wtorek, 29 listopada 2016

Bestseller nie zawsze musi być dobry... - o "Gildii Magów" Trudi Canavan.

T.Canavan, "Gildia Magów, tłumaczenie A.Fulińska, Galeria Książki, 2009.
Fantasy to jakieś dziesięć procent pochłanianych przeze mnie książek. Kiedyś było ich znacznie więcej, ale przydarzyło mi się to, co prędzej czy później przytrafia się nam wszystkim (no może oprócz Piotrusia Pana) - dorosłam. Mam jednak sentyment do tego rodzaju twórczości i, mniej więcej, trzy razy w roku wpadam w ciąg audiobooków nie do końca trzymających się naszej rzeczywistości. Cykle te trwają jednak coraz krócej, bo albo nie trafiam na odpowiednie powieści albo fantasy już niewiele może mi zaoferować. Wiem już, że mój kolejny epizod związany z literaturą fantastyczną się skończył. Po tym jak bardzo rozczarowała mnie polecana wszem i wobec książka, wróciłam do audio-kryminałów. Pozycją, która to spowodowała jest bestsellerowa powieść australijskiej pisarki Trudi Canavan - "Gildia Magów", będąca pierwszym tomem "Trylogii Czarnego Maga".
Sonea, dziewczyna pochodząca ze slumsów, po stracie matki i odejściu ojca stara się przeżyć, pomagając ciotce i wujowi w ich rzemieślniczych przedsięwzięciach. Jednak wszystko, co udało im się wypracować przez poprzedni rok idzie na marne w dniu czystki, kiedy to magowie wypędzają z miasta każdego, kto zdaniem możnych nie powinien znaleźć tam swojego miejsca. Podczas ucieczki za mury miejskie Sonea traci z oczu ciotkę i wpada na przyjaciół z, działającej na granicy prawa, ulicznej bandy. Wściekła na cały świat i podburzona przez dawnych towarzyszy rzuca kamieniem w magiczną barierę, której czarodzieje używają by bronić się przed atakami wypędzanego tłumu. Zupełnie niespodziewanie okazuje się, że ciśnięty przez nią przedmiot, przebija się przez tarczę ochronną i rani jednego z jej twórców. Sonea nieświadomie użyła magii. Od tej pory zrzeszeni w Gildii magowie za wszelką ceną chcą ją dopaść. Dziewczyna nie daje jednak za wygraną i razem z zakochanym w niej przyjacielem, chwyta się wszelkich środków, aby uciec przed potężnymi czarodziejami. Choć, by tego dokonać, musi zacząć uczyć się zaklęć na własną rękę i zjednoczyć siły z Gildią Złodziei. 
Opis nie jest taki zły, prawda? Szkoda, że wykonanie już dużo gorsze. Zacznijmy od tego, że autorka stworzyła własny, fantastyczny świat. Tylko dlaczego w pierwszym tomie swojej sagi tak marnie czytelnika w to uniwersum wprowadza? Tworzy nazwy, o których nic nie wiadomo, przez co, nagle, w połowie książki, dowiadujemy się, że jeden z głównych bohaterów ma imię po zwierzątku przypominającym szczura (ale to tylko założenie, bo opisu gryzonia nie usłyszałam). Jedynie zasady działania Gildii Magów są, jako tako, określone, ponieważ czytelnik zapoznaje się z nimi razem z Soneą. Wydaje mi się również, że autorka zbyt dużo zapożyczyła ze "Świata Dysku" Pratchetta. Wiem, że w świecie literatury fantasy trudno wymyślić coś nowego i oryginalnego, ale nieudolne kopiowanie niczego dobrego jeszcze nie przyniosło. Jakby tego było mało, postaci są jednowymiarowe, fabuła przewidywalna, a niektóre rozwiązania tak naciągane, że zaczynam się zastanawiać, czy ktoś nie próbuje rzucić na mnie zaklęcia ogłupienia, żebym w to uwierzyła. Weźmy taki przykład:kiedy Sonea wraz z przyjacielem włamują się do Gildii Magów, aby rozejrzeć się i ukraść parę książek, przez kilka godzin nie zauważa ich zupełnie nikt. Natomiast podczas samotnej wycieczki chłopaka, nie tyle zostaje on zauważony po niecałym kwadransie, nawet jeśli robi więcej hałasu niż zwykle, ale, oczywiście łapie go "ten zły". Widzicie? Nagięcie zasad prawdopodobieństwa do maksimum.
