poniedziałek, 24 kwietnia 2017

Zgrzyt ambiwalencji, czyli subiektywna lista pisarzy, których kochamy i nienawidzimy jednocześnie


Znacie takich pisarzy, którzy irytują Was niemiłosiernie, ale i tak sięgacie do ich książek, bo z różnych powodów nie możecie się powstrzymać? Na pewno! Cóż, niby Barthes ogłosił śmierć autora jeszcze w latach sześćdziesiątych, a my nadal nie potrafimy, czy też nie chcemy do końca zapomnieć o tym, kto napisał czytane przez nas lektury. Trudno. Przynajmniej można stworzyć listę pisarzy, których kochamy i nienawidzimy jednocześnie. Zaznaczam, że jest ona całkowicie subiektywna i niezależna od pochodzenia autora czy też rodzaju książek, jakie tworzy.

7. J.R.R. Tolkien

Tolkien to pisarz, którego kompletnie nie spodziewacie się na tego typu liście. W końcu to geniusz, autor "Władcy pierścieni" i "Hobbita"! Jego książki zna cały świat. Tylko ja nigdy nie przeczytałam "Hobbita". Próbowałam i to nie raz, ale nie wyszło. Przez najbardziej irytującą cechę literatury Tolkiena. 
Zacznę jednak od początku. Jako jedenastolatka, na początku 2002 roku obejrzałam film "Władca Pierścieni: Drużyna Pierścienia". Już wtedy była niecierpliwa i zaraz po seansie chciałam się dowiedzieć, co będzie w kolejnych częściach. Dlatego sięgnęłam po książki. Ktoś poinformował mnie, że różnią się one od filmu, więc zaczęłam od pierwszego tomu i utknęłam. Kojarzycie te opisy? Kilkanaście minut akcji i 250 stron nudy. Orzeszkowa by się nie powstydziła. Jako jedenastolatka po prostu pominęłam pierwszą księgę. Fragmenty dotyczące podróży przez Mordor w trzecim tomie również. Oczywiście, nadrobiłam to po latach, ale gdzieś w głębi serca nadal byłam wściekała na Tolkiena za jego rozwlekanie się nad krajobrazem, lasem, popiołem, wzgórzami i ogólnie pojętą wędrówką. W końcu ile można iść, iść, iść, iść, iść... Dlatego też do dziś nie przeczytałam "Hobbita". Kiedy stworzono jego ekranizację nie miałam już entuzjazmu jedenastolatki.

6. Karl Ove Knausgård


Każdy, kto czyta tego bloga regularnie, nie spodziewa się Karla Ovego na tej liście, Nie oszukujmy się, to mój ulubiony pisarz. Każdą jego książkę pożeram w dniu premiery, a moim zachwytom nad "Moją Walką" nie ma końca. Karl Ove ma jednak jedną wadę, która sączy się ze wszystkich jego powieści - skrajny egoizm. O ile w "Mojej walce" jest on narzędziem do stworzenia dzieła, o tyle w "Czterech porach roku" zwyczajnie drażni. Jak można poświęcić powieści córce i w większości pisać w nich o sobie? Ale to nie wszystko - jeśli przeanalizujemy "Wszystko ma swój czas" i piąty tom "Mojej walki" dochodzimy do wniosku, że w drugiej swojej powieści Knausgård również pisał o sobie. A jeśli myślicie, że w swojej debiutanckiej powieści darował sobie nawiązania do własnej osoby, wspomnę, że mówi ona o młodym nauczycielu, pracującym na północy Norwegii, który ma romans z uczennicą. Tak, macie rację, autor wspomina o podobnych ekscesach w czwartym tomie "Mojej walki". Dlatego, mimo że kocham pisarstwo Knausgårda, niezmiernie irytuje mnie to, że gdziekolwiek się da, skupia się tylko i wyłącznie na sobie. Robi to nie tylko w książkach - posłuchajcie wywiadów i relacji ze spotkań autorskich. Ja, ja, ja, ja i jeszcze raz ja.  I to "ja" pojawia się tam nie tylko ze względu na angielską czy norweską gramatykę. Właśnie dlatego należy mu się miejsce na tej liście.

