poniedziałek, 5 grudnia 2016

Zrozumieć nieodkryte - "Lituma w Andach" Mario Vargasa Llosy

M.Vargas Llosa, "Lituma w Andach", tłumaczenie W.Charchalis, Wydawnictwo Znak 2009.
Zanim sięgnęłam po "Litumę w Andach", znałam tylko jedną powieść Mario Vargasa Llosy - "Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki". Jej akcja ma miejsce głównie w Europie i tylko momentami przenosi się do Peru i Japonii. Jednak tym razem spotkałam się z na wskroś peruwiańskim utworem tego noblisty. Opisuje on świat, przynajmniej dla mnie, kompletnie nieznany i zmusza czytelników do, chociażby pobieżnego, zapoznania się z historią Peru.
Głównym bohaterem książki, jak wskazuje sam tytuł, jest Lituma - kapral oddelegowany do służby na posterunku policji w Naccos. Razem z podwładnym - Tomasito mają mieć na oku budowę lokalnej drogi. Misja, choć pozornie prosta, jest śmiertelnie niebezpieczna - wszędzie wokół szaleją bojówki Świetlistego Szlaku. Jakby tego było mało - w okolicy bez śladu znika trzech mężczyzn i należy rozpocząć śledztwo, utrudniane przez lokalnych mieszkańców, którzy za bardzo wierzą w duchy gór, by przyznać, że za zaginięcia może odpowiadać człowiek. Litumie i Tomasito nie pozostaje nic ponad próby uzyskania jakichkolwiek informacji od miejscowych i czekanie na śmierć, która może zjawić się w każdej chwili w postaci terrorystów. Umilają sobie pełne nerwów noce opowieścią o Mercedes, kobiecie o wątpliwej reputacji, w której zakochał się Tomasito, tracąc przy tym zdrowy rozsądek.
Mario Vargas Llosa uświadamia czytelnikom, że nie wiedzą wiele, o życiu w Andach i tamtejszej ludności. Tak samo, zresztą, jak pochodzący z Piury główny bohater, który ma nawet problemy z porozumieniem się z mówiącymi w keczua Indianami. Lecz do wniknięcia w ten świat, nie wystarczy poznanie języka. Trzeba przedrzeć się przez zasłonę wierzeń i przesądów, zaskarbić sobie zaufanie miejscowych i zrozumieć świat, w którym w najbrutalniejszy ze sposobów rządzą terroryści. 
Wierzenia, przesłaniające warstwę realną powieści, nadają jej jednocześnie oniryczny rys, charakterystyczny dla twórczości pisarzy południowoamerykańskich. Wydaje mi się, że dużą rolę odgrywają tu nie tylko monstra i tajemnicze obrzędy, ale i język. O ile same duchy gór, czy niepojęte postaci, ni to ludzie, ni to demony, żywiące się ludzkim tłuszczem, są niezwykle przerażające, o tyle najbardziej zatrważa, zarówno Indian Keczua, jak i czytelnika to, że mogą one kryć się w każdym wokół, przyjmując ludzką postać. Jednak największej tajemniczości, przynajmniej z mojej, polskiej perspektywy, nadaje im język. Tłumacz, Wojciech Charchalis, z wyboru lub niewystarczalności polszczyzny, nazwy duchów pozostawia w oryginale. Nie mi rozsądzać czy po hiszpańsku czy w keczua, bo o ile w pierwszym z tych języków znam może dziesięć wyrażeń, o  tyle o istnieniu drugiego do niedawna nie miałam pojęcia. W tych słowach kryje się jednak jakieś zaklęcie, groźba stojąca nad światem, niezrozumiała jak jej nazwa. Lecz najsmutniejsze jest to, jak świat lokalnych wierzeń, uznawanych poza Andami za zabobon, może rzutować na życie ludzi. W końcu, jeśli rozpoznamy w kimś demona, należy go unicestwić, nawet jeśli mordowany zarzeka się, że jest człowiekiem. A duchom gór nie zawsze wystarczają ofiary z roślin i zwierząt...
