niedziela, 2 lipca 2017

Żulczykowi nie zawsze wychodzi, czyli kilka słów o "Instytucie"...

J.Żulczyk, "Instytut", Wydawnictwo Świat Książki, 2016.

Kilka tygodni temu zachwycałam się "Wzgórzem psów" Jakuba Żulczyka i zapewniałam, że wrócę jeszcze do tego autora. Nie było to trudne, ponieważ cztery nieprzeczytane powieści napisane przez tego pisarza zalegały na mojej półce. Chwyciłam więc za "Instytut" i mam bardzo mieszane uczucia. I wątpię, aby, którekolwiek z nich było pozytywne.
"Instytut" (wydanie drugie, poprawione ze zmienionym zakończeniem) opowiada o losach Agnieszki, która wraz z grupą współlokatorów i znajomych zostaje zamknięta w krakowskim mieszkaniu, odziedziczonym po babci. Podczas zmagań z tajemniczymi oprawcami, stojącymi za uwięzieniem mieszkańców tajemniczego lokalu, poznajemy także motywy i przeszłość głównej bohaterki, która zdecydowała się porzucić męża i córkę, aby zamieszkać w odległym Krakowie.
"Instytut" mógłby być dobrym horrorem. Mógłby także wnikliwie pokazać stosunki międzyludzkie i przekrój społeczeństwa. Mógłby przedstawić emocje osaczonej i sfrustrowanej kobiety, która zatraciła siebie. Mógłby! Bo, niestety, autor swój całkiem niezły pomysł kompletnie zniweczył poprzez słabe wykonanie. Nie wiem, czy wpływ na moją ocenę tej książki miał wysoki poziom "Wzgórza psów", czy fakt, że "Instytut" jest po prostu literacką fuszerką. Cieszę się, że trafiłam na wydanie drugie, poprawione, ponieważ boję się tego, co było w pierwszym. Wydarzeniom przedstawionym w "Instytucie" brak głębi, a bohaterowie, zamknięci w mieszkaniu w krakowskiej kamienicy zachowują się kompletnie irracjonalnie. Można zrozumieć ich frustrację i brak logiki czynów, spowodowane zamknięciem, ale część zachowań jest zbyt naciągana nawet jak na sytuację graniczną. Tę samą irracjonalność widać w niektórych zwrotach akcji. O ile zamknięcie kraty i uszkodzenie windy wydaje się całkiem prawdopodobne, o tyle zamurowanie wszystkich okien na czwartym piętrze od zewnątrz w ciągu kilku godzin to już szczyt absurdu. Można stworzyć horror, ale jeśli chce się go rozwiązać w sposób pozornie racjonalny (a tak zrobił Żulczyk) trzeba się trzymać rzeczywistości. Autor, niestety, bardzo od niej odbiega. Poza tym powieść najeżona jest błędami. Jednym z nich jest to, że wygląd jednej z bohaterek - Igi - opisany został dwukrotnie w skrajnie różny sposób. A to nie najbardziej kompromitująca usterka odnaleziona w książce. 
Wielkie nadzieje wiązałam z historią Agnieszki, artystki, która w młodym wieku z powodu nieplanowanej ciąży dala się wciągnąć w życie rodzinne i utknęła w nim na długie lata. Irytuje już sama jej relacja z teściami, a konkretnie to, że kobieta wierzy ich groźbom i nawet nie próbuje walczyć. Daje się wepchnąć w kierat nieszczęśliwego, przykładnego małżeństwa i wszystkie swoje niespełnione marzenia przerzuca na córkę. Dlatego też mała Ela chwalona jest za każdą formę buntu i protestu, co tylko podkreśla, że jej matka jest nie do końca wydolna wychowawczo. Obraz Agnieszki to portret kobiety słabej, która do niczego nie potrafi się przywiązać, ale jednocześnie nie radzi sobie z samotnością. Co innego można powiedzieć o osobie porzucającej dziecko i przygarniającej do swojego mieszkania po kolei niemal obcych ludzi z baru i dwa koty? Owszem, Agnieszka cały czas wspomina o tęsknocie za córką, ale nie przeszkadza jej to w opróżnianiu kolejnych butelek wódki ze znajomymi i obiecywaniu Eli, że niedługo sprowadzi ją do siebie. To "niedługo" trwa miesiącami. I może ten portret postaci byłby wiarygodny, gdyby nie odczucie, że autor chciał nam pokazać zupełnie kogoś innego - kobietę stłamszoną, ale silną, która w końcu radzi sobie z sytuacją. Agnieszka taka nie jest i podkreśla to najsłabszy element tej książki - zakończenie. Inne postaci również nie należą do najlepiej zarysowanych. Właściwie są to stereotypy dresiarza, pankówy, wróżki czy yuppie. Tuż po ich krótkiej charakterystyce można przewidzieć wszystkie możliwe zwarcia i konflikty, co eliminuje ewentualny fabularny element zaskoczenia.
Nie czytajcie "Instytutu". To marna, nieprzemyślana i niedbale napisana książka. Naprawdę nie warto. Nie zmienia to jednak faktu, że mam zamiar dać Żulczykowi kolejną szansę. Już udowodnił, że umie pisać, mam więc nadzieję, że historia Agnieszki i jej przyjaciół to tylko literacka wpadka.

6 komentarzy:

  1. Tak czy siak bym nie przeczytała, bo horrorów unikam jak mogę. Ciekawa jestem jak zostało opisane zamurowywanie okien na czwartym piętrze w kilka godzin :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie masz podwójny powód, żeby unikać tej książki. A co do okien to autor w ogóle tego nie opisał. Po prostu bohaterowie zamknięci w mieszkaniu zasnęli, a kiedy się obudzili, okna były już zamurowane :)

      Usuń
  2. Właśnie słyszałam opinie podobne do twojej i raczej nie sięgnę po tę książkę ;)
    Pozdrawiam! http://literacki-wszechswiat.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoda, że nie słyszałam tych opinii zanim sięgnęłam po tę książkę :) Chociaż kupiłam ją w promocji w Biedronce, więc wielkiej straty nie ma xD

      Usuń
  3. Niedawno zaczęłam "Ślepnąc od świateł" i za nic nie mogę się w nią wgryźć. Sama nie wiem dlaczego. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O "Ślepnąc od świateł" czytałam bardzo dobre opinie i sama za jakiś czas zabiorę się za tę książkę. Mam nadzieję, że mi uda się w nią wgryźć. Ale najpierw z chęcią przeczytam Twoją opinię o tej powieści :)

      Usuń