czwartek, 22 czerwca 2017

Podskórny niepokój, czyli "Nadchodzi" Łukasza Orbitowskiego

Ł.Orbitowski, "Nadchodzi", Wydawnictwo Literackie, 2010.

Do niedawna nazywano Łukasza Orbitowskiego polskim Stephenem Kingiem. Cóż, to już chyba taki nasz narodowy zwyczaj, żeby każdemu lokalnemu zjawisku dodać estymy poprzez światowe porównanie. W tym przypadku przyrównanie jest niesłuszne, bo Orbitowskiego uznaję za tak dobrego pisarza, że nadawanie mu łatki Kinga, niepotrzebne mu do niczego. Poza tym na książkach polskiego pisarza nigdy się nie zawiodłam, a tak zwanego mistrza horroru raczej nie lubię. (Wyznawcy Kinga mogą mnie teraz zmieszać z błotem, ale zdania pewnie nie zmienię).
"Nadchodzi" to zbiór pięciu tekstów. Czterech, relatywnie krótkich opowiadań i jednej noweli, czy też minipowieści, której tytuł nadano całej kompilacji. Jej narratorem jest mężczyzna, opowiadający o strachach swojego ojca - pisarza i działacza komunistycznego, niemogącego oderwać się od wydarzeń z przeszłości. Mamy tutaj także osadzoną w czasach wojny historię "Popiela Armeńczyka", czyli opowieść o człowieku, który zagubił się wśród wojen. "Strzeż się gwiazd, w dymie się kryj" opowiada o losach kobiety, przebywającej w szpitalu leczącym nie ciało, ale ducha. W zbiorze znajdziemy także historię człowieka, który nie może umrzeć, ponieważ widział zbyt wiele, czyli opowiadanie "Zatoka tęczy". A także "Cichy dom", który przyciąga motywem martwego anioła i niełatwych do zmycia win.
W recenzji zbioru opowiadań wypada mówić o ich częściach wspólnych. Łączy je jednak głównie to, że wzbudzają lęk. Nie strach, ale podskórny niepokój, którego trudno się pozbyć. Poruszają także tematy, o których na co dzień wolimy nie myśleć. Klątwa, wiara, śmierć, wina, odkupienie. Nie myślcie jednak, że to jakaś religijna opowieść. Raczej teksty z czasów, w których Orbitowski był jeszcze fantastą, a w tego typu opowiadaniach dużo łatwiej ująć w słowa sprawy trudne. Nie zmienia to jednak faktu, że mimo pozornej trywialności gatunku (podkreślanej przez niektórych recenzentów), Orbitowski odrobił literacką pracę domową. Nie tylko stworzył opowiadania w pięknym stylu, ale i igrał z czytelnikiem, wplątując, chociażby, do "Popiela Armeńczyka" nawiązania do "Króla-Ducha" Słowackiego. 
W tekstach tych widać nieustanne dywagacje na temat człowieczeństwa, życia i śmierci. Widać to, chociażby, w "Zatoce Tęczy", gdzie jedno z najbardziej trywialnych uproszczeń chrześcijaństwa staje się prawdą, a czasy, w których żyjemy zmieniają tę prawdę w okrucieństwo. Wierzenia znajdują swoje miejsce również w "Cichym domu" - w końcu czym są anioły, jeśli nie dowodem na istnienie Boga, posłańcami nowiny i kary. Za każdy czyn trzeba przecież zapłacić, a czy może być coś gorszego niż zabicie anioła? Czy da się w ogóle żyć po czymś takim? Wiem, wchodzimy w świat abstrakcji, ale jest to o tyle ciekawe, że skoro, statystycznie, dziewięćdziesiąt pięć procent Polaków wierzy w chrześcijańskiego Boga i inne związane z nim istoty, możemy brać taką sytuację bardziej serio. Ile razy widzieliśmy obrazy sądu ostatecznego, na których uzbrojeni w miecze aniołowie wymierzają ludzkości boską sprawiedliwość? Jest to na tyle zakorzenione w ludzkiej wyobraźni, że trudno dyskutować tutaj nad kategorią prawdy i fałszu. A co gdyby przypadek odwrócił te role i to jeszcze przed ostateczną rozprawą?
O winie, jako takiej, opowiada także "Nadchodzi", które zdaje się nawiązywać do biblijnego ponoszenia kary za uczynki ojców. Jest to nie tylko najdłuższy tekst w całym zbiorze, ale i najbardziej skomplikowana historia - opowieść o życiu człowieka, od początku do końca, o tym, że najtragiczniejsze wydarzenia, najgorsze w skutkach błędy zawsze będą nas gonić i zostawiać ślad na nieznośnej doczesności. Ucieczka przed odpowiedzialnością staje się tylko pozornym ukojeniem.
Wstrząsa jednak najbardziej tekst "Strzeż się gwiazd, a w dymie się kryj". Byłam zaskoczona tym, że mężczyźnie tak dobrze udało się uchwycić stan psychiczny kobiety w sytuacji granicznej. Bowiem bohaterka, znajdująca się w szpitalu leczącym ludzką duszę, wydaje się być alegorią niedoszłej matki, która traci nienarodzone dziecko. Nie ma tutaj jednak moralizowania. Jest rozpacz, chęć powstrzymania najgorszego i nieustanny potok myśli, będących gdybaniem na temat innej wersji przyszłości. Jeszcze nigdy nie czytałam tekstu tak delikatnego i wstrząsającego zarazem.
Podsumowując, czytajcie Orbitowskiego. Jego opowiadania są niczym małe powieści, trudno więc napisać wiele o każdym z osobna. Muszę przyznać, że wielokrotnie nagradzany "Popiel Armeńczyk" nie za bardzo przypadł mi do gustu, choć nie mogę mu odmówić dobrej konstrukcji i prowadzącej na wiele ścieżek intertekstualności. Pozostała czwórka jest jednak dla mnie przykładem tego, jak wiele może nam powiedzieć opowiadanie i że ilość, nie zawsze świadczy o jakości. Bowiem zawarte w "Nadchodzi" krótkie teksty Orbitowskiego naprawdę warto przeczytać.

