poniedziałek, 27 marca 2017

Co czytać za młodu, żeby zostać książkoholikiem i dlaczego w niczym nie przeszkadza fakt, że połowa z tych książek jest beznadziejna?


Do tej pory nie opublikowałam na tym blogu ani jednego tekstu, który w mniejszym lub większym stopniu nie spełniałby wymogów recenzji. Jednak zawsze jest ten pierwszy raz. Szczególnie, że dopadła mnie inspiracja. Otóż, w zeszły weekend zabrałam z domu rodzinnego resztki moich rzeczy, w tym, zbierane przez lata książki i zaczęłam się zastanawiać, jak moje wczesne lektury wpłynęły na to, że zostałam książkoholikiem. Zapraszam do przeczytania moich wynurzeń. Zapewniam, że będą pełne zawstydzających lektur.
Trudno mi powiedzieć, jakie były moje pierwsze lektury. Babcia opowiadała mi głównie autorskie bajki, a z wczesnego dzieciństwa pamiętam małe, ilustrowane książeczki o Muminkach, dwie grube książki pełne baśni, posklejane wydanie "Lokomotywy" Tuwima i "Piotrusia Pana" o wielkim formacie. Także początki nie były najgorsze. Jednocześnie szkoła, jak każdemu, rzucała mi kłody pod nogi. Moją lekturą obowiązkową w pierwszej klasie była jakaś książeczka o kózce czy też owieczce, która była straszna! Pamiętam jedynie, że owo zwierzę lizało sól i było piekielnie nudne. Dzisiaj nie potrafię nawet znaleźć tytułu czy autora tego wątpliwego dzieła, a szkoda, bo zrobiłabym wszystko, żeby moje hipotetyczne dzieci nawet przypadkiem nie tknęły tej publikacji. Pomyśleć, że gdybym uwierzyła, że tak właśnie wygląda czytanie, dzisiaj, zamiast kupować książkę za książką, gapiłabym się na wątpliwej jakości programy telewizyjne. Na szczęście honor lektur szkolnych uratowała "Karolcia" Marii Kruger. Potem zaczęła się huśtawka - nienawidziłam "Doktora Dolittle i jego zwierząt", ale uwielbiałam, na przykład, "Akademię Pana Kleksa". Tę ostatnią czytałam nawet kilka razy. Niestety, wraz z wiekiem, narzucona mi przez szkołę lista czytelnicza zaczęła oddalać mnie od książek, więc zaczęłam czytać też na własną rękę. I nie zawsze były to najambitniejsze pozycje.
Oczywiście, znam "Jeżycjadę" Małgorzaty Musierowicz. Przeczytałam całkiem sporo książek z tej serii i dałam się wciągnąć, choć przyznaję, że nie wszystkie do końca mi odpowiadały. Być może miał na to wpływ fakt, że rodzina Borejków żyła w trochę innych czasach niż ja i stanowczo w dużo większym mieście niż ja wówczas (już wtedy im tego zazdrościłam). Potem jednak odnalazłam serię, która dużo bardziej odbiegała od moich małomiasteczkowych realiów, ale też wciągnęła mnie całkowicie. Przynajmniej na tyle, aby przeczytać wszystkie dostępne w bibliotece części podczas jednych wakacji. Uwaga, uwaga, rumieniec wstydu, chodzi o "Beverly Hills 90210". Tak, to nie tylko serial, były też książki. Oczywiście, napisane na podstawie scenariusza. I choć przypuszczam, że duży wpływ na moje zainteresowanie tą serią miał fakt emisji serialu przez TVN, nie żałuję, że po nią sięgnęłam. Ponieważ przy tych książkach nauczyłam się przeżywać wydarzenia razem z bohaterami i zarywać noce tylko po to, żeby dowiedzieć się, co jest dalej. 
Przyszedł czas, aby napisać o tym, czego wszyscy prawdopodobnie się spodziewają - tak, czytałam "Harry'ego Pottera" J.K.Rowling. Tylko, że nie po kolei i każdy tom po kilka razy. No i obsesyjnie czekałam na wydanie kolejnych części. Mam jednak wrażenie, że właśnie te książki zrobiły ze mnie książkoholika, ponieważ właśnie dzięki nim sięgałam po kolejne lektury - "Władcę Pierścieni" Tolkiena, czy "Wiedźmina" Sapkowskiego. Tego ostatniego przeczytałam w stanowczo zbyt młodym wieku. Jednak te książki dały mi siłę, by pokochać literaturę w czasach, kiedy szkoła robiła wszystko, aby mi ją obrzydzić. Weźmy jako przykład "Krzyżaków" Sienkiewicza - czy istnieje lepszy sposób, aby zrobić z dzieciaków wtórnych analfabetów, niż zmusić ich do czytania tej książki? Już nie chodzi o to, że jest historycznie niewiarygodna, ale o to, że przez siermiężny język na wierzch wybija się tylko nuda. I choć zdaje sobie sprawę z tego, że być może przeczyta ten tekst jakiś wielbiciel Zbyszka i Jagienki, przyznaję otwarcie, że przez cały czas, jaki przeznaczono na czytanie tego wątpliwego dzieła przy każdej okazji prowadziłam dyskusję z polonistką na temat beznadziejności tej lektury. A kiedy, mimo protestów, musiałam się z nią zmierzyć, w charakterystyce Zbyszka z Bogdańca podkreśliłam jego analfabetyzm jako cechę sprawiającą, iż nie jest bohaterem wartym naśladowania. I choć dziś zdaję sobie sprawę z tego, jakim kuriozum było moje posunięcie, nadal się go nie wstydzę. Szczególnie, że w momencie, w którym szkoła miała mnie zachęcić do czytania przy pomocy lektury z poza kanonu, zaproponowano mi "Alchemika" Paulo Coehlo.