5.Remigiusz Mróz

Czymże zawinił mi Mróz? Ilością. Nie zrozumcie mnie źle, lubię jego książki. Zazwyczaj mnie bawią. Seria o Chyłce jest całkiem przyjemna w odbiorze, powieści z Forstem w roli głównej też przypadły mi do gustu, ale... Właśnie ALE. Ile można? 63 procent Polaków nie przeczytało w zeszłym roku ani jednej książki, a Mróz wydał w tym czasie chyba dziesięć (jeśli liczyć te pod pseudonimem). Kiedy jego fani mają zdążyć to wszystko przeczytać? Ja sobie jeszcze daruję, trzymam się Chyłki i Forsta, liczę na dwie książki rocznie, trzy, jeśli zainteresuje mnie jakaś nowa seria. A tu co? Trylogia z Forstem zamienia się w tetralogię, Kolejny tom do przeczytania. Ostatnio Chyłką poratowała mnie przyjaciółka, ale zastanawiam się, ile musiałabym zarabiać, żeby móc kupować wszystkie powieści Mroza? To nie na kieszeń humanisty w tym kraju! Nad tym, że czasami, ze względu na ilość, cierpi jakość niektórych z powieści, nie będę się tutaj rozwodzić.

4. Andrzej Sapkowski

Każdy, kto choć raz był na konwencie, słyszał o wyczynach Sapkowskiego. Nie mam zamiaru powtarzać tutaj plotek. Dużo bardziej irytuje mnie podejście tego pisarza do gier z serii "Wiedźmin". Nie zrozumcie mnie źle. Przeczytałam całą sagę i nadal potrafię się nią zachwycać. Rozumiem też frustrację pisarza. Sapkowski napisał świetny cykl powieści, a teraz większość globu myśli, że stworzył opowieść na kanwie gier komputerowych. Ale wiecie co? Moim zdaniem, zamiast wieszać psy na twórcach "Dzikiego gonu", powinien im dziękować. Bo gdyby nie oni, wątpię, by jego dzieło było tłumaczone na tyle języków. Zresztą wystarczyłoby jedno proste zdanie na okładce książki "Powieść będąca inspiracją dla gry <<Wiedźmin: Dziki Gon>>". Jeśli Sapkowski nie potrafił sobie tego wynegocjować, to jego wina. Trzeba przestać marudzić i cieszyć się ze sprzedaży.

3. Michał Witkowski

Nie zrozumcie mnie źle- uwielbiam książki Michaśki. Nawet te, które nie do końca wyszły. Konwencja, którą stwarza Witkowski całkowicie do mnie przemawia i nie mogę się doczekać kolejnych jego powieści. Ale tych, wydanych oficjalnie. Jeśli nie wiecie jeszcze, o co chodzi, już wyjaśniam. Kilka miesięcy temu wydawnictwo odrzuciło książkę napisaną przez Witkowskiego. Cóż, zdarza się nawet najlepszym. Tylko Michaśka nie do końca potrafiła się z tym pogodzić i postanowiła samodzielnie sprzedawać swoją najnowszą powieść w internecie. Bez korekty, z własnymi grafikami, 100 zł za PDF, 200 za powieść oprawioną alla praca magisterska. Przyznam, że trochę mnie to zniesmaczyło. I nie chodzi jedynie o cenę, bardziej irytowała nachalna promocja. Chyba nie jestem godna nazywać się wierną fanką Michaśki, bo nie kupiłam. Najbardziej jednak wkurza (tak, tutaj trzeba użyć tego słowa) mnie upadek naprawdę zdolnego pisarza. Najpierw celebryctwo, a potem samodzielne wydawanie odrzuconej powieści, które wydawało mi się żebraniem o pieniądze fanów. W międzyczasie podobny wydźwięk miało sprzedawanie na Facebooku tworzonych przez pisarza grafik. Zabrakło w tym klasy. Kolejną książkę Witkowskiego oczywiście kupię, ale na jego samego będę patrzeć już zupełnie inaczej.

2. George R.R. Martin

Trudno nie być złym na pisarza, który systematycznie uśmierca naszych ulubionych bohaterów, prawda? Cóż, mój dream team z serii pisanej przez Martina chwilowo żyje, albo (jeśli wierzyć serialowi) jest na najlepszej drodze do wskrzeszenia. Dlatego bardziej w Martinie denerwuje mnie to, że za mało przykłada się do pisania swoich książek. Nawet nie chodzi mi o to, że jak każdy fan "Pieśni Lodu i Ognia", boję się, że autor nie dożyje końca swojego cyklu. Po prostu niezmiernie (nie mogę użyć innego słowa) wkurza mnie to, że serial zaczął wyprzedzać powieści. Mam wrażenie, że Martin zajął się taką ilością projektów, z współpracą z HBO na czele, że na pisanie po prostu nie starcza mu czasu. Jeśli nie wierzycie, popatrzcie na daty wydania poszczególnych tomów - kiedyś stworzenie jednego zajmowało pisarzowi znacznie mniej czasu. Dlatego też mam nadzieję, że po nakręceniu ostatnich dwóch sezonów serialu Martin weźmie się wreszcie do roboty i zamiast pouczać filmowców, skończy swój cykl. W końcu muszę się dowiedzieć, co naprawdę stanie się z paroma bohaterami, którzy w serialu robią zupełnie co innego niż w książkach.