12 komentarzy:

  1. Czytałam "Antypolis" i powiem ze mi bardzo przypadła do gustu. Co prawda nie przepadam za krótkimi formami jednak myśle ze tym razem sie skuszę . Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli nie przepadasz za krótkimi formami, zapewniam, że autor ma na koncie kilka fenomenalnych powieści. Polecam, chociażby, "Tracę ciepło" i "Inną duszę" - fenomenalne powieści :)

      Usuń
  2. To było moje drugie spotkanie z twórczością Orbitowskiego. Bo pierwszym było opowiadanie "Strzeż się gwiazd, a w dymie się kryj" w jakiejś kiepskiej antologii grozy. Zakochałam się w momencie, dlatego od razu dorwałam się do "Nadchodzi" - i oczywiście Orbitowski potwierdził to, czego się spodziewałam. Że jest fantastycznym pisarzem.
    A z tym Kingiem... no wiesz, nie będę na Ciebie krzyczeć ;) ale mam nadzieję, że kiedyś się przekonasz. To nie tylko horrory, ale też naprawdę dobre obyczajówki. A King bardzo dba o psychologiczne zaplecze swoich bohaterów. Więc nie skreślaj go jeszcze :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznam, że "Strzeż się gwiazd, a w dymie się kryj" jest dla mnie najlepszym opowiadaniem z całego zbioru i chyba na długo zostanie mi w głowie :)
      A co do Kinga - miałam z nim marne pierwsze spotkanie. Czytałam "Stukostrachy" i męczyłam je przez miesiąc. Jestem w stanie uwierzyć, że King napisał lepsze książki (w końcu uwielbiam film "Misery", a to w końcu jego pomysł), ale ta etykietka króla grozy trochę mnie odstrasza.