Mam jednak na koncie książki, które czytałam wiele razy i których powinnam się wstydzić niemal tak jak tego, że pod przymusem przeczytałam "Alchemika". Otóż moją ulubioną serią z czasów nastoletnich był "Pamiętnik księżniczki" Meg Cabot. I tak, przyznaję, nie są to powieści najwyższych lotów, ale naprawdę potrafią zaciekawić młodą dziewczynę. A pamiętajmy, że wysyp książek dla gimnazjalistek i z gatunku young adult rozpoczął się w czasach, kiedy ja już nastolatką nie byłam. Nie zmienia to faktu, że powieści Cabot naprawdę spełniły swoją rolę, mobilizując mnie do połykania liter w ekspresowym tempie. I to dużo bardziej niż książki, do których zmuszali mnie nauczyciele. Przyznam nawet, że już jako dwudziestolatka kupiłam sobie ostatni tom serii, żeby dowiedzieć się, jak zakończyła się historia księżniczki Mii.
Jest jeszcze jeden epizod mojej literackiej historii, o którym warto wspomnieć - moja wampiryczna obsesja. Otóż pewnego dnia TVN postanowił wyemitować film "Wywiad z wampirem", a ja, zanim zmuszono mnie do pójścia spać, obejrzałam połowę i wpadłam. Od tego czasu zamiast lektur szkolnych czytałam książki Anne Rice ("Zmierzchu" jeszcze wtedy nie było i dobrze, bo pewnie wróciłabym do Żeromskiego). I nie żałuję. Fantastyka nauczyła mnie czytać dla przyjemności. A przeczytałam jej swego czasu całą masę i to nie tylko tej, nawiązującej do wampirów. Teraz patrzę na nią z większym dystansem, ale nadal stanowi jakieś dziesięć procent moich lektur. W końcu to opowieści, które w nieco baśniowy sposób (i to w stylu oryginalnych baśni braci Grimm) opowiadają historie o prawdziwych ludzkich dramatach. A przede wszystkim albo robią to w sposób niesamowicie wręcz epicki, albo z humorem.
A teraz wyznanie, którego jako polonistka nie powinnam poczynić. W liceum nie przeczytałam prawie ani jednej lektury, bo nie chciałam. Oczywiście niemal wszystkie nadrobiłam na studiach, ale nie uważam, żebym coś straciła. Po pierwsze - licealista nie jest w stanie docenić literatury, którą każą mu czytać, a po drugie - przymusowe poznawanie dzieł, nie będących w stanie porwać młodego człowieka sprawia, że w Polsce przynajmniej jedną książkę rocznie czyta zaledwie trzydzieści siedem procent obywateli. Oszczędziłam sobie tej męki w niewłaściwym czasie i w zeszłym roku miałam na koncie ponad sto sześćdziesiąt pozycji.
Jednak do czego prowadzi ten wywód? Do tego, że lektury szkolne zniechęcają do czytania? Niekoniecznie, w końcu to "oczywista oczywistość". Opisałam swoje czytelnicze przygody z czasów, kiedy nawet prawo nie uznawało mnie jeszcze za dorosłą, żeby wyartykułować jedno przesłanie - nie ważne co czyta się za młodu, ważne aby znaleźć coś, co nas interesuje i wyrobi w nas nawyk sięgania po lekturę, głód książki. W wieku nastu lat można łaknąć "Pamiętników księżniczki", "Beverly Hills" a nawet Paulo Coehlo. Z wiekiem gust nam się wyrobi, będziemy sięgać po coraz lepsze książki, przygotujemy się na to, by je rozumieć i nauczymy się czerpać z nich przyjemność. Ponieważ czytanie właśnie tym jest. Owszem, są gorsze i lepsze lektury, ale jeśli od czasu do czasu przeczytamy coś złego, ale sprawiającego nam przyjemność, nic się nie stanie. Z pozycji na pozycję nasz gust się wyrabia, dorastamy, potrzebujemy czegoś innego, znajdujemy nowe, najczęściej coraz to lepsze lektury. Poza tym mamy bibliotekarzy i bibliotekarki, czasopisma literackie i blogerów, którzy polecą nam książki, które naprawdę mogą się spodobać. W końcu w czytaniu chodzi o to, aby odnaleźć własną ścieżkę. I czytać, czytać, czytać....
A Wy macie jakieś książki z młodości, które zmieniły Wasze czytelnicze życie? Ukochane pozycje? Znienawidzone lektury? A może macie inne zdanie na temat tego, jaki wpływ mają nasze młodociane lektury na późniejszą czytelniczą drogę? Chętnie poznam Wasze opinie :)

