niedziela, 3 września 2017

Opowieść o człowieku, który mieszkał na końcu świata, czyli "Zostawić Islandię" Huberta Klimko-Dobrzanieckiego

H.Klimnko-Dobrzaniecki, "Zostawić Islandię", Oficyna Wydawnicza Noir sur Blanc, 2016.

Co wiemy o Islandii? Tyle, że jest to wyspa na końcu świata, pełna gejzerów i wulkanów, które zatrzymują od czasu do czasu ruch lotniczy. Mieszka tam niewielu ludzi i jest tak zimno, że to właśnie ten kraj był scenografią do scen za Murem w "Grze o tron". Ludzie bardziej zainteresowani tym krajem potrafią jeszcze dodać, że stamtąd pochodzi Björk, Sigur Ros i autor kryminałów Arnaldur Indriðason. Pasjonaci ciekawostek pewnie dodadzą co nieco o charakterystycznych dla Islandii nazwiskach patronimicznych. Wymieniając te wszystkie zjawiska chcę zaznaczyć, że o tym kraju wiemy niezwykle mało zarówno ze względu na jego położenie jak i niewielką liczbę ludności, mogącej o swojej ojczyźnie opowiedzieć. Dlatego też warto spojrzeć na Islandię oczami, człowieka, który spędził tam wiele lat i postanowił to miejsce opuścić. Mowa o Hubercie Klimko-Dobrzanieckim, autorze książki "Zostawić Islandię".
Któż z nas chciałby mieszkać na Islandii? Klimko-Dobrzaniecki marzył o tym od wczesnej młodości. W końcu, po wielu perypetiach mu się udało. Imał się tam wielu zajęć, między innymi studiował i pracował jako pielęgniarz. Poznał ten kraj na wskroś, wraz z językiem i obyczajami. Być może nigdy do końca nie zrozumiał Islandczyków, ale na pewno wie o nich więcej od nas. W swojej książce żegna się z tym krajem. Opowiada o ostatnich miesiącach, snuje wspomnienia z nietypowych miejsc i przywołuje historie z nimi związane. Nie żałuje czytelnikom opowieści o trudnych początkach i anegdot z życia w obcym kraju. Przede wszystkim jednak stara się ująć w słowa swoją kiełkującą tęsknotę za miejscem, w którym starał się stworzyć własny dom i swoją historię.
Któż z nas chciałby mieszkać na Islandii? Ja nie miałabym nic przeciwko, choć wiem, że to mało realne. Nie wiem, czy opowiada się za tym skandynawska część mojej duszy, którą sobie implikowałam (niestety, wstępne badania moich korzeni wskazują, że jeśli jestem jakimś cudem Skandynawką to jedynie w nikłym promilu sprzed setek lat, objawiającym się w mojej wrodzonej niechęci do upałów), czy fakt, że w Poznaniu mieliśmy do niedawna powyżej 20 stopni, co dla mnie równe jest pięćdziesięciostopniowym upałom. Google twierdzi, że na Islandii temperatura spadła już poniżej 15 stopni, czyli w sam raz dla mnie. Jednak nie o swoich upodobaniach względem pogody miałam mówić, ale o powieści Klimko-Dobrzanieckiego. "Zostawić Islandię" przyswajałam w formie audiobooka i już wtedy wydawało mi się, że ów audiobook jest nadzwyczaj krótki. Miałam rację - okazuje się, że książka ma około 120 stron. Autor wykorzystał je jednak w pełni. Opowiada on o Islandii przez pryzmat własnej historii i licznych starań, by w ogóle dostać się na wyspę. Nie żałuje czytelnikom dygresji i właśnie z tego względu można się w tej opowieści trochę pogubić. Klimko-Dobrzaniecki jest doskonałym gawędziarzem, jego historii słucha się z czystą przyjemnością. Przyznam jednak, że nie wiem, czy takie samo podejście miałabym do papierowej wersji tej książki. Jest bowiem różnica pomiędzy gawędą a tekstem pisanym. Od tego drugiego wymaga się znacznie więcej. I choć język, jakim pisze autor jest niezwykle barwny, nie można spodziewać się po tym tekście nadmiaru natchnionych metafor. W "Zostawić Islandię" brakuje też samej Islandii. Wszystkie powieści Klimko-Dobrzanieckiego, jakie czytałam do tej pory były o nim samym. Z tą jest tak samo. Islandia oddaje pole osobowości autora, jego przeżyciom, dywagacjom, emocjom i typowo polskim skojarzeniom. I choć pisarz zdaje się mieć czarującą osobowość, sam tytuł zdaje nam się sugerować coś innego, przez co czytelnik łaknie Islandii, a zamiast na niej jest głównie w głowie autora, we wspomnieniach autora, w przeżyciach autora... Wyspa znika gdzieś pod Klimko-Dobrzanieckim i trudno ją odgrzebać z nadmiaru wspomnieć. Te, choć niezwykle interesujące, także zdają się być wyrywkowe, bo choć pisarz spędził na Islandii wiele lat, czytelnikom daje właściwie początek i koniec, większość pobytu ujmując w kilku zdawkowych zdaniach. A ja za ten środek, tę islandzką rutynę dałabym wiele.
"Zostawić Islandię" Klimko-Dobrzanieckiego to ciekawa gawęda o człowieku żyjącym w kraju, którego nie znamy. I choć ma ona swoje wady da się tego człowieka polubić i na pewno warto go posłuchać. Albo przeczytać. Ja z pewnością nie żałuję oddania mu czterech godzin swojego życia.

6 komentarzy:

  1. brzmi ciekawie :) niedawno czytałam dziejący się tam kryminał i chętnie przekonałabym się, jak wygląda życie na tej wyspie. pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest ciekawie, choć trochę mało tam Islandii. Ale wydaje mi się, że to kraj warty poznania :)

      Usuń
  2. Islandia kusi mnie coraz bardziej i kto wie, może któregoś dnia przestanie być tylko planem na bliżej nieokreśloną przyszłość.
    A ponieważ prozę tego autora bardzo lubię, więc myślę, że lektura tej książki jest kwestią czasu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Islandia robi się coraz bardziej kusząca - mam wrażenie, że robi się wręcz modna. Trzeba przyznać autorowi, że wybrał na swoją opowieść dobry temat. Szkoda tylko, że dostatecznie go nie wykorzystał :)

      Usuń
  3. Czytałam tę książkę i bardzo mnie zawiodła. Chociaż mam w domu dwie kolejne powieści autora, jakoś nie mogę się za nie zabrać. Bo tutaj zabrakło mi właśnie tej Islandii, a w zamian za nią dostałam całą masę niezbyt ciekawych opowieści o życiu Klimki-Dobrzanieckiego. Nie, to stanowczo nie moja bajka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się w pełni w kwestii Islandii - zostaje ona w książce przyćmiona przez historie autora. Ale z Klimko-Dobrzanieckim chyba już tak jest. Dotychczas czytałam jego trzy książki i każda była jakimś stopniu autobiograficzna, jakby pisarz poprzez literaturę przepracowywał własne życie. To pewnego rodzaju narcyzm, który może irytować.

      Usuń