      Usuń
    2. Ja również tak uważam, choć podobał mi się jeszcze "Popiel...", który Ciebie tak nie poruszył. Kiedyś będę musiała przypomnieć sobie te opowiadania.
      Wiesz, etykiety ogólnie są w stanie źle nastawić nas do danych autorów/twórców. Królem grozy jest dla mnie Poe, Blackwood, Lovecraft - King jest po prostu dobrym pisarzem, który ma dar do tworzenia wciągających i często strasznych opowieści. Jeśli kiedyś będziesz miała ochotę na ponowne zmierzenie się z jego twórczością, polecam zbiór nowel "Czarna bezgwiezdna noc" - nie zmęczą Cię kingowskim wodolejstwem, a w każdej historii znajdziesz coś innego, coś, co może przekonać Cie do tego autora ;).

      Usuń
    3. Mogę obiecać, że dam Kingowi jeszcze jedną szansę :) A królem grozy jest dla mnie właśnie Poe, którego uwielbiam całym moim czarnym serduchem :)
      A co do "Popiela..." - mam z nim problem głównie dlatego, że nie lubię partyzantów biegających po lesie. Wiem, że patriotyzm, martyrologia itd., ale ze względu na obecny klimat związany z polityką historyczną na wszelkie objawy partyzantów w lesie reaguję alergicznie :)

      Usuń
  3. Mam na polce jedną książkę autora, czeka aż się wreszcie zabiorę i ją dokończę. Co do tego zbioru opowiadań, to wszystkie zaciekawiły mnie na równi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznam, że sama byłam zaskoczona, że można stworzyć tak dobry i tak równy zbiór opowiadań. W każdym razie, Orbitowskiego polecam z całego serca :)

      Usuń
  4. Jak ja nie lubię tych wszystkich porównań! A szczególnie tych, które zakreślają w żaden sposób do czego się konkretnie odnoszą, przez co wiele osób ma wrażenie, że taki Autor jest gorszą kopią tego niby lepszego. Najczęściej jest tak, że jest zupełnie inny, a porównanie może oscylować wyłącznie wokół pewnych kwestii, jak na przykład, poziom, rozbudowanie uniwersum, styl humoru, proces konstrukcji bohaterów lub wzbudzania napięcia, warsztat... I ktoś bierze tego polskiego, porównanego Autora, czyta i mówi, że no nie, Kingiem, Tolkienem czy kimś tam to On nie jest, jątrzy się i złości, bo czytał przez taki właśnie pryzmat innego i nie znalazł wiernej jego kopii, a zupełnie nowego człowieka.

    A wracając do książki. Za opowiadania się brać za bardzo nie umiem, powtarzam to wszędzie, że mam problem, żeby wziąć je w łapki i zacząć. Jak już wezmę to zwykle nie żałuję, ale droga do tego momentu jest u mnie zawsze długa i wyboista.
    Podskórny niepokój jest trochę jak fantomowy ból nieistniejącej kończyny. Tym głębszy, jeśli wszystkie kończyny masz i odczuwasz ból trzeciej ręki, której przecież nigdy nie było. Takie historie właśnie lubię najbardziej, niepokoją w sposób niejednoznaczny, nie odkrywają przed Tobą czego dokładnie się obawiasz, ale się obawiasz. Strach zwielokrotniony przez swego rodzaju niewiedzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też nienawidzę tych etykietek! Mam wrażenie, że chcą przez nie pokazać, że Polacy nie są gorsi niż autorzy światowi, a tak naprawdę ocierają się o śmieszność. I odbierają rodzimym pisarzom możliwość bycia lepszymi od innych. O tym, że każdy ma oryginalny styl, to już nie wspomnę :)
      A co do opowiadań - Orbitowskiemu ten podskórny niepokój udaje się wywołać. I jednocześnie zmusić do myślenia nad tym, czego tak naprawdę się boimy i dlaczego. Te lęki w nas tkwią, a autor, bezceremonialnie, poprzez książkowe aluzje, wyciąga je na wierzch i każe nam je przepracować :)

      Usuń
  5. To zdecydowanie nie jest pozycja dla mnie, nie lubię książek składających się z opowieści.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie polecam powieści Orbitowskiego. Jest ich wiele i jeszcze nie trafiłam na słabą :)

      Usuń