25 komentarzy:

  1. Zgadzam się z ogólnym przesłaniem, czyli ideą, żeby po prostu wyrobić w sobie nawyk czytania bez względu na to, co się czyta. Od czegoś trzeba zacząć. Za to nieszczególnie podoba mi się deprecjonowanie różnych książek. W niektórych fragmentach wpisu zdajesz się przepraszać (lub wstydzić) za to, że przeczytałaś taką czy inną książkę. Wydaje mi się, że wydźwięk, który w ten sposób uzyskałaś, może być zniechęcający. No bo skoro później ktoś ma się wstydzić książek, które przeczytał, to po co w ogóle po nie sięgać?

    Podejrzewam, że jesteśmy w zbliżonym wieku, też czytałam dużo baśni i Muminków we wczesnym dzieciństwie, później "skręciłam" w stronę Nienackiego, żeby w końcu wbić się w fantastykę i tutaj pozostać. Alchemika czytałam do jakiejś olimpiady polonistycznej w gimnazjum, a potem przeczytałam jeszcze kilka innych książek Coelho. Czytałam książki Dana Browna i uważam, że są świetnym rozwiązaniem dla osób, które zaczynają czytać i dobrze sprawdzają się na wakacjach (byle nie nad morzem lub nad jeziorem, bo słońce mocno odbija się od tych idealnie białych kartek). OK, nie jest to literatura najwyższych lotów, ale czy trzeba czytać same eposy? Czytanie ma być przyjemnością i tego się trzymajmy. A to, czy ktoś czyta książki Sienkiewicza (uwielbiam), Mickiewicza (o fuj!), Meyer czy Rice to już kwestia drugorzędna :) Na szczęście na świecie jest tyle książek, że każdy znajdzie coś dla siebie. Tylko trzeba mieć chęci, żeby szukać :)

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli chodzi o to, że wstydzę się za przeczytanie jakiejś książki - z założenia miało to być trochę ironiczne, ale widocznie nie wyszło. Po prostu, kiedy ludzie słyszą, że jestem polonistką, zazwyczaj z góry zakładają, że zawsze czytałam tylko ambitne lektury, a to nie jest prawda. Dlatego, trochę z przekory, ustawiłam na półkach w salonie nie tylko dziesięć części "Pamiętnika księżniczki", ale też wszystkie książki o wampirach, jakie mam.
      Poza tym, choć dzielę literaturę tę piękną i rozrywkową ze względu na funkcje, jakie spełnia, czytam dokładnie to, na co mam ochotę. I tak w zeszłym roku w postaci audiobooków pochłonęłam wszystkie powieści Dana Browna, bo miałam akurat dużo na głowie i czytanie czegoś ambitnego na pewno nie wyszło by mi na zdrowie. A te książki po prostu mnie wciągnęły. Nie trzeba czytać samych eposów, aczkolwiek dobrze jest, jeśli czytelnik umie rozróżnić, czy ma do czynienia z literaturą piękną czy rozrywkową. A co wybierze? - To już jego decyzja :)
      I też nienawidzę Mickiewicza - mam wrażenie, że był naćpanym oszołomem, który dziwnym trafem potrafił dobrze rymować ;)