1. Michel Houellebecq

Jeśli mam być szczera, ta lista została zainspirowana postacią Houellebecqa. Kiedy dowiedziałam się o jego istnieniu najpierw zirytował mnie nazwiskiem, które jest równie niemożliwe do zapisania jak i do wymówienia. Potem było jeszcze gorzej. I wcale nie chodzi tylko o to, że to nieszczęsne nazwisko to pseudonim. Houellbecq jest seksistą, antyfeministą, rasistą, islamofobem itd. Reprezentuje wszystko, co jest antytezą moich poglądów. Jednak pisze w taki sposób, że nie mogę oderwać się od jego książek. Więcej, jest w tworzeniu rzeczywistości tak biegły, że zazwyczaj chwilo się z nim zgadzam. Po przemyśleniu tego co pisze stwierdzam jednak, że trudno przyznać pisarzowi rację. Urok Houellebecqa polega na tworzeniu powieści z punktu widzenia analitycznego intelektualisty. W świecie, w którym kontrowersje spotykamy najczęściej w postaci żenujących newsów na Pudelku, wzbudzająca skrajne emocje historia zamknięta w składnej i dobrze złożonej powieści. zachwyca, nawet jeśli się z nią nie zgadzamy. I choć niektóre poglądy pisarza sprawiają, że mam ochotę go udusić, nie mogę powstrzymać się od sięgania po jego kolejne książki. Co z tego, że przepełnione są szowinizmem? W doskonałej formie nawet to można przełknąć, o ile nie przyjmuje się po lekturze światopoglądu autora.

A Wy macie jakiś pisarzy, których kochacie i nienawidzicie jednocześnie? Kogoś, kto niezmiernie Was irytuje, ale i tak czytacie jego książki? Podzielcie się swoją opinią w komentarzach :)

14 komentarzy:

  1. Z Tolkienem miałam podobnie, choć Władcę Pierścieni jakoś umęczyłam. Za dużo tych opisów jak na moje nerwy, zdecydowanie :D Hobbita kocham całym serduchem, ale tej trylogii już raczej ponownie nie przeczytam...
    Ja wrzuciłabym tu jeszcze Kinga. Zdecydowanie, aż jestem zdziwiona, że go tu nie ma!
    Czytałam na razie tylko jego "Stukostrachy" i o matko... 600 stron nudy, dla 150 stron fantastycznej akcji, nie wiem, czy mi się to opłaca...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, Kinga nie ma, ponieważ nie jestem jego fanką. Wierzę, że jego powieści mogą się podobać, ale jako dziecko obejrzałam "Misery" i do dziś mam związane z tym koszmary. Wolę nie ryzykować :)
      A co do Tolkiena - do dzisiaj nie wiem, jakim cudem przeczytałam całość. Widocznie to urok świata stworzonego przez pisarza. Mimo tego nie potrafię sięgnąć po inne jego książki, choć dotyczą tej samej rzeczywistości :)

      Usuń
  2. Tolkiena próbowałam czytać będąc w gimnazjum, ale odpadlam po paru stronach. I tak po dziś dzień nie wiem, o czym jest wladca pierścieni czy hobbit, bo żadnej ekranizacji nie obejrzałam również :D
    Chyba nie mam podobnej listy pisarzy, w każdym razie nikt mi do głowy nie przychodzi w tej chwili :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Doskonale rozumiem - gdyby nie mój chory upór pewnie do dziś nie przeczytałabym trylogii Tolkiena :)

      Usuń
  3. Zdecydowanie zasłużone miejsce dla Sapkowskiego, który z jednej strony irytuje mnie swoim podejściem do gier, a z drugiej strony plus że w sumie nie robi nic pod publikę i jakby nie patrzeć, wyraża swoje zdanie. George Martin mam wrażenie ma delikatnie gdzieś swoich czytelników, czasem mam wrażenie, że bardziej zależy mu właśnie na wywoływaniu u nich szoku i reakcji "nieeeee! tylko nie on!" :)
    Tolkien racja, ma dosyć nużący styl. Trzeba się w niego wgryźć :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do Sapkowskiego - owszem, nie gra pod publiczkę, ale sprawia wrażenie zapatrzonego w siebie megalomana. Pisarz ma prawo do własnego zdania, ale chodzi też o sposób, w jaki je wyraża. Nie trzeba od razu wszystkich obrażać, a Sapkowski często to robi.
      Jeśli chodzi o Martina - przyznaję rację. Projekt chyba wymknął mu się z rąk i teraz stara się go poskładać, robiąc fanom na złość.