Dużo bardziej brutalny jest jednak wątek dotyczący Świetlistego Szlaku. Powieść przeplatana jest scenami, w których różni ludzie, mniej lub bardziej świadomi zagrożenia, wpadają w ręce terrorystów. Mogą oni zatrzymać każdy autobus w poszukiwaniu policjanta, wojskowego, polityka, uczonego czy turysty - sługusów reżimowej władzy, których należy ukarać śmiercią, często poprzez ukamienowanie, bo po co marnować cenne kule, kiedy i tak ma się przewagę. Jednak to, co peruwiańscy maoiści robią własnymi rękoma jest niczym wobec tego, do czego potrafią doprowadzić ludzi. Zdarza im się bowiem wpaść do jakiejś wioski, zabić legalne władze i podburzać lud do wzajemnego oskarżania się. Niepotrzebne są dowody, wystarczy pomówienie i zgoda większości. Potem następuje egzekucja, a zmanipulowani i przerażeni chłopi do końca życia będą musieli patrzeć w oczy sąsiadom, którym zabili członka rodziny. Vargas Llosa uświadamia nam, że terroryści to nie tylko Al-Kaida, ISIS czy Hamas. I choć Świetlisty Szlak, niemal dwadzieścia lat po wydaniu przez noblistę "Litumy w Andach" został w większości rozbity, nasza świadomość dotycząca tego, co dzieje się w Ameryce Południowej, jest w większości przypadków, przerażająco mała. 
Kolejnym przykładem na to, jak może szerzyć się bezprawie jest historia Tomasita i jego ukochanej Mercedes. Nie chcę zbyt wiele zdradzać, aby nie zepsuć nikomu lektury, ale wystarczy wspomnieć, chociażby, o powiązaniach policji z mafią narkotykową. Zatrważające jest także podejście niektórych mężczyzn do kobiet. Zdaje sobie sprawę z tego, że w Peru patriarchat ma się dużo lepiej niż w Europie, która o równouprawnienie walczy nieco dłużej, jednak stwierdzenia o tym, że mężczyzna może czasami uderzyć partnerkę, żeby się lepiej zabawić, będzie krzywdzące zawsze i wszędzie.
Podsumowując, "Lituma w Andach" to książka poruszająca wiele wątków i tak, jak wieści napis na okładce, jest to z pewnością najbardziej peruwiańska powieść Mario Vargasa Llosy. I dobrze. Ponieważ poznawanie świata, do tej pory całkowicie nieznanego i zmuszanie czytelnika do poszerzania horyzontów jest ważną funkcją literatury. Choć przyznam, że powieść ta ma w sobie wątki kryminalne, poszukiwanie trzech zaginionych, nie jest tu priorytetem. Dużo bardziej istotne zdaje się ukazanie świata w jednej z jego najbrutalniejszych form, a także uświadomienie nam do czego  może być zdolny człowiek ze względu na to, w co wierzy. Bo choć Indianie Keczua i bojownicy Świetlistego Szlaku to zupełnie inni ludzie, łączy ich jedno - dla swoich idei dopuszczają się czynów nieludzkich. 
Nie pozwolę sobie na recenzowanie tej powieści - jak już kiedyś wspominałam, są pisarze, którzy wzbili się na taki poziom, że ja, jako skromna czytelniczka, z potrzeby serca naciskająca rytmicznie klawisze laptopa, nie mam prawa ich oceniać. Mogę jedynie polecić. Bo chociaż "Lituma w Andach" nie jest najłatwiejszą książką Mario Vargasa Llosy to warto ją przeczytać, żeby otworzyć oczy. Niecałe trzysta stron tekstu to około pięciu-sześciu godzin lektury. Czy jesteście gotowi je poświęcić, żeby przekonać się, do czego jest zdolny człowiek? I jak wygląda świat, w którym prawa chce dyktować niemal każdy, przez co z samowolą nie za bardzo trzeba się kryć?

3 komentarze:

  1. Ja jestem gotowa! Nawet nie kojarzę tej powieści Llosy, ale nabrałam na nią ochoty. Oniryzm i brutalizm? Brzmi cudnie. Zwłaszcza, że Llosa potrafi doskonale opowiadać.

    OdpowiedzUsuń
  2. I rzeczywiście cudnie opowiada! Nawet o rzeczach strasznych. Polecam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem gotowa i to bardzo. :) Spodziewam się sporej porcji dobrej literatury. :)

    OdpowiedzUsuń