      Usuń
    2. Tak jak napisałam, odniosłam takie wrażenie, cieszę się, że wyprowadziłaś mnie z błędu :) Sama często mam problem z tym, że słowo pisane nieszczególnie oddaje ideę ironii, którą zdecydowanie zbyt często się posługuję.

      W tym momencie np. próbuję odsłuchać audiobooka Czarodziejskiej góry Thomasa Manna i przyznam, że nie wiem, czy "zdzierżę". Strasznie mnie męczy ciągłe powtarzanie tego samego. Może więc z literatury pięknej powinnam sięgać tylko na Wschód, do Rosjan? Ich książki jakoś zawsze mi się podobają. A jeszcze dużo rosyjskiej klasyki przede mną :)

      Usuń
    3. "Czarodziejska góra" leży u mnie na półce i wzbudza wyrzuty sumienia. Pewnie niedługo dam jej szansę :) I muszę przyznać, że też mam rosyjskie ciągoty - Dostojewskiego i Turgieniewa zawsze czytałam z czystą przyjemnością :)

      Usuń
  2. Ja, pomijając okres - nazwijmy to umownie - wczesnego dzieciństwa, kiedy pochłaniałem legendarne komiksy Giganta ze Skneruem McKwaczem w roli głównej, swoją przygodę z literatura zaczynałem od książek przygodowych, popularno naukowych i fantastyczno naukowuch. Pod koniec podstawówki, albo gdzies na początku gimnazjum, miałem już pokaźny zbiór książek Juliusza Verne, którego uwielbiałem i uwielbiam po dziś dzien. "20 000 mil podmorskiej żeglugi", "80 dni dookoła świata", "Tajemnicze wydarzenia na Inflantach" czy "Podróż do wnętrza ziemi" - pochłaniałem wszystko. Uwielbiałem też "Robinsona Crusoe" Daniela Defoe :) Teraz gust mam już nieco inny, ale wciąż od czasu do czasu chętnie sięgam po tytuły z dzieciństwa i dalej sprawiają mi taką radość jak wtedy. Co smutne, wtedy czytałem zdecydowanie wiecej niż teraz. Ale kilka ciekawych, jeszcze nienapoczetych, a kupionych pod wpływem impulsu w księgarniami tytułów, wciąż czeka na półce i chyba coś czuję, że niedługo po nie sięgnę. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uwielbiałam komiksy ze Sknerusem McKwaczem! Zupełnie o nich zapomniałam, pewnie dlatego, że zawsze czytałam pożyczone ;)
      Mam wrażenie, że rozbieżność naszych lektur z dzieciństwa jest uwarunkowana płcią. Chłopcom częściej podsuwa się literaturę przygodową :) Jako dziecko próbowałam nawet czytać "Robinsona Crusoe", ale mi nie wyszło i pewnie nigdy nie wyjdzie. Widać jednak, że nie ważne co czyta się w dzieciństwie, ważne aby zaglądać do książki, ponieważ nawyk zostaje :)