      Usuń
  4. "...nadal byłam wściekała na Tolkiena za jego rozwlekanie się nad krajobrazem, lasem, popiołem, wzgórzami i ogólnie pojętą wędrówką" - jakże to w kontraście do moich odczuć, mnie właśnie to tak bardzo się podoba. :) Niesamowite, jak różne elementy wywołują w nas różne odczucia. :) I dobrze, bo tak właśnie powinno być, każdy znajdzie coś dla siebie. :)
    Bookendorfina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak widać, każdy docenia w książce coś innego i nawet rozwlekłe, szczegółowe opisy mają wielu wielbicieli :) Sama, niestety, podczas lektury cenię głównie emocje i akcję, więc nawet najbarwniejsze opisy mnie drażnią, choć potrafię docenić ich kunszt :)

      Usuń
  5. Sapkowski to buc, ale w sumie mam to gdzieś. I tak to pan mistrz ;p Martin faktycznie mógłby ogarnąć tyłek i pisać, a z Tolkienem mam nieco podobnie. Cenię go, ale jego styl nie do końca mi odpowiada.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli chodzi o Sapkowskiego to najlepiej rozkoszować się książkami i ignorować istnienie autora, bo inaczej można się bardzo zniechęcić :)
      A co do Tolkiena - wydaje mi się, że wpływ na jego styl miało to, że pisał "Władcę pierścieni" ponad 60 lat temu, a "Hobbita" jeszcze wcześniej. Wtedy czytelnicy byli przyzwyczajeni do innego tempa akcji :)

      Usuń
  6. Dobra, bardzo rzadko piszę takie rzeczy, ale... świetny wpis! Podoba mi się taka relacja "love-hate" z autorami. Przykład Houellebecqa pokazuje to chyba najlepiej. Właściwie gardzę nim jako człowiekiem, ale pisarzem jest świetnym i tematy, które porusza, dotykają jakiejś czułej struny we mnie. Dlatego od zawsze wyznaję politykę "nie mieszaj biografii autora z dziełem literackim" ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję :)
      Również staram się nie łączyć autora z dziełem, ale czasami to, po prostu, trudne. Szczególnie, kiedy ktoś pisze w pierwszej osobie i ujmuje w treści fragmenty własnej biografii. Niby w głowie mam te wszystkie teorie o relacji dzieła z autorem, ale podczas czytania i tak trudno jest mi się powstrzymać od porównywania. Szczególnie przy Houellebecqu, którego muszę odkładać co kilkanaście stron, żeby nie wyładować złości na autora na książce :)

      Usuń
  7. Zastanawiałam się wielokrotnie nad własną niezdrową, nieco jadowitą miłością do autorów i z radością przeczytałam Twój w wpis. Dzięki niemu wiem, że dysonans trawiących mnie uczuć nie jest żadnym skrzywieniem :D Świetnie przeprowadziłaś analizę twórczości każdego z pisarzy poprzez faktor Twoich oczekiwań i doświadczeń.

    Mam bliźniacze odczucia co do Tolkiena - to chyba wspólnota pokoleń :) Sięgnęłam jako dziewczynka, nie bardzo jeszcze potrafiąc doceniać opisy przyrody (teraz lubię się w nich rozsmakowywać, lecz wiadomo, że to kwestia osobistych preferencji:), ale, choć zgnębiona statycznością, dotrwałam do końca. Od tamtego czasu nie sięgnęłam już po Tolkiena ani razu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że nie jestem sama w swoich przemyśleniach. Czasami wydaje mi się, że autorzy specjalnie wywołują w nas złość, aby książki wzbudzały więcej emocji w czytelniku :)
      A co do Tolkiena - chyba też nie dałabym rady znowu po niego sięgnąć. Wcześniej do ukończenia lektury popychała mnie ciekawość, teraz znam już fabułę, więc zapał pewnie spadłby do zera :)

      Usuń