N.Fiedorczuk, "Jako pokochać centra handlowe", Wydawnictwo Wielka Litera, 2016.
Książkę Natalii Fiedorczuk przeczytałam w niecały dzień, co przy moim obecnym nawale obowiązków jest nie lada wyczynem. Zrobiłam to, nie dlatego że książka dostała Paszport Polityki (z tego powodu tylko ją kupiłam), ale ze względu na poruszającą, wciągającą i uświadamiającą mnie fabułę. Natalia Fiedorczuk dała swoim czytelnikom, a co ważniejsze, czytelniczkom powieść, która w humorystyczny i otwarty sposób opowiada o tym, że bycie matką nie jest sielanką, a obraz "Matki Polki" to tylko kajdany nałożone na kobiety, pragnące odnaleźć równowagę między poświęceniem rodzinie, a własnym ja.
Bohaterką "Jak pokochać centra handlowe" jest młoda przedstawicielką prekariatu. Pracuje od zlecenia do zlecenia, mieszka razem z mężem w wynajmowanym mieszkaniu i zachodzi w ciążę. Wszyscy postrzegają to jako akt odwagi i brawury, w końcu jak ktoś pozbawiony stałego zatrudnienia może sobie pozwolić na dziecko? Nikt nie zauważa, jak zagubiona czuje się kobieta, która nie ma poczucia bezpieczeństwa gwarantowanego przez stabilność finansową. Nikt nie zwraca uwagi na to, jak bardzo jest samotna, kiedy jej partner musi (a może i chce) pracować kilkanaście godzin dziennie, aby utrzymać ją i noworodka. Nikt nie zapyta, co nią targa? Czy nie potrzebuje towarzystwa? Czy nie dopadła jej depresja poporodowa? A ona, zagubiona, samotna i pogrążona w niewyjaśnionym smutku, szuka spokoju i chwili wytchnienia w samochodzie i centrach handlowych właśnie.
Nie jestem matką. Jeszcze. I nie dziwię się, że mainstream serwuje nam piękny obraz macierzyństwa, stereotyp "Matki Polki", która pracuje na cały etat, a mimo tego ma jeszcze czas na zajmowanie się domem i opiekę nad dziećmi. I, oczywiście, nie jest zmęczona. Książka Natalii Fiedorczuk obnaża kłamstwo zawarte w takim myśleniu. Już nie chodzi o to, że mało która młoda kobieta ma dzisiaj szansę na etat. Raczej o to, że macierzyństwo to nie jest sielanką. Po lekturze powieści Fiedorczuk stwierdzam, że bez hormonów i miłości macierzyńskiej, bycie matką to raczej nieustająca tortura. Kompletna zależność od istoty, z którą trudno się porozumieć, osamotnienie i niezrozumienie ze strony świata zewnętrznego. Bo matki mają swój świat, ze swoimi pieluchami, swoimi spacerówkami, swoim karmieniem, swoimi zarwanymi nocami i swoimi obowiązkami. Patriarchalny świat wskazuje kobiecie jedynie odpowiednią rolę i pod dyktando Kościoła przyrównałby ją do rangi klaczy rozpłodowej, której jedynym zadaniem jest rodzić i wychowywać dzieci. Oczywiście w jak największej ilości, ponieważ naród musi rosnąć w siłę. Fiedorczuk pisze wprost - jest trudno. Czas dla siebie trzeba wyłuskiwać, cieszyć się ciszą podczas jazdy samochodem do najbliższej apteki. Albo rozkoszować się tą krótką chwilą, kiedy partner zlitował się i zajął dzieckiem przez pół godziny. A to nie wszystko. Jest jeszcze świat zewnętrzny wobec którego należy być matką idealną, inaczej ktoś doniesie, naskarży i pięćset plus zniknie, a wraz z nim możliwość opłacenia opiekunki czy żłobka. Konsekwencją będzie oczywiście koniec rozkosznego chodzenia do pracy i powrót do pieluch i niewolnictwa. Fiedorczuk nas nie oszczędza, w lekkim, niepozbawionym zabawnych metafor i pomysłów stylu, prezentuje nam brutalny świat, z którym musi zmierzyć się każdy, komu na myśl przyjdzie rodzicielstwo. Opisuje wszystko od zarwanych nocy przez nadprogramowe kilogramy do idealnych eko-mam z forów internetowych. I dla nikogo nie jest łagodna. Ponieważ pisze nie tylko o rodzicielstwie, ale także o społeczeństwie, stosunkach międzyludzkich, rynku pracy, rynku mieszkaniowym, mieszkańcach przedmieść itd. W końcu z tym wszystkim musi się zmagać współczesna matka.
Być może, gdybym była matką, ta recenzja wyglądałaby inaczej. Choć przypuszczam, że konkluzja, byłaby taka sama. Natalia Fiedorczuk napisała książkę, która jest nam, kobietom potrzebna, ponieważ, mimo, że zaszłyśmy tak daleko na drodze emancypacji, żyjemy w kraju wielbiącym patriarchat i nieustannie niwelującym rolę i trudy kobiety. Choć przypuszczam, że nawet wśród matek autorka znajdzie przeciwniczki, niezdolne przyznać, że macierzyństwo nie jest sielanką i ma również swoje złe strony, niezależnie od tego jak bardzo matka poświęca się swojemu dziecku. Osobiście cieszę się, że ktoś mnie ostrzegł i zrobił to w tak dobrym stylu. Uważam, że to obowiązkowa pozycja dla każdej młodej kobiety. Dla tych, które jeszcze nie są matkami, po to, aby wiedziały, na co się piszą i dla tych, mających już dzieci, aby przekonały się, że nie są same. A co do mężczyzn - jeśli macie dość swojej partnerki, sarkającej z powodu braku czasu, ciąży, albo zmęczenia opieką nad dziećmi, przeczytajcie powieść Fiedorczuk - ona pozwoli Wam zrozumieć z czym kobiety zmagają się każdego dnia.