      Usuń
  3. Po pierwsze - świetny wpis. Po drugie - wiele rzeczy się zgadza. Fakt, bardzo dużo z nas, książkoholików, zaczynała od Harry'ego Pottera i dla wielu z nas lektury szkolne, te późniejsze byly dla nas katorgą, a Krzyżacy w szczególności (męczyłam je miesiąc, o wiele za długo). Po Harrym Potterze nie sięgnęłam jednak od razu po Władcę Pierścieni, a Sapkowskiego mam wciąż przed sobą, ale moje czytanie rozwinęło skrzydła. Ciekawą (tak mi się wydaje) anegdotką jest okres mojej nauki w liceum. Nasza polonistka była tak bardzo zamknięta w swoim planie, nastawiona była tylko na to, by zrealizować materiał i byśmy zdali maturę, bo to zaważy na jej notach, że z wielką wiarą w to co mówi, wmawiała nam, że nie potrafimy czytać ze zrozumieniem, że nie znamy lektur (bo faktycznie ich nie znaliśmy, ja też, bo nie miałam cierpliwości do tych książek), że nie zdamy matury. Jednak jakież było jej zaskoczenie, kiedy przyszły wyniki i okazało się, że matura w moim przypadku - i ta podstawowa i rozszerzona - poszła znakomicie, obie ponad 90%. Ach ten polski i te lektury, które ani trochę nie zachęcają do czytania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :)
      "Harry Potter" to seria, która zmieniła życie wielu z nas. A po "Władcę pierścieni" sięgnęłam zaraz po przeczytaniu przygód małego czarodzieja, ponieważ właśnie wtedy obie książki były ekranizowane. A jako, że w dziurze, w której wówczas mieszkałam nie było kina, jeździliśmy do dużego miasta po to, aby obejrzeć oba filmy jednego dnia.
      A co do polonistek - cóż, niektóre z nich to panikary, szczególnie, kiedy są rozliczane z wyników maturalnych. Mnie polskiego uczyła wychowawczyni i pamiętam, jak pokazywaliśmy jej deklaracje maturalne. Za moich czasów można było wybrać tylko jeden poziom egzaminu, a ja byłam w klasie matematyczno-informatycznej. Podeszłam do nauczycielki, cała zdenerwowana, że będzie na mnie zła, bo wymyśliłam sobie polski rozszerzony, a lekcje miałam jedynie z podstawy. A ona bierze moją deklarację, wzdycha z ulgą i mówi: "Dobrze, że wzięłaś polski na rozszerzeniu, bo podstawy to byś nie zdała" :) Cóż, prawdą jest, że od dziecka raczej nie wpisuję się w schematy i klucze odpowiedzi :)

      Usuń
  4. "Beverly Hills..." powiadasz - no tego się nie spodziewałam ;) Głównie dlatego, że nie miałam pojęcia o istnieniu tych książek. Wychodzę z założenia, że w młodości popełnia się wiele błędów, a wśród nich z pewnością są straszne literackie wybory. Ja zachwycałam się "Achają" Ziemiańskiego, a gdy po kilku latach próbowałam przeczytać tę serię od nowa, poddałam się. Nieczęsto można spotkać takie grafomaństwo!
    I widzę, że kolejna wspólna rzecz to powieści pani Rice. Byłam zakochana w "Wywiadzie z wampirem", a Lestat śnił mi się po nocach. Pamiętam nawet, że miałam pewne przeboje z tą książką, a raczej z próbami jej przeczytania. Bibliotekarka, w obecności mojej mamy, odmówiła mi wypożyczenia tej książki, stwierdzając, że to zbyt mocne dla takiej dziewczynki (byłam w gimnazjum!). Zamiast tego dała mi książki odpowiedniejsze dla osoby w moim wieku. Przeczytałam połowę jednej z nich, jednak w momencie, w którym główna bohaterka zakochuje się w swoim nauczycielu, stwierdziłam, że bibliotekarka ma nierówno pod sufitem :P

