poniedziałek, 8 stycznia 2018

Amerykańskie podróbki, czyli Neil Gaiman i jego "Amerykańscy bogowie"

N.Gaiman, "Amerykańscy bogowie, tłumaczenie P.Braiter, Wydawnictwo Mag, 2016.

"Amerykańscy bogowie" Neila Gaimana to dla wielu powieść kultowa. Ja usłyszałam o niej przypadkiem, kiedy promowano serial nakręcony na jej kanwie. Cóż, przyznaję bez bicia, że fantastyka od lat nie leży w zakresie moich ścisłych książkowych zainteresowań. Pomyślałam jednak, że może warto obejrzeć serial, a hołduje zasadzie "najpierw książka, potem ekranizacja", więc znalazłam na Storytel audiobooka i zabrałam się do słuchania. Zajęło mi to siedemnaście dni, mimo że średnio wysłuchuję jedną książkę tygodniowo.
Cień po kilku latach w więzieniu ma wreszcie wyjść na wolność. Jednak nie wszystko idzie po jego myśli. Tuż przed opuszczeniem zakładu karnego dowiaduje się, że jego ukochana żona - Laura, zginęła w wypadku samochodowym. Wszystko wskazuje na to, że przed śmiercią go zdradzała. Oszołomiony mężczyzna tuż po wyjściu na wolność spotyka tajemniczego pana Wednesdaya, który zdaje się czekać na Cienia. Podstępem zatrudnia go w charakterze ochroniarza i wprowadza w przedziwny, szykujący się na wojnę świat.
Być może miałam zbyt wygórowane oczekiwania, ale opowieść Gaimana wydała mi się, po prostu, nudna. Zwroty akcji były przewidywalne, a większość fabuły, ze względu na źródła mitologiczne, łatwa do odgadnięcia. Przyznaję jednak, że całość miała swoje dobre strony. W książce pojawiły się bowiem mniej znane bóstwa słowiańskie - Czernobog, czy siostrzane Zorze, które przynajmniej na początku mogły mnie jeszcze czymś zaskoczyć. Potem ich związek z innymi, lepiej znanymi mi mitologiami stał się na tyle czytelny, że wiedziałam, czego się po nich spodziewać. Mało intrygujące są również serwowane przez Gaimana tajemnice - jedynie laik, który z mitologią nie ma nic wspólnego, nie domyśli się od razu kim jest niby tajemniczy pan Wedensday i inni bohaterowie. A na temat tego, jak kreacja tego bohatera nie zgadza się z wyobrażeniem, jakie mam na jego temat, można napisać całą książkę. Ograniczę się to tego, że Wednesdayowi bliżej do knującego niezrozumiałe gierki Donalda Trumpa niż do prawdziwego, pełnokrwistego wikinga z krukami na ramieniu. Jedyną interesującą postacią wydaje się być sam Cień - zawikłany w swojej beznadziei i niemożności wyboru sługa. Mimo kryminalnej przeszłości ma w sobie więcej przyzwoitości niż jakiekolwiek bóstwo i choć jego głównym celem zdaje się być przetrwanie, stara się postępować słusznie i zrozumieć swoją rolę w pokręconym świecie, do którego trafił. Owo poszukiwanie jest dla mnie jedynym interesującym wątkiem całej opowieści, który, niestety, nie został rozwiązany w satysfakcjonujący czytelnika sposób. Jeśli chodzi o pomysły - interesujący wydał mi się tylko jeden. Mianowicie wykreowanie nowoczesnych, współczesnych nam bóstw. Pieniądze, sława czy elektronika stają się dla nas tak ważne, że rzeczywiście możemy przyrównać je do bogów. W pewnym sensie, tak jak dawne politeistyczne bóstwa spełniają one funkcję użytkową. Wydaje mi się jednak, że są to postacie niewyraźnie nakreślone, przez co nieautentyczne. Służą bardziej jako proteza wroga niż ktoś, kto rzeczywiście może wzbudzać strach.
Po wysłuchaniu "Amerykańskich bogów" z pewnością nie sięgnę po serial. Jak dla mnie ta książka to bank zmarnowanych pomysłów i spłaszczonych postaci. Jeden Cień jej nie uratuje. Dlatego, jeśli tak jak ja nie uważacie Gaimana za kultowego autora, nie czytajcie tej powieści - czas można zmarnować na przynajmniej sto o wiele ciekawszych sposobów.

2 komentarze:

  1. [Uprzedzam nieczytających książki, który chcieliby czytać ten komentarz, że zawiera on SPOILERY].
    Hmm, ja akurat podczas lektury się nie nudziłem, ale za to zastanawiałem się, po co Gaiman pisze o niektórych rzeczach, skoro nie są one związane z główną osią fabularną. Jednak na koniec okazało się, że związane były, i to w taki sposób, że się tego nie spodziewałem. Generalnie na mnie "Amerykańscy bogowie" zrobili bardzo dobre wrażenie, aczkolwiek po Twojej recenzji wnioskuję, że Ty lepiej znasz różne mitologie niż ja, zatem u mnie miał miejsce o wiele większy element zaskoczenia ;). Też mi Wednesday do mojego wyobrażenia Odyna nie pasował, ale nie widzę tego jako wady - dla mnie to bardziej ciekawa reinterpretacja, wygrywająca właśnie tym, że jest tak odmienna od źródła mitologicznego.
    Poza tym dla mnie "Amerykańscy bogowie" bardzo opierają się na opozycji nowego i starego, które toczą ze sobą wojnę, a przecież kluczem do szczęśliwego życia jest pogodzenie jednego z drugim. Niby banał, ale jak często zapominany w relacjach międzypokoleniowych. I z tego powodu ta książka tak bardzo mi się podobała ;).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznam, że do "Amerykańskich bogów" podeszłam niedługo po "Mitologii nordyckiej", dlatego Odyna miałam jeszcze w głowie i Wednesday niewiarygodnie mnie wręcz irytował. Jeśli chodzi o klucz opowieści to zgadzam się w stu procentach, tylko dla mnie to rozwiązanie również było w jakiś sposób przewidywalne. Kiedy stare walczy z nowym potrzebny jest kompromis, więc wiadomo było, że jakiś się pojawi. Muszę oddać Gaimanowi, że dobrze dopracował szczegóły fabuły, by spiąć całą historię, ale one też były po części znakami przyszłych wydarzeń. Jakkolwiek bym nie próbowała, nie potrafię się tą książką zachwycić, ale cieszę się, że Tobie się podobała :)

      Usuń