" z pewnością nie jest najlepszą książka, jaką przeczytałam w życiu, ale uważam, że warto się z nią zapoznać. Choć historia oparta jest na konflikcie, przepełniona jest również humorem. Brawurowy język i opisy postaci sprawiły, że uśmiech nie schodził z moich ust. Co więcej, mam wrażenie, że to pozycja nie tylko dla hipsterów. Ich antagoniści też znajdą coś dla siebie. I nie chodzi tu tylko o ironię, ale również o możliwość bliższego poznania przeciwnika. "Portret trumienny" to całkiem ciekawa satyra na konflikty rodzinne, pokoleniowe i światopoglądowe. I choć przyznam, że mam słabość do tego typu książek, uważam, że tę warto przeczytać.

7 komentarzy:

  1. Tytuł zachęcający, ale sama fabuła niekoniecznie. Kwestie rodzinne to coś, co w książkach za bardzo mnie nudzi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja miałam dokładnie odwrotnie:) Fabuła do mnie przemawia, a tytuł odrobinę zniechęcał :)

      Usuń
  2. Może się skuszę, takie satyry mają moc wciągania czytelnika w swój świat. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, wciągają! W tym przypadku, niestety, na bardzo krótko, ponieważ książka ma niecałe 150 stron. Jednak czyta się ją jednym tchem :)

      Usuń
    2. Często 150 stron wciągnie mocniej niż grube tomisko, rzadko zwracam uwagę na objętość książki, jeśli mnie bawi przebywanie z nią może trwać i tysiąc stron, albo jeśli pozostawia mnie z wartościowymi treściami to może to być i 50 stron. :)

      Usuń
  3. Wyobraziłam sobie, że cała moja rodzina to jeden wielki krewny, którego nie cierpię. Brrrr!;)
    A co do książki, to tak mało oryginalnie powiem, że wydaje się być całkiem ciekawa propozycja. Problemy rodzinne przedstawione z perspektywy hipsterzy, tego chyba jeszcze nie czytałam. Choć bliżej mi do malomiasteczkowej ciotki niż głównego bohatera, to spojrzenie jego oczami może być interesującym doświadczeniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Doświadczenie jest bardzo ciekawe. A książka, choć pełna frustracji, napisana z przymrużeniem oka, więc nawet "źli" bohaterowie nie są tacy straszni :)

      Usuń