    Powiedz mi jeszcze, czy jesteś polonistką z wykształcenia czy z zawodu? Ja również jestem filolożką polską (historyczką literatury, jak lubię w niektórych chwilach o sobie myśleć ;)) i tak samo jak Ty nie przeczytałam w liceum prawie żadnej lektury. Wyjątkami były te, które mnie ciekawiły: "Zbrodnia i kara", "Proces", "Rok 1984", który wtedy już dobrze znałam. I wiesz co? Myślę, że moja polonistka nie miałaby mi tego za złe, gdyby wiedziała ile czytam teraz :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, zanim zaczęłam podkochiwać się w Lestacie, w moich snach pojawiał się Dylan z "Beverly Hills" i to zarówno w wersji serialowej jak i książkowej :) A co do książkowych błędów - żadnego nie żałuję, choć nie dałabym się namówić na ponowne czytanie "Pamiętnika księżniczki".
      Wracając do Anne Rice - też miałam przeboje z jej książkami. Kiedy miałam jakieś piętnaście lat podczas podróży pociągiem czytałam "Memnocha Diabła". Dodam, że słuchałam wówczas głównie muzyki metalowej i było to po mnie widać. Podczas podróży naprzeciwko mnie usiadła jakaś starsza pani i zaczęła odmawiać różaniec świdrując mnie wzrokiem. Po pięciu minut nie wytrzymała i zaczęła mnie wyzywać od bezbożników i satanistów. Na szczęście, właśnie wtedy do przedziału wszedł konduktor i poprosił panią, aby przesiadła się do pustego przedziału obok :)
      A odpowiadając na Twoje pytanie - polonistką jestem z wykształcenia (chociaż w myślach nazywam się literaturoznawcą :)) Zawodu chwilowo nie posiadam, ponieważ dopiero co przeprowadziłam się z powrotem do Polski i nadal szukam pracy. Ale ani jednego CV nie wysłałam do szkoły, więc kariera polonistyczna mi raczej nie grozi :)
      A co do lektur - cieszę się, że ich wtedy nie czytałam. Owszem, może trochę żałuję, że wymienione przez Ciebie "Zbrodnię i karę" czy "Proces" poznałam tak późno, ale boję się, że wtedy albo bym ich nie zrozumiała, albo zostałabym przytłoczona przez łopatologiczną wykładnię mojej licealnej polonistki, która cierpiała na syndrom wypalenia zawodowego i miała nas wszystkich dość. Jak widać, nie przeszkodziło mi to jednak w czytaniu niezliczonej ilości książek, więc chyba nie wyszłam na tym źle :)

      Usuń
  5. Moją pierwszą lekturą, którą pokochałam były dzieci z Bullerbyn, czytałam je samodzielnie i dłuuugo. Potem była Ania z Zielonego Wzgórza, Harry Potter z którym dorastałam i w 6 klasie podstawówki ... Potop, który kocham (krzyżaków też nie lubię;p). Zgadzam się z Tobą, że w zasadzie to byle młody człowiek czytał, niech czyta co bądź. Im więcej książek przewali, tym bardziej wyrobi sobie gust. Kilka lat temu romanse spod poslednich piór wydawały mi się wysublimowaną lekturą, i dobrze! Dzięki temu dziś czytam inne gatunki, a tamte książki wspominam z nostalgią;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Dzieci z Bullerbyn" też czytałam, ale chyba nie zrobiły na mnie wielkiego wrażenia, bo pamiętam jedynie, że miały niebieską okładkę :)
      A co do innych książek - trzeba przeczytać wiele marnych powieści, żeby docenić te wartościowe :) A książki z lat młodości zawsze wzbudzają miłe wspomnienia. Chociaż chyba nie do wszystkich warto wracać, bo można się nieźle rozczarować.

      Usuń
  6. Cóż, wydaje mi się, że pod odstrzał w takim poście trzeba wziąć przede wszystkim baśnie. Wróciłaś kiedyś do Andersena? Każda, ale to każda jest tak brutalna, że dla mnie - teraz jest to niepojęte. My, jako dzieci inaczej odbieramy, np. Śmierć dziewczynki z zapałkami. Ale czasem trafi się jakieś wrażliwe dziecko i przy bajce pt 'jak z królika stał się pasztet' (ostatnio na grupie książkowej czytałam o takim tworze) po prostu może to być nie do zniesienia. O ile moje lektury były dobrze przystosowane, może nie od nich zaczęłam czytać na poważnie, lecz naprawdę mi pomogły chociażby rozwinąć umiejętność czytania na większą skalę. ;) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do Andersena nie wracałam, ale w drugiej klasie podstawówki brałam udział w konkursie dotyczącym baśni braci Grimm. Po przeczytaniu oryginałów przez kilka miesięcy miałam koszmary związane ze sceną, w której "siostry" Kopciuszka przycinają sobie pięty. Właściwie do dziś staje mi to przed oczami, kiedy widzę zranioną piętę. Cóż, szkoła zniszczyła mi życie. Zgadzam się z tym, że oryginalne wersje baśni są zbyt brutalne dla dzieci i uważam, że najmłodszym lepiej przedstawiać ugrzecznione, disneyowskie wersje tych historii. Może nie mają one tylu walorów literackich, ale z pewnością są delikatniejsze i lepiej dopasowane do wieku.