Na obronę autorki powiem, że chciała w swojej książce zaprezentować coś więcej, niż tylko magiczną historyjkę. Otóż Canavan postanowiła przedstawić czytelnikom, w jaki sposób czyjeś pochodzenie może wpłynąć na jego możliwości i do jakiego stopnia przyszłość człowieka jest zdeterminowana przez środowisko, z którego się wywodzi. Założeniem Australijki prawdopodobnie było uświadomienie ludziom, że szanse należy wyrównywać, a ci, którym w życiu się powiodło, mają obowiązek pomagać innym. Jakkolwiek moje lewackie serce zgadza się z takim postawieniem sprawy, muszę powiedzieć: pani Canavan, nie tak łopatologicznie! Takich zależności nie da się wyjaśnić używając argumentacji na poziomie nastolatka. Wymagają one przemyśleń, szczegółowego omówienia, a nie napomknięcia. Kilka rzuconych tu i ówdzie słów nie zmieni świata.
"Gildię Magów" pogrąża również język, styl i przedstawienie postaci. Jak w najbanalniejszy sposób przybliżyć czytelnikom wygląd bohaterki? Trzeba ustawić ją przed lustrem. I to takim, które, ni stąd ni zowąd, pojawia się w środku miasta. Bo przecież ten opis musi pojawić się na pierwszych stronach. Mało? Język upada dużo niżej. W kwestii literatury gatunkowej naprawdę nie mam wysokich wymagań, ale tak nieudolne powtarzanie tych samych słów, po kilka razy w jednym akapicie przekracza wszelkie granice mojej tolerancji. Ponadto, wszyscy bohaterowie mówią niemal dokładnie tak samo! Magowie skarżą się, że Sonea posługuje się językiem niższych sfer, ale naprawdę trudno to dostrzec. Właściwie jedyną różnicą między tym, jak wysławiają się członkowie Gildii, a jak mówi młodzież ze slumsów, jest sformułowanie "eja", używane przez dziewczynę i jej przyjaciół. Tylko Sonea nie wypowiada tego słowa przy magach, co sprawia, że różnice językowe, na dobrą sprawę, nie istnieją. 
Jeśli myślicie już nic bardziej nie może pogrążyć "Gildii Magów", mylicie się. Bowiem twórcom audiobooka się to udało. Jak? Obsadzili w roli lektora Joannę Jabłczyńską. Niby jest to osoba ze sporym doświadczeniem w dubbingu, która powinna sobie poradzić. Tylko nie wzięto pod uwagę barwy jej głosu. Moim zdaniem, Joanna Jabłczyńska może być świetną interpretatorką, ale bajek dla dzieci. Zakładam, że powieść Canavan adresowana jest do osób mających ponad dziesięć lat, które chciałyby usłyszeć głos nienadający każdemu zdaniu nuty trywialności. 
Podsumowując, nie czytajcie tej książki. I tym bardziej jej nie słuchajcie. Na rynku jest w tej chwili tyle powieści fantasy, że przedzieranie się przez twórczość Trudi Canavan wydaje się zbędną torturą. Nie trudno znaleźć publikację lepszą, mądrzejszą, poprawniej napisaną i ciekawszą. Canavan miała dobre chęci, chciała napisać niezłą powieść fantasy... Być może równie dobre chęci mieli  wydawcy, promując ją i zamieniając to czytadło w bestseller. Tylko trochę szkoda drzew, które musiały zginąć, aby ktoś książki Canavan wydrukował. 

5 komentarzy:

  1. Nie potrafię zrozumieć fenomenu tej pisarki. Mnie odrzuca już sam opis książki, a co dopiero jej wnętrze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznam, że sięgnęłam po nią, nie czytając opisu, bo znajomi polecali. Jak widać wpadłam w niezłe bagno. Nigdy więcej Canavan!

      Usuń
  2. słuchanie audiobooka czytanego przez panią Joannę byłoby dla mnie torturą, właśnie sobie to wyobraziłam... czytałam całą Trylogię i pierwszy tom wypada gorzej niż dwa pozostałe, a ten ostatni, i całe zakończenie jest warte tych niedociągnięć. pozdrawiam :)
    wyznaniaczytadloholiczki.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że kolejne tomy są lepsze, ale zanim wezmę się za lekturę (tym razem na pewno na papierze) muszę trochę odczekać i, na początek, wyrzucić z głowy ten głos :)

      Usuń
    2. teraz to ta wizja (w sensie słyszalna) zagnieździła się w mojej głowie na dobre. ugh....

      Usuń