środa, 23 listopada 2016

Nieznośny schyłek podróży... - o "Pociągu linii M" Patti Smith

P.Smith, "Pociąg linii M", tłumaczenie M.Świerkocki, Wydawnictwo Czarne, 2016.

Jeszcze dwa-trzy lata temu na pytanie o kilka skojarzeń z  Patii Smith wspomniałabym o amerykańskim rocku lat siedemdziesiątych, słynnym albumie "Horses" i rewolucyjnym wersie "Jesus died for sombody's sins but not mine". Jednak potem, w chwili w której skończyły mi się polskojęzyczne książki, a od najbliższej księgarni je oferującej dzieliło mnie kilkaset kilometrów, natrafiłam na Patti Smith - pisarkę. Nie pamiętam, co skusiło mnie do sięgnięcia po "Just Kids". Paragon, który z przyzwyczajenia nadal trzymam w książce sugeruje, że jakaś promocja w dziale z literaturą anglojęzyczną. Nie zmienia to jednak faktu, że ów mikrokryzys spowodował, nie tylko mój powrót do muzyki amerykańskiej rockmenki, ale także zachwyt nad jej tekstami pisarskimi. Kiedy tylko dotarła do mnie wieść, że Patti Smith wydaje nową książkę, miałam zamiar pobiec do księgarni i połknąć ją w oryginale. Jednak, jak to w życiu nałogowego czytelnika bywa, miałam przed sobą tyle innych lektur, że doczekałam się polskiego tłumaczenia.
Należy zaznaczyć, że "Pociąg linii M" ma zupełnie inny charakter niż "Just Kids" znane w Polsce pod tytułem "Poniedziałkowe dzieci". O ile poprzednia książka Patti Smith była słodko-gorzką opowieścią o początkach, najnowsza jest melancholijną ścieżką ku końcowi. W opowieści ponad wszystko przebija się tęsknota. Zarówno za ludźmi, w tym zmarłymi mężem i bratem wokalistki, jak i za przedmiotami czy chwilami, które przeminęły bezpowrotnie. Artystka opowiada o swoich mniejszych i większych rytuałach, pozwalających jej przetrwać samotne chwile. I na nich się skupia. Zaledwie wzmiankuje o trasach koncertowych, okresach przepełnionych piętrzącymi się wydarzeniami. Nie mówi o spotkaniach z rodziną. Koncentruje się wyłącznie na samotności, trwaniu między jednym dniem a drugim i rzeczach, które pomagają jej istnieć. W sposób niezwykle egzaltowany opowiada o podróżach, zebranych podczas nich drobiazgach, zdjęciach przedmiotów i, co niecodzienne, grobów osób, które wiele dla niej znaczą. Nawiązuje do Sylvii Plath, Fridy Kahlo, Ryūnosuke Akutagawy, Michaiła Bułhakowa, Jeana Geneta i wielu innych. Opowiada o książkach, jakie pochłonęła i wyjaśnia, dlaczego są one dla niej takie ważne. Przywiązuje się do wszystkiego co małe i codzienne, tylko po to, żeby zaraz to zagubić. Ponieważ wszystko się kończy. Czasami poprzez zamknięcie ulubionej kawiarni lub koniec emisji ulubionego serialu, a kiedy indziej przez natarcie huraganu rujnującego nadbrzeże. 
"Pociąg linii M" przepełniony jest emocjami. Wydarzenia zdają się tu odgrywać rolę drugorzędną wobec uczuć, jakie mogą wywołać. Niezwykłą wrażliwość artystki, zawikłanej w codzienność, może wyzwolić dosłownie wszystko, bez względu na czas i miejsce. Ponieważ w świecie Patti Smith nawet samotny spacer po nowojorskich ulicach coś znaczy, pozwala sformułować myśl. Ulotną, może niewiele wartą, ale dającą możliwość przetrwania kilku kolejnych minut nieznośnej pojedynczości i tęsknoty. Artystka już na samym początku wspomina, że "pisać o niczym wcale nie jest tak łatwo".1)  Mimo tego prowadzi swoją narrację, opowiadając o tym, co może jest niczym, ale, wbrew pozorom, ma znaczenie. I choć ten egzaltowany, sensualny opis rzeczywistości może być drażniący, warto się z nim zmierzyć, aby zrozumieć, istotę samotności, zapomnienia, tęsknoty, pęknięć w życiu, których nie można już niczym zasklepić. 
Pociąg Patti Smith nie dojechał jeszcze do ostatniej stacji, choć artystka uświadamia sobie i czytelnikom, że się do niej zbliża. Nie robi tego jednak poprzez opisanie własnej fizyczności lecz przez ukazanie obrazów, scen z życia i emocji. Stara się uświadomić, że z biegiem czasu ludzkie postrzeganie świata zmienia się, ponieważ patrzy się na niego nie z perspektywy tego, co można jeszcze osiągnąć, ale z punktu, w którym wiele, czy też wielu, się już utraciło. Dla mnie "Pociąg linii M" był gorzką lekcją. Nie chciałabym jednak odrzucić tej nauki. Ponieważ pomimo niedoskonałości stylu czy momentami irytującej egzaltacji, artystka pokazuje jak radzić sobie ze stratą i jak odnajdywać radość i ocalenie w czymś pozornie nic nie znaczącym. Polecam, ale tylko, jeśli pragniecie się tego nauczyć. Chyba, że chcecie zostać niepoprawnymi fanami Patti Smith. Wszak trzeba przyznać, że to nietuzinkowa osobowość, która potrafi wciągnąć czytelnika do swego świata. 
1) P.Smith, "Pociąg linii M", Wydawnictwo Czarne, s. 9.

2 komentarze:

  1. Nie znam muzycznej Patti Smith, ale z tą książkową chętnie bym się spotkała. Bardzo lubię takie książki jak "Pociąg linii M" - nostalgiczne, wspomnieniowe, zatrzymujące codzienność.
    (Na marginesie: fajnie wiedzieć, że ktoś oprócz mnie również używa paragonów w charakterze zakładek! ;-) )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wydaje mi się, że książki zatrzymujące codzienność są nam potrzebne, bo w dzisiejszym, pędzącym z niewiarygodną prędkością świecie, trudno nauczyć się doceniać rzeczy małe. A co do zakładek - i tak każdą, prędzej czy później, zgubię, a paragonu jakoś nie żal ;)

      Usuń