      Usuń
  7. Mamy wiele wspólnego - ja też swoją książkomanię zaczęłam od Harrego Pottera. Do dziś jestem wdzięczna za to bratu, któremu pewnego dnia podkradłam "Harrego Pottera i Komnatę Tajemnic" i... przepadłam :) A z dzieciństwa miło wspominam "Plastusiowy Pamiętnik" i "Kubusia Puchatka" :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też zaczęłam od "Harry'ego Pottera i komnaty tajemnic" :) A "Kubusia Puchatka" nie przeczytałam do dziś, czego poniekąd żałuję, ponieważ znam tę postać tylko z telewizji.

      Usuń
  8. U mnie nałóg czytania wyrobił się, kiedy wzięłam udział w konkursie czytelniczym w podstawówce. Początkowo było to dla mnie bezsensu, babcia mnie zapisała. Później stwierdziłam, że nie mogę zawieźć koleżanek, a ostatecznie nie mogłam już przestać czytać.
    Nie mam książek, których bym się wstydziła, ale było oczywiście sporo takich, które czytałam pod przymusem. Były i takie, które przeczytałam, bo były modne i chciałam wiedzieć o czym rozprawiają moje koleżanki. Jednak są książki, do których nadal wracam z sentymentem, inne czytam dość regularnie, np. przynajmniej raz w roku.
    Pottera chłonęłam dniami i nocami, wszystkie części po kolei.

    Lektury szkolne, jak lektury. Może czytanie spodobałoby się większej liczbie dzieci i młodzieży, gdyby książki nie były tak schematycznie przerabiane na zajęciach? Dodatkowo są ludzie, którzy po prostu nie przepadają za czytaniem książek i już. Każdy ma prawo do własnych "lubię, nie lubię". Ważne też by pokazać dzieciakom, że nie muszą sięgać tylko po lektury, którymi się może zraziły, bo się nie spodobały. Pokazać im inne ciekawe historie, piękny książkowy świat.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak każdy chciałabym zarazić innych swoją książkową pasją, ale zdaję sobie sprawę z tego, że się nie da :) Zawsze powtarzam sobie, że tak jak nikt nie zmusi mnie do oglądania piłki nożnej, tak ja nie zmuszę niektórych do czytania. Nie zmienia to faktu, że warto próbować znaleźć książki, które do nas przemawiają. Czasami nawet moda może pomóc, bo chociaż popularne są zazwyczaj lekkie lektury, mogą one zaszczepić ciekawość i chęć do czytania. I o to chodzi :)

      Usuń
  9. Harry Potter nie wciągnął mnie, może dlatego, że już wtedy byłam pod wpływem innych książek. :)
    Miałam niesamowitą bibliotekarkę w szkole podstawowej, mówiłam o czym bym chciała teraz przeczytać, a ona zaraz wyczarowywała mi kilka tytułów, wtedy brałam ją niemal jak wróżkę, która doskonale zna wszystkie książki i spełnia moje marzenia. :) Czytałam od małego, zanim jeszcze poszłam do szkoły, zawsze ciągnęło mnie do tych książkowych przygód. :)
    Bookendorfina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niesamowite bibliotekarki są w cenie :) Co prawda na swoją trafiłam już jako nastolatka, ale nawet dzisiaj, kiedy wracam do rodzinnego miasta, zdarza mi się wpaść do biblioteki, żeby wypożyczyć książkę, którą poleci mi jedna, konkretna bibliotekarka :)
      I zazdroszczę tego, że zaczęłaś czytać tak wcześnie. Sama na początku miałam z tym problemy, ale dopiero kiedy trafiłam do zerówki zorientowano się, że muszę nosić okulary. Dopiero wtedy mogłam zacząć działać :)

      Usuń
  10. Moim zdaniem to co czytamy za młody nie ma znaczenia, ważna jest sama czynność no i oczywiście płynność i dobra zabawa ;) Być może nakaz czytania narzucany przez szkoły skutecznie odstrasza dzieci od czytania, a co fajniejsza lekturka nie wystarcza na zaszczepienie miłości do książek... Jednak zgadzam się, że Harry Potter jest swego rodzaju katalizatorem, dzięki któremu możemy odkrywać coraz to nowsze światy i co najważniejsze, swoją pasję do czytania! ;)
    Pozdrawiam,
    www.favouread.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  11. Lektury z pewnością są pewną formą opresji, a najgorsze jest w nich to, że nie wpisują się w zainteresowania dzieci. Lektury, które przerabiałam w podstawówce już wtedy były przestarzałe, a na praktykach w swojej starej szkole musiałam uczyć o dokładnie tych samych. Żeby czytać, trzeba znaleźć coś, co nas zainteresuje. Im szybciej, tym lepiej :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Dobry wieczór! :) Tak się rozczytuję i błądzę z upodobaniem po kolejnych wpisach... i cieszę się, że trafiłam na ten, który oddaje myśli kłębiące się w mojej głowie od bardzo dawna. Niezwykle często zastanawiam się nad książkami, które nas ukonstytuowały, przygotowałam sobie nawet listę, na podstawie której chciałam przygotować podobną notkę, lecz wciąż ją odraczam na nieokreślonę przyszłość :)
    Z ciekawościąi przyjemnością śledziłam Twój rozwój jako czytelniczki. Rozbawiała mnie ta Twoja krnąbrność - i w tym jesteśmy podobne. Nie lubimy, gdy ktoś nas wikła w opresyjny system, przymuszając do czytania niestrawnych dla nas książek, podczas gdy potrzebujemy wzruszeń, czy rekreacji, nie zaś tendencji :)
    Jeżeli chodzi o ksiażkę o owieczce, chyba wiem, o jakąlekturę może chodzić... Czyżby to była "Czarna owieczka" Jana Grabowskiego? Może ocaliłam Twoje potomstwo przed męczarniami :D
    Powracając zaś do wzgardy wobec lektur - ja lubię i cenię sobie klasykę, ale w liceum toczyłam batalie, stając okoniem. "Krzyżaków" przeczytałam powtórnie dopiero po latach i uderzyła mnie bezwzględność oraz chwilowa frywolność tej pozycji. A czytają ją pociechy ;) Zresztą nie jest to jedyna godząca we wrażliwe umysły pozycja.
    Wiele z pozycji, o których wspominasz także pożerałam z wypiekami na twarzy. O innych znam tylko ze słyszenia, ale wspaniale było prześledzić Twoje narodziny i dorastanie jako czytelniczki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo za wszystkie komplementy :) Co do "Czarnej owieczki" Grabowskiego - to ta książka! Wygooglowałam okładkę i przypomniał mi się ten dziecięcy koszmar. Moje potencjalne dzieci są niezmiernie wdzięczne za ostrzeżenie :)
      Z opresyjnymi systemami walczę od lat - cóż, jestem typową buntowniczką, niczego nie zaakceptuję, dlatego, że tak trzeba i szukam dziur w treściach podawanych mi "na tacy". Z lekturami niegdyś miałam problem, ponieważ dawano mi nudny tekst i jedną właściwą interpretację. Ile razy słyszałam od polonistki "to bardzo dobra myśl, ale niezgodna z kluczem odpowiedzi"? Dziś większość klasyki już znam (choć są książki, których nie przeczytam nigdy) i potrafię ją docenić, aczkolwiek często interpretuję ją niezgodnie z doktryną.
      Chętnie poznam Twoją historię czytelniczą, mam więc nadzieję, że planowany od dawna wpis powstanie :) Książki, które nas ukonstytuowały mają przecież na nas dość duży wpływ :)

      Usuń
    2. Wspaniale! Kamień spadł mi z serca, kiedy przeczytałam, że mogłam przyczynić się do ocalenia Twoich potencjalnych pociech przed wypaczeniem już we wczesnym dzieciństwie :D

      Tak, zauważyłam właśnie, że pierwiastek nonkonformizmu jest w Tobie bardzo silny i imponuje mi, że tak dzielnie stawiasz czoła wszelkim wybujałym ambicjom akademickim. Suchy dydaktyzm jeszcze nie doprowadził do niczego dobrego i postępowanie za sztywnymi drogowskazami konspektów może tylko zaszczepić obrzydzenie do wielu cennych pozycji. Bo i takie są przecież w uznanym kanonie, tylko pokazywane z nadmierną emfazą, poprzez dziwaczne faktory interpretacji po prostu odstręczają :)

      Widzę, że Ty także stałaś się ofiarą wszechwładnego i jedynie słusznego klucza :D

      Dziękuję za mnóstwo ciepłych słów ;) Będę więc jeszcze usilniej dążyła do ukoronowania swoich zamierzeń wpisem :)